„Po rozwodzie zobojętniałam na wszystko. Jedna uwaga znajomej sprawiła, że znów zaczęłam szukać sensu życia”
„Zastanawiałam się, czy zmiana wyglądu naprawdę potrafi na cokolwiek wpłynąć. Powtarzano mi kiedyś, że nowa fryzura to nowy rozdział, ale w tamtej chwili czułam tylko lekkie zdenerwowanie i pustkę. Patrzyłam w lustro, ale nie rozpoznawałam tej kobiety, której twarz stawała się coraz bardziej odsłonięta”.

- Redakcja
Od tygodnia oficjalnie jestem „po rozwodzie”, ale w środku czuję się, jakbym wciąż tkwiła w zawieszeniu. Wspomnienia wciąż nawiedzały mnie jak najgorsze koszmary, a nowe życie wcale nie zamierzało się zacząć.
Poranek, pierwszy piątek „wolności”. Budzik dzwoni jak zawsze, ja jak zawsze go wyłączam. Różnica jest tylko jedna — nie udaję, że ktoś jeszcze śpi obok. Na szafce nocnej stoi jego kubek, ten z odpadającym uchem. „Zabierz sobie ten badziew” — powiedziałam podczas ostatniej kłótni. Nie zabrał. Ja też go nie wyrzuciłam i nie mam pojęcia, czemu.
W łazience, jak co rano, patrzę w lustro tylko kątem oka. Tyle wystarczy, żeby zobaczyć zmęczone oczy, włosy związane w byle jaki koczek i twarz, którą trudno mi rozpoznać. Ostatnio łapię się na tym, że przechodzę obok luster szybciej, jakby mogły mnie porazić prądem. Może dlatego, że boję się zobaczyć, jak bardzo jestem… przezroczysta.
W pracy nikt nie pyta, jak się czuję. A ja nie mam siły udawać, że jest dobrze.
— Edyta, podpiszesz to? — słyszę od kolegi z biura, choć nawet nie podnoszę wzroku znad telefonu.
— Mhm, jasne — mruczę, a on już odchodzi, nie czekając na mój wzrok czy uśmiech.
Czasem mam wrażenie, że gdybym zniknęła, zauważyliby dopiero, gdyby zabrakło mojej kawy. Po pracy idę bez celu, aż mijam witrynę salonu fryzjerskiego. Drzwi są uchylone, pachnie lakierem i czymś cytrusowym. Zatrzymuję się. Przez chwilę patrzę na swoje odbicie w szybce — zniekształcone, rozmazane. I wtedy moje ciało samo skręca w stronę wejścia.
— Dzień dobry… mogę jakoś pomóc? — pyta fryzjerka z jasnymi włosami, uśmiecha się tak ciepło, że coś we mnie pęka.
— Nie wiem. Chyba… — Łapię powietrze. — Chyba potrzebuję, żeby ktoś zrobił ze mną coś, żebym poczuła się kimś innym. — Słowa uciekają mi z ust jak szczere wyznanie, którego nigdy nie planowałam.
Wcale nie było mi lżej
Fryzjerka popatrzyła na mnie uważnie, jakby badała, czy to żart, czy rzeczywista prośba o ratunek.
— Masz jakieś preferencje? zapytała jeszcze. — Długość? Kolor?
— Rób, co chcesz — odpowiedziałam szybciej, niż pomyślałam. Poczułam, że unoszą mi się ramiona. — Naprawdę obojętne.
Usiadłam w fotelu i patrzyłam, jak zdejmuje mi gumkę z włosów. Te opadły swobodnie, ciężkie, zmęczone jak ja. Fryzjerka zaczęła je rozczesywać. Słyszałam cichy szelest pasm przesuwających się po szczotce. Ten dźwięk był dziwnie kojący.
Potem pojawił się metaliczny szczęk nożyczek — najpierw tuż przy uchu, potem coraz bliżej twarzy. Patrzyłam, jak kolejne kosmyki spadają na czarną pelerynę. Każdy z nich wyglądał jak maleńki fragment czegoś, co oddaję bez żalu. Miałam wrażenie, że ta długa fryzura należała do kobiety, której już dawno nie ma.
Zastanawiałam się, czy zmiana wyglądu naprawdę potrafi na cokolwiek wpłynąć. Powtarzano mi kiedyś, że nowa fryzura to nowy rozdział, ale w tamtej chwili czułam tylko lekkie zdenerwowanie i pustkę. Patrzyłam w lustro, ale nie rozpoznawałam tej kobiety, której twarz stawała się coraz bardziej odsłonięta.
Po godzinie fryzjerka odłożyła nożyczki. Przez chwilę milczałam, patrząc na swoje odbicie. Włosy były krótkie, wyraźnie ułożone, zupełnie inne niż dotąd. Uniosłam rękę i musnęłam je, jakby należały do kogoś obcego.
— I jak? — zapytała fryzjerka.
— Nie czuję się kimś innym — odpowiedziałam cicho. — Ani nawet sobą.
Po powrocie do mieszkania włączyłam światło w łazience i spojrzałam w lustro raz jeszcze. Nowa fryzura odbijała się ode mnie chłodnym, nieznanym kształtem. Wcale nie było mi lżej. Zamiast poczuć zmianę, poczułam niejasne rozczarowanie. Zgasiłam światło i wyszłam, jakby to miało coś rozwiązać.
Gdzie miałam wrócić?
Następnego dnia poszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Liczyłam, że nikt jeszcze nie będzie kręcił się po biurze, bo nie chciałam tłumaczeń ani zachwytów, ani tym bardziej pytań. W windzie zerkałam na własne odbicie w metalowych drzwiach, ale wyglądałam jak ktoś, kto dopiero próbuje się do siebie przyzwyczaić.
W biurze nie było jednak pusto. Koleżanka z działu siedziała przy ekspresie i mieszała łyżeczką w filiżance. Usłyszała moje kroki i podniosłam wzrok.
— O, Edyta… — Zmrużyła oczy. — Przez chwilę myślałam, że to ta Edyta sprzed lat. Wiesz, ta Edyta, co zawsze robiła swoje.
Zatrzymałam się jak wryta. Nie wiedziałam, czy to miało być miłe, czy niekoniecznie. Skrzyżowałam ramiona, żeby ukryć dłonie, które zaczęły mi lekko drżeć.
— Przesadzasz — powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
— Wcale nie — rzuciła pośpiesznie. — Wyglądasz inaczej… jakbyś wróciła.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż powinny. Odwróciłam się i poprosiłam ją, żeby podała mi raporty z wczoraj, jakby rozmowa miała nigdy się nie odbyła. Próbowałam skupić się na pracy, lecz zdanie, które powiedziała, wciąż rozbrzmiewało w głowie.
Wróciła. Gdzie miałam wrócić?
Przez pół dnia łapałam się na tym, że myślę o zdjęciach sprzed lat. O tamtej dziewczynie, która chodziła na zajęcia taneczne, miała kolorowe spódnice i dziwne pomysły. Gdzie ona właściwie zniknęła? Kiedy przestałam być kimś, kto działał, a stałam się kimś, kto tylko trwa?
Po pracy wracałam wolniej niż zwykle. W uszach brzmiało mi ciągle to jedno zdanie. Zrobiło mi się nieswojo, jakbym naprawdę kiedyś była kimś innym, a teraz ktoś obcy próbował mi o tym przypomnieć.
Rozczarowanie po nowej fryzurze nie minęło, ale za to pojawiło się coś nowego: niepokój, którego nie chciałam już spychać na bok.
Znika tylko odwaga
Przez kilka dni chodziłam z narastającym niepokojem, który nie dawał spokoju ani w pracy, ani w domu. Wracałam myślami do tamtej uwagi z biura i do siebie sprzed lat, jakbym nagle miała obowiązek ją odnaleźć. Zaczęłam przeglądać stare fotografie, te schowane na dnie szuflady. Na jednym zdjęciu stałam w sali tanecznej, uśmiechnięta, spocona, z roztrzepaną kitką. Obok mnie stała instruktorka, która wtedy powtarzała, że taniec jest jak oddech.
Tego wieczoru znalazłam jej numer, zapisany jeszcze w starym telefonie, którego nie potrafiłam wyrzucić. Bardziej z odruchu niż w przypływie odwagi nacisnęłam „zadzwoń”. Odebrała szybko, jakby spodziewała się mojego telefonu.
— Edyta? Nie wierzę. Co u ciebie? — zapytała.
— Mogłybyśmy… porozmawiać? — wydusiłam. — Chodzi o to, czy… gdybym wróciła… myślisz, że jeszcze potrafię?
Zapadła krótka cisza, którą właśnie ona przerwała:
— To nie znika. Znika tylko odwaga.
Te słowa osiadły we mnie ciężko, ale w dobry sposób. Następnego dnia stałam już pod drzwiami sali, której od lat unikałam. Było tam głośno, wokół rozbrzmiewała muzyka i śmiech. Serce waliło mi tak mocno, że przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam zawrócić. Stałam tam jak ktoś, kto zgubił drogę do własnego życia.
Oddech miałam nierówny, czułam narastający wstyd. Bałam się oceny, spojrzeń, pytania o to, gdzie byłam tyle czasu. Jednak kiedy drzwi się otworzyły, a instruktorka wynurzyła się z sali z tym samym uśmiechem co dawniej, coś we mnie drgnęło.
— Jesteś. Chodź. Zapiszesz się? — zapytała naturalnie, jakby minęła tylko chwila.
Skinęłam głową. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zrobiłam coś naprawdę dla siebie, nie z rozpędu ani obowiązku. Wpisałam imię na listę i poczułam, że ten ruch jest prosty, a jednocześnie najbardziej zdecydowany, na jaki było mnie stać.
Zaczęłam zadawać pytania
Pierwsze zajęcia były dla mnie trudniejsze, niż się spodziewałam. Weszłam na salę z przekonaniem, że może jeszcze pamiętam kilka kroków, a nogi przypomną sobie resztę. Myliłam się. Ciało było sztywne, ostrożne, jakby nie ufało ani mnie, ani muzyce. Pozostali uczestnicy zajęć poruszali się swobodnie — niektórzy z wprawą, inni z lekkością początkujących, którzy nie mają jeszcze czego się bać. A ja walczyłam z każdym ruchem.
Po godzinie byłam mokra ze zmęczenia. Kiedy instruktorka zatrzymała muzykę i poprosiła, żebyśmy chwilę pooddychali, podeszła do mnie i dotknęła lekko mojego ramienia.
— Jak się czujesz? — spytała.
— Chyba… znowu czuję nogi. I siebie — odpowiedziałam, choć głos miałam tak cichy, że nie byłam pewna, czy mnie usłyszała.
Uśmiechnęła się tylko i wróciła do innych.
Usiadłam pod ścianą, patrząc na odbicia w lustrach. Widok grupy ludzi był zwyczajny, ale ja widziałam przede wszystkim siebie sprzed lat, tę dziewczynę, która nie wstydziła się błędu ani potknięcia. Zastanawiałam się, kiedy oddałam tę część siebie w imię spokoju, wygody, czyjegoś oczekiwania.
Podczas drogi do domu przeżywałam coś, co trudno nazwać. Nadzieja mieszała się z żalem za czasem, któremu po prostu pozwoliłam przeciec sobie przez palce. Pomyślałam o swoim małżeństwie, o latach, kiedy robiłam wszystko, żeby niczego nie naruszyć, żeby nie przeszkadzać i nie zawadzać. Wtedy wydawało mi się, że tak trzeba. Teraz widziałam, jak bardzo zgubiłam siebie w tym staraniu.
W mieszkaniu usiadłam na podłodze, oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. Przypomniała mi się fryzura. Wtedy myślałam, że zmieni moje życie. Co prawda nic nie zmieniła, ale sprawiła, że zaczęłam zadawać pytania, których wcześniej unikałam. Myśl, która przyszła nieproszona, była zaskakująco jasna: nowy wygląd nie miał mnie stworzyć od nowa. Miał jedynie odsłonić to, co zakopałam tak głęboko, że sama przestałam to zauważać.
Może znowu jestem sobą
Na następnych zajęciach było odrobinę łatwiej. Moje ciało wciąż było sztywne, ale przestałam się aż tak wstydzić. Kiedy instruktorka pokazała krótką sekwencję i poprosiła, żebyśmy spróbowali ją powtórzyć, zrobiłam to bez większego namysłu. W połowie kroków potknęłam się, poprawiłam ruch i… zamiast się zatrzymać, poszłam dalej. Drobnostka, ale dla mnie była jak małe zwycięstwo.
Po lekcji instruktorka podeszła do mnie.
— Dzisiaj pracowałaś inaczej. Widać, że wracasz do siebie — powiedziała zwyczajnie, jakby komentowała pogodę.
Skinęłam tylko głową, bo coś ścisnęło mnie w środku. W szatni jedna z dziewczyn uśmiechnęła się do mnie, mówiąc, że fajnie mi idzie. Jeszcze kilka tygodni temu taka uwaga wprawiłaby mnie w zakłopotanie, teraz poczułam lekkie ciepło, które długo nie chciało zniknąć.
W domu stanęłam przed lustrem. Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w ciszy, bez wyginania ust do uśmiechu ani sprawdzania, czy włosy leżą idealnie. Powiedziałam półgłosem:
— Może nie jestem kimś innym. Może znowu jestem sobą.
Nagle zauważyłam, że wyglądam inaczej, choć fryzura się nie zmieniła. Zmienił się sposób, w jaki na siebie patrzyłam. Ten obraz nie był spektakularny ani olśniewający, ale prawdziwy. I trochę mnie uspokoił.
W pracy koleżanka rzuciła uwagę, że chodzę jakby lżej. Nie skomentowałam, ale w środku poczułam ulgę. Znowu bałam się, że wszystko stracę, jeśli odpuszczę choć na chwilę, jednak ten strach był już bardziej znajomy i mniej przytłaczający.
Zapaliłam światło w łazience jeszcze raz, zupełnie bez powodu, tylko po to, żeby spojrzeć w lustro. I nie odwróciłam wzroku.
Edyta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn zrobił ze mnie darmową opiekunkę do dzieci. Gdy poprosiłam o parę groszy i odrobinę szacunku, wypiął się na mnie”
- „Narzeczony zostawił mnie przed ołtarzem. Szybko wyszło na jaw, że to był najlepszy prezent ślubny, jaki mogłam dostać”
- „Pojechałam do rodziny na wieś i zdziwiłam się, że mieszkają w takich warunkach. Po tygodniu nie chciałam już wracać”

