Reklama

Marcel urzekł mnie od pierwszej chwili. Choć nigdy nie uważałam się za piękność, przy nim czułam się jak prawdziwa modelka. Był pierwszą osobą, która rzeczywiście zwróciła na mnie uwagę. Zawsze, każdego dnia, czułam się najważniejsza, a przy okazji zaskakiwana w ten jedyny w swoim rodzaju, przyjemny sposób. Bo Marcel okazał się nie tylko pomysłowy, ale i niebywale romantyczny.

Zakochałam się w romantyku

Gdzie on mnie nie zabrał w początkach naszej znajomości i w czasie narzeczeństwa! Chodziliśmy do parku, do filharmonii i teatru, a raz nawet dotarliśmy do opery. Kolacje w nastrojowych, niezwykle klimatycznych, a co najważniejsze, kameralnych miejscach były wówczas na porządku dziennym. Pod drzwiami swojego mieszkania co rusz znajdowałam jakieś drobiazgi – czekoladki, owoce, kawę i zawsze obowiązkowo różę.

Mój ojciec tylko przewracał oczami, twierdząc, że najwidoczniej „mój chłopaczek” nie ma co robić z pieniędzmi i chce szpanować, chociaż tak naprawdę nie ma czym. Matka za to była zachwycona.

– Gdyby twój ojciec kiedykolwiek był taki romantyczny… – westchnęła, a potem spojrzała krytycznie na ojca, który najwyraźniej nie poczuwał się do winy. – Ach, tak, wtedy wszystko wyglądałoby inaczej.

Wszystkie koleżanki mi zazdrościły

– Tacy faceci nie istnieją – usłyszałam kiedyś od Kingi, gdy znowu wpadłam do niej z torbą wypełnioną czekoladkami znalezionymi na progu. – No po prostu to jakaś bajka!

– A, dajcie spokój – mruknęła tylko Dagmara, zanim zdążyłam się odezwać. – Też sądziłam, że takie rzeczy to tylko w jakiejś pustej komedii romantycznej.

– Może trochę przesadzacie… – zaczęłam nieśmiało, choć w środku pękałam z dumy, że trafił mi się taki facet.

– Alicja, no co ty! – ofuknęła mnie Basia, nawet nie dając dokończyć myśli. – Mój to dobrze, jak pamięta chociaż o moich urodzinach, a ty co chwila coś dostajesz, gdzieś wychodzisz… No nawet się nie odzywaj, wiesz?

Parsknęłam wtedy śmiechem i przyznałam, że na weekend wybieramy się nad morze.

– To niby dopiero wiosna, ale Marcel chciał mi sprawić radość…

– Nie no, wiecie co? – przerwała mi stanowczo Kinga. – Ją to trzeba wykluczyć z naszego grona. Ma zdecydowanie za dobrze!

Potem zmieniłyśmy temat, ale ja wciąż miałam jakieś takie poczucie zwycięstwa. Bo wiedziałam, że każda z nich dałaby się pokroić, żeby mieć takiego faceta jak ja. I bardzo mi to schlebiało.

Po ślubie coś się zmieniło

Moja bajka trwała aż do ślubu. Wtedy jeszcze byłam przekonana, że wspólne mieszkanie nic nie zmieni, że Marcel dalej będzie szalał na moim punkcie. Tymczasem on jakby przystopował. Po kilku pierwszych tygodniach czułam się, jakby ktoś mi autentycznie podmienił męża!

Oczywiście wciąż doskonale się rozumieliśmy i mieliśmy ze sobą poprawną relację, ale… coś się zmieniło. Skończyły się prezenty i drobne uprzejmości. Nigdzie – ani na stoliku nocnym, ani w jadalni, ani na poduszce nie znajdywałam niczego, co mogłoby wyrażać jego miłość do mnie. Nie było też zniewalających uśmiechów ani drobnych uprzejmości. Zupełnie jakby Marcel przestał czuć taką potrzebę.

No i nigdzie nie wychodziliśmy. Mąż nie zabierał mnie już do przytulnych restauracji, nie myślał nawet o teatrze czy filharmonii, a park jakoś też nigdy nie był po drodze. Nawet kiedy sama starałam się go jakoś nakierować na ewentualny spacer, wymawiał się zmęczeniem albo przekładał to na kiedy indziej, czy może raczej na wieczne nigdy. Zupełnie przestał się mną interesować. Jakby założył sobie, że wszystko już zdobył, a skoro tak jest, nie ma co się dłużej wysilać.

W końcu nie wytrzymałam

Zaczęło się lato. Był wieczór – taki sam, jak szereg poprzednich. On siedział i robił coś przy laptopie, czy może po prostu przeglądał bezmyślnie strony internetowe, a ja znudzona sprawdzałam, co obecnie leci w telewizji, no bo co innego mi pozostało? Pogoda była cudowna. Słońce wciąż jeszcze nie zaszło, było przyjemnie ciepło, a my kisiliśmy się w czterech ścianach w piątek, kiedy można było robić poza nimi tyle ciekawych rzeczy.

Ty już w ogóle o mnie nie dbasz – wypaliłam w końcu, nie mogąc znieść kolejny raz całej tej farsy.

Marcel zamrugał, jakby wyrwany z transu, i podniósł na mnie nieprzytomne spojrzenie.

– Jak to? – spytał wreszcie. – O czym ty mówisz?

Popatrzyłam na niego z niechęcią. Nie rozumiałam, jak można w tak krótkim czasie tak bardzo się zmienić. I to zdecydowanie na niekorzyść!

– Jak o czym! O nas! – prawie krzyknęłam, no bo byłam dość mocno zirytowana. – Ty już w ogóle nie zapraszasz mnie na randki!

– Randki? – Marcel parsknął śmiechem. – Ala, ty żartujesz, prawda?

Popatrzyłam na niego z wyrzutem.

– A wyglądam, jakbym żartowała? Taki jesteś teraz wygodny? Niczego już nie musisz?

Mój mąż wziął głęboki oddech. Miałam wrażenie, że chyba bardzo usiłuje zachować powagę, co zupełnie mu nie wychodziło. A to drażniło mnie jeszcze mocniej.

– Ala, kochanie, jesteśmy małżeństwem, jakbyś zapomniała – stwierdził spokojnie.

Jego ton wcale mi się nie spodobał, bo brzmiał zupełnie tak, jakby mówił do małego dziecka, które nic nie pojmuje i trzeba mu wszystko tłumaczyć.

Małżeństwa nie chodzą na randki. Co, mam nadal za tobą biegać jak dzieciak? Tego chcesz?

Zapowietrzyłam się.

– A więc to tak? – rzuciłam oburzona. – Po prostu uznałeś, że już nie musisz się o mnie starać, tak? Po co, skoro już mnie masz, co?

Westchnął ciężko i wrócił do przeglądania stron.

– Naprawdę przesadzasz – stwierdził, jakby to, co mówię, wcale nie było istotne. – Szukasz dziury w całym. Musisz psuć taki przyjemny wieczór?

Tym pytaniem totalnie wyprowadził mnie z równowagi.

– Nie no, jasne, gnij sobie przyjemnie w tym fotelu! – warknęłam na niego. – Ja idę się przejść. Pewnie kiedyś wrócę. Cześć.

Mam to zignorować?

Oczywiście nie byłabym sobą, gdym nie zwierzyła się ze wszystkiego koleżankom. Najpierw trochę się śmiały. Byłam może odrobinę zła, ale doskonale rozumiałam, o co im chodzi – w końcu sama jeszcze do niedawna tak szpanowałam Marcelem, a teraz im się na niego skarżyłam.

– Widzisz, wyszedł z niego prawdziwy facet po prostu – skwitowała Basia, choć w jej głosie nie wyczułam nawet cienia satysfakcji.

Pokręciłam głową.

– Nie wiem, jak można się aż tak zmienić. I to w tak krótkim czasie – stwierdziłam. – Czuję się, jakbym nagle przestała dla niego cokolwiek znaczyć.

– Ej, no już nie przesadzaj – zaczęła mnie uspokajać Dagmara. – Po prostu emocje opadły i to dlatego. Przyzwyczaił się do ciepłego gniazdka i nie ma o co walczyć.

– Ja bym się tym nie przejmowała – dodała Kinga. – Gdyby należało się rozwodzić z facetami tylko dlatego, że przestali na twój widok przebierać nogami jak nastoletni smarkacze, to chyba wszystkie musiałybyśmy zakończyć małżeństwa. I to natychmiast.

Zgodnie zachichotały, a ja spojrzałam po nich, szukając ratunku.

– To czyli co powinnam waszym zdaniem zrobić? – spytałam.

Dagmara wzruszyła ramionami.

– Odpuścić – rzuciła. – Z męskim lenistwem nie wygrasz.

Wciąż mam żal

Chociaż przemyślałam sobie słowa dziewczyn i uznałam, że mają rację, wciąż jest mi trochę smutno, że tak się to wszystko potoczyło. W dodatku Marcelowi ta nasza kłótnia wcale nie dała do myślenia. Owszem, przepraszał mnie potem, że pewnie źle mnie zrozumiał i wyciągnął jakieś niewłaściwe wnioski, ale wciąż nie zaproponował żadnego wspólnego wyjścia ani nawet nie pomyślał o żadnym drobiazgu.

Czuję, że moje życie ma teraz coraz mniej sensu. Chyba wciąż się kochamy, ale nie ma w tym już takiej namiętności jak dawniej. Kiedy wspominam wcześniejsze czasy, momentalnie popadam w nostalgię, z której trudno mi się wyrwać. Co gorsza, odbija się to na mojej pracy i ogólnym humorze. Nie wiem już, co robić i jak wpłynąć na męża. Chociaż odrobinkę. Nie wymagam przecież aż tak wiele: w zupełności wystarczyłaby jakaś kolacyjka raz w miesiącu, bukiet pięknych, pachnących róż i może tak… niezobowiązujący spacer po parku? I nie, nigdy nie uwierzę, że nie ma na to czasu.

Alicja, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama