Reklama

Zawsze miałam dobre relacje z synem. Odkąd był dzieckiem, trzymał się blisko mnie, często ze mną rozmawiał, ufał mi. Kiedy poznał Olę, cieszyłam się, że się zakochał, choć od razu poczułam w niej coś... trudnego do opisania. Niby miła, grzeczna, ale jakby grała. Mimo to nie protestowaliśmy, gdy po ślubie zamieszkali z nami. Mamy duży dom, było miejsce, a ja lubię, kiedy dom tętni życiem. Na początku układ był w porządku. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Z tygodnia na tydzień Ola zachowywała się, jakby to ona była panią domu. A ja – jakbym przeszkadzała.

Reklama

Czuła się zbyt pewnie

Zaczęło się niewinnie. Ola pomagała w kuchni, przestawiała rzeczy na półkach, tłumacząc, że „tak będzie wygodniej”. Nie miałam nic przeciwko drobnym zmianom, choć trochę mnie irytowało, że nie pytała. Ale z czasem to przestały być zmiany – zaczęła po prostu urządzać dom po swojemu. Pewnego popołudnia weszłam do kuchni i aż mnie zatkało. Mój ulubiony zestaw porcelany – ten, który dostałam od mamy – zniknął z witryny.

– Olu, a gdzie jest porcelana z różyczkami? – zapytałam, starając się nie brzmieć oskarżycielsko.

– Ach, ten stary zestaw? Zaniosłam go do piwnicy, bo zagracał. Teraz mamy nowy komplet z Ikei, bardziej nowoczesny – odpowiedziała z uśmiechem.

Zatkało mnie. Nawet nie zapytała. Poczułam się, jakbym już nie miała nic do powiedzenia we własnym domu.

– Ale to był prezent od mojej mamy… – zaczęłam cicho.

– No wiem, wiem, ale przecież nie wyrzuciłam. Jak będziesz chciała, to sobie go wyjmiesz – odparła, machając ręką.

Od tamtego momentu zaczęłam patrzeć na nią inaczej. To już nie była tylko pomocna synowa. To była kobieta, która zaczynała mnie spychać na margines mojego własnego życia.

Czyj to dom?

Z dnia na dzień sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Ola coraz częściej wydawała polecenia, jakby była gospodynią, a nie gościem. Kiedyś wróciłam ze sklepu i zobaczyłam, że wieszak na płaszcze zniknął z korytarza.

– A ten wieszak? – spytałam zdezorientowana.

– A, wyniosłam. Stary, brzydki. Mam w planach zamówić coś bardziej designerskiego, już upatrzyłam na Instagramie – odpowiedziała z dumą, jakby mi robiła przysługę.

– Ale to był prezent od mojego męża, z czasów, kiedy jeszcze remontowaliśmy dom… – próbowałam tłumaczyć.

– Rozumiem, ale pora iść z duchem czasu – rzuciła i wzruszyła ramionami.

Syn milczał. Zawsze w takich momentach zachowywał się jak cień. Zamiast stanąć po mojej stronie, wolał nie wtrącać się. Myślę, że bał się konfliktów albo po prostu nie chciał psuć atmosfery. Ale ja zaczynałam czuć się coraz bardziej wypierana. Pewnego dnia zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam przy stole, chcąc na chwilę odpocząć. Ola weszła do kuchni, spojrzała na mnie i powiedziała:

– Mamo, a może poszłabyś się trochę zdrzemnąć? Wyglądasz na zmęczoną, a ja chciałabym dziś wieczorem zaprosić koleżanki.

Zamurowało mnie. Nawet nie zapytała, czy to mi pasuje. Po prostu mnie wyprosiła. Z mojego domu. Nie odpowiedziałam. Wstałam, zostawiłam herbatę i poszłam do siebie. Ale w środku już się we mnie gotowało.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków

Coraz częściej zamykałam się w swoim pokoju, tłumacząc, że mam migrenę albo muszę odpocząć. Ola przejęła kuchnię, decydowała, co się gotuje, a ja czułam się jak intruz. Pewnego wieczoru usłyszałam, jak śmieją się w salonie – Ola, mój syn i jakaś jej koleżanka. Kiedy zeszłam po wodę, rozmowa nagle ucichła. Spojrzeli na mnie dziwnie, jakby moje pojawienie się było niezręczne.

– Cześć, mamo – powiedział syn, nieco sztywno.

– Przeszkadzam? – zapytałam spokojnie.

– Nie, po prostu rozmawiamy o… o wystroju wnętrz – rzuciła Ola z udawanym uśmiechem.

Wróciłam do siebie. Czułam się jak duch. To był mój dom, mój azyl, a zamieniał się w obcy teren, gdzie nikt mnie nie słuchał. Nawet mój własny syn zdawał się mnie nie widzieć. A może nie chciał widzieć? Kilka dni później usłyszałam przez przypadek rozmowę w kuchni.

– Ona naprawdę myśli, że tak można żyć? Wszystko stare, bez stylu. Nie wiem, jak długo wytrzymam – mówiła Ola szeptem.

– Daj spokój. W końcu się przyzwyczai – odpowiedział mój syn cicho.

Te słowa wryły się we mnie jak cierń. „W końcu się przyzwyczai”. Jakby bycie matką oznaczało, że można mnie lekceważyć, przestawić na boczny tor. Jakbym już nie miała prawa do głosu. Do bycia częścią życia, które przecież sama budowałam przez tyle lat. Zaczęłam myśleć o czymś, czego wcześniej nigdy bym nie rozważyła. Może to Ola powinna się wyprowadzić?

Postanowiłam porozmawiać z synem

Długo układałam sobie w głowie, co chcę powiedzieć. Nie chciałam awantury, nie chciałam go stawiać pod ścianą. Pragnęłam tylko, żeby mnie usłyszał. Wieczorem, kiedy Ola była na zajęciach jogi, zapukałam do jego pokoju.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam, stając w progu.

– Jasne, wejdź, mamo – odparł niepewnie.

Usiadłam na fotelu, spleciona w sobie.

Czuję się coraz bardziej obca w tym domu. Ola decyduje o wszystkim, a ja… ja nawet nie mam gdzie się schować – powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie ze zmieszaniem.

– Przesadzasz, mamo. Przecież ona tylko chce, żeby było ładnie, żeby wszystko miało ręce i nogi. Pomaga…

– Pomaga? Synku, ona mnie odsuwa. Od rzeczy, od decyzji, nawet od wspólnego stołu. Przecież ja też tu mieszkam. To nadal mój dom – uniosłam głos mimo woli.

Westchnął.

– Wiem, że może być bezpośrednia… ale nie chce cię skrzywdzić. Ola po prostu ma inny styl, inne podejście.

– Ale mnie to rani – powiedziałam wprost. – I nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Jeśli ona się nie zmieni, nie wiem, jak mamy dalej mieszkać razem.

Widziałam, że te słowa go uderzyły. Może po raz pierwszy spojrzał na sytuację moimi oczami.

– Porozmawiam z nią – powiedział w końcu. – Obiecuję.

Ale nie wiem, czy obietnica wystarczy, jeśli codzienność ciągle zadaje ciche, ale bolesne ciosy.

Czyżby nie miał odwagi?

Czekałam. Dwa dni, trzy... Ola zachowywała się, jakby nic się nie wydarzyło. Dalej przestawiała rzeczy, dalej podejmowała decyzje, nie pytając nikogo o zdanie. Syn wydawał się spięty, unikał dłuższych rozmów, ale nie widziałam, by z nią rozmawiał. Albo zrobił to tak, że nic nie dotarło, albo... po prostu zrezygnował. A ja czułam, że z każdym dniem zbliżam się do granicy, której nie chciałam przekroczyć.

Pewnego ranka weszłam do kuchni i zobaczyłam, że moje zasłony zostały zastąpione przez białe rolety. Bez słowa. Bez pytania.

– Co to ma być?! – wybuchłam, nawet nie próbując ukryć gniewu.

Ola, stojąc przy ekspresie do kawy, spojrzała na mnie spokojnie.

Zasłony były brzydkie, ciężkie. Te są lekkie, wpuszczają światło, a poza tym... to był impuls.

– Impuls?! To mój dom, Olu! Moje zasłony, mój wybór! – krzyczałam już, nie mogąc się powstrzymać.

– Myślałam, że nam wszystkim zależy, żeby było nowocześnie i przyjemnie – odparła lodowato.

W tej chwili wszedł syn.

– Co się dzieje?

Spojrzałam na syna.

– Wybierz – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Albo coś się zmieni, albo to ja się wyniosę. I nie sądzę, żebyś wtedy odzyskał to, co stracisz.

Byłam gotowa odejść. Ale nie dlatego, że przegrałam. Tylko dlatego, że nie chciałam żyć, będąc niewidzialna.

To mój dom

Minęło kilka dni. Ola unikała mnie, a w domu panowała nerwowa cisza. Syn w końcu zebrał się na odwagę i przyszedł do mnie wieczorem, kiedy siedziałam w ogrodzie, zawinięta w koc.

– Rozmawiałem z Olą – powiedział cicho. – Nie rozumie, że cię rani, ale... obiecała, że się postara. Że będzie bardziej uważać, więcej z tobą rozmawiać.

Spojrzałam na niego. Zmęczony, rozdarty między dwoma kobietami.

– To nie chodzi tylko o to, żeby się „postarała”. To chodzi o szacunek. O to, że przez miesiące czułam się, jakby mnie wymazywano. A ty, synku, stałeś obok i patrzyłeś.

Westchnął ciężko.

– Wiem. Przepraszam, mamo. Chciałem, żeby było spokojnie, żeby wszystko się jakoś ułożyło. Ale nie mogę więcej udawać, że nic się nie dzieje.

Nie odpowiedziałam. W sercu czułam ulgę, ale też zmęczenie. Przez te wszystkie tygodnie czułam się, jakbym walczyła o miejsce, które powinno być moje bez pytania. Wiedziałam, że nie da się cofnąć tego, co się wydarzyło, ale może można to naprawić. Ola rzeczywiście zaczęła się zmieniać. Powoli. Zaczęła pytać, słuchać. Nie była to spektakularna przemiana, ale wystarczająca, żebym przestała myśleć o wyprowadzce.

Dom znów zaczął być domem. Nie idealnym, nie takim jak dawniej, ale wspólnym. I może właśnie o to chodzi w rodzinie – żeby się czasem pokłócić, ale potem naprawdę posłuchać i dać sobie nawzajem przestrzeń. Nie tylko fizyczną, ale i tę najważniejszą – emocjonalną.

Barbara, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama