„Po ślubie miałam się ubierać tak, jak chciał mąż. Ale zamiast spełniać jego kaprysy, pokazałam mu, kto tu rządzi”
„Patrzyłam na niego i miałam wrażenie, że mówi o kimś innym. O kobiecie, którą sobie wymyślił. O postaci, którą można ubrać, uczesać i wypuścić w świat z satysfakcją, że dobrze się prezentuje”.

- Redakcja
Hubert podał mi do łóżka śniadanie — jajka po benedyktyńsku, zrobione z precyzją, której sama nigdy nie opanowałam. Uśmiechnęłam się. „Taka miłość to bajka”, napisała Marta, kiedy wrzuciłam zdjęcie z naszej podróży poślubnej. Sama w to wierzyłam.
Pierwsze tygodnie po ślubie były jak z magazynu o idealnych parach. Wspólne zakupy, wieczorne seriale, długie rozmowy przy winie. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę czuła się jak kukiełka w teatrze dla jednego widza, parsknęłabym śmiechem.
Ale wtedy, pewnego piątkowego popołudnia, wróciłam z pracy i zobaczyłam na łóżku pudełko. W środku była sukienka. Beżowa, dopasowana, z delikatnym paskiem. Przepiękna — ale nie w moim stylu. W środku karteczka:
„Wiedziałem, że ci się spodoba. Jesteś moją księżniczką”.
Ubrałam ją, żeby nie sprawić mu przykrości. Tydzień później pojawiło się kolejne pudełko — tym razem z butami. Potem lakier do paznokci w kolorze, którego nigdy bym nie wybrała. I tak mijały tygodnie. Prezenty pojawiały się regularnie. W końcu zorientowałam się, że ani razu nie zapytał mnie, czego ja chcę. Co mi się podoba. Jak się czuję.
Myśli kłębiły mi się w głowie
Pewnego ranka ubrałam się w bluzkę, którą kupiłam sobie jeszcze przed ślubem. Była w odcieniu zgaszonego błękitu, który zawsze kojarzył mi się z czymś spokojnym i bezpiecznym. Po chwili Hubert wszedł do sypialni i spojrzał na mnie z nieskrywanym niezadowoleniem.
– Nie mogę już patrzeć, jak się ubierasz – powiedział i zawiesił ręcznik na krześle. – Chcę, żebyś wyglądała kobieco.
Oparłam się o toaletkę, udając, że sprawdzam coś na telefonie.
– Dobrze się w tym czuję – odpowiedziałam spokojnie.
Podszedł bliżej, z rękami w kieszeniach.
– No właśnie. Ty. Chcę mieć żonę, która…
Zawahał się, ale nie musiał kończyć. Spojrzałam na niego i dokończyłam za niego:
– …pasuje do twojego gustu?
Zamilkł na moment. Po chwili zmienił temat, jakby nic się nie wydarzyło. Czułam, że powinnam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Następnego dnia na łóżku znów leżała nowa sukienka. Tym razem czerwona, obcisła, z metką. Wyjątkowo droga. Usiadłam obok niej i gapiłam się na materiał przez kilka minut, zanim włożyłam ją do szafy. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy przestaliśmy mówić o zwykłych sprawach. O tym, co lubię, co mnie cieszy. Kiedy ostatni raz zapytał, czy dobrze spałam, zamiast rzucać uwagi na temat mojego wyglądu. Wieczorem próbowałam wrócić do tamtej rozmowy.
– A jeśli nie chcę tej czerwonej sukienki? – zapytałam cicho.
Podniósł wzrok i odpowiedział bez zastanowienia:
– Przecież to prezent. Dla ciebie. Chciałem cię zaskoczyć. Zrobić ci przyjemność.
– Ale nie zapytałeś, czy mnie to ciesz.
– Czasem warto spróbować czegoś nowego. Jesteś moją żoną. Chcę, żebyś wyglądała tak, jak zasługujesz. Żeby ludzie widzieli, że jesteś zadbana. Że ktoś się o ciebie troszczy.
Patrzyłam na niego i miałam wrażenie, że mówi o kimś innym. O kobiecie, którą sobie wymyślił. O postaci, którą można ubrać, uczesać i wypuścić w świat z satysfakcją, że dobrze się prezentuje. Myśli kłębiły się w mojej głowie. Dlaczego nie mogę powiedzieć „nie”, bez ryzyka, że rozwalę ten nasz domek z kart?
Musiałam go zaskoczyć
Pewnego wieczoru, gdy Hubert siedział nad laptopem i szukał kolejnych butów, które „by idealnie pasowały do mojej nowej sukienki”, postanowiłam zmienić taktykę. Zamiast kolejnej rozmowy, która i tak kończyła się tym samym, zaproponowałam coś innego.
– Mam pomysł – zaczęłam, stając obok niego.
Podniósł głowę.
– Jaki?
– Jutro zakładasz to, co ja wybiorę. Od butów po koszulę.
Popatrzył na mnie z uniesioną brwią, z lekkim uśmiechem.
– Żartujesz?
– Ani trochę. Jeden dzień. Tylko jeden. Tak dla równowagi.
– A co, jeśli będę wyglądał jak idiota?
– Witaj w moim świecie – odpowiedziałam i ruszyłam do szafy.
Nie protestował. Chyba myślał, że to zabawa. Był zadowolony z siebie, a ja zaskoczona, że tak łatwo się zgodził. Przygotowałam zestaw: delikatna koszula w drobne kwiaty, wąskie spodnie, trochę za krótkie i bransoletka z muszelek. Położyłam wszystko na łóżku i patrzyłam, jak wstaje rano, marszczy brwi i milczy. Ubrał się, nie komentując. Był lekko spięty, ale udawał pewność siebie. Wrócił wieczorem.
– I jak było? – zapytałam.
– Ludzie się gapili.
– No właśnie. A ja czuję się tak od miesięcy.
Usiadł przy stole, przesunął dłonią po twarzy i przez chwilę patrzył w podłogę.
– Myślałem, że robię dobrze… że sprawiam, że jesteś piękna – powiedział, nie patrząc na mnie.
Długo nie rozmawialiśmy tamtego wieczoru. Zaczynał coś rozumieć. Może nie wszystko, ale to już był pierwszy raz, gdy nie próbował się bronić. Wiedziałam, że nic nie zmieni się od razu. Ale poczułam się lżej. Jakby ktoś w końcu wysłuchał.
Nie chciał mnie słuchać
Następnego dnia Hubert nie zaproponował nowego lakieru do paznokci. Nie wspomniał o butach, które rzekomo pasowałyby mi bardziej niż te, które miałam na sobie. Przez cały weekend zachowywał się inaczej. Jakby coś w nim zaczęło pracować. Nie mówił, że przesadziłam. Nie próbował umniejszyć mojej reakcji. Kiedy w niedzielę założyłam stary sweter, który miałam jeszcze z czasów studiów, spojrzał na mnie i powiedział tylko:
– Pamiętam cię w nim z tej kawiarni przy placu. Mówiłaś wtedy, że czujesz się jak w swojej skórze.
Skinęłam głową. Nic więcej nie trzeba było mówić. W poniedziałek wrócił z pracy wcześniej. Zostawił torbę w przedpokoju i usiadł naprzeciwko mnie w kuchni.
– Dzisiaj wszyscy pytali, co się stało – zaczął bez wstępu.
– Chodzi o twój strój? – zapytałam, domyślając się, do czego zmierza.
– Koledzy się śmiali. Niektórzy po cichu, ale wiesz, jak to jest. Mama zadzwoniła wieczorem. Zapytała, czy wszystko u mnie w porządku. Powiedziała, że wyglądam jak artysta.
Zamknął oczy i oparł się o oparcie krzesła. Był zmęczony, ale to nie była ta codzienna zmęczona twarz. To była twarz kogoś, kto właśnie przeszedł przez coś niewygodnego i zaczyna to rozumieć.
– Nie wiedziałem, że cię to tak męczy – powiedział w końcu.
– Mówiłam. Tylko chyba nie chciałeś słyszeć.
Milczał.
– Zawsze myślałem, że tak wygląda miłość. Że dbam. Że pokazuję, że mi zależy.
– A ja czułam się jak projekt. Jak plansza, na której odrysowujesz to, co ci pasuje.
Wstał od stołu, ale nie po to, żeby uciec. Podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
– Chciałem dobrze.
– Wiem. Ale nie pytałeś, co dla mnie znaczy „dobrze”.
Przez chwilę staliśmy w ciszy. Zaczęłam znów ubierać się po swojemu. Hubert nie komentował. Nie chwalił, ale też nie oceniał. Jakby zrozumiał, że to nie o gust tu chodzi, tylko o przestrzeń. Moją. Któregoś wieczoru przyszedł do kuchni, gdy parzyłam herbatę.
– Ładnie wyglądasz – rzucił mimochodem. – Tak... naturalnie.
Odwróciłam się, zaskoczona. Pierwszy raz od miesięcy powiedział coś, co nie brzmiało jak instrukcja. Kilka dni później spotkałam się z Martą. Usiedziałyśmy przy kawie w naszej ulubionej knajpce.
– I co, zmądrzał? – zapytała, mieszając latte.
Zaśmiałam się szczerze. I pierwszy raz od dawna czułam, że jestem sobą. Bez przebrań.
Dziś rano pomalowałam paznokcie na grafitowy, mój ulubiony. Nie było komentarza. Hubert spojrzał tylko, uśmiechnął się lekko i wrócił do czytania. I to wystarczyło. W szafie nadal wisiały sukienki na pokaz. Ale obok nich rzeczy, w których jestem sobą. Nie wiedziałam, dokąd nas to zaprowadzi. Może za miesiąc znów będziemy się mijać. Może to tylko cisza przed kolejną próbą „poprawiania mnie”. Ale dziś było inaczej. Nie idealnie. Po prostu uczciwie. Zrozumiałam, że związek to nie tylko bliskość, ale też granice. I że miłość nie polega na urządzaniu sobie nawzajem życia, tylko na byciu w nim obecnym.
Adela, 34 lata
Czytaj także:
- „Córka mnie ostrzegała, bym nie wiązał się z jej rówieśnicą. Nie posłuchałem i sam ściągnąłem na siebie nieszczęście”
- „Zamiast zamawiać ślubny bukiet, kupowałam pogrzebową wiązankę. Narzeczoną byłam zaledwie 1 dzień”
- „Chciałam udowodnić mężowi, że nie jest mi do szczęścia potrzebny. Wystarczyły 24 godziny, żebym odszczekała każde słowo”

