„Po rozwodzie wybraliśmy się w podróż na pożegnanie. Skąd mieliśmy wiedzieć, że uczucie rozkwitnie na nowo?”
„Wyszliśmy na spacer. Mimo że pogoda nie zachęcała, lało, jakby niebo pękło na pół, poszliśmy przed siebie. Ja w jego za dużej kurtce, on z parasolem, który połamał się przy pierwszym podmuchu wiatru”.

- Redakcja
Zaczęło się całkiem zwyczajnie, jak to zresztą u nas bywało. Bez wielkich gestów, bez rozczulających pożegnań ani łzawego patrzenia sobie w oczy — po prostu rozwód. Podpisy, formalności, szybka kawa w urzędowym bufecie, zerknięcie na zegarek i chłodne: „To co, jedziemy?”. No i pojechaliśmy.
Pomysł był mój. Skoro już tyle razem przeszliśmy, dobre, złe, nudne i dramatyczne chwile, to czemu by nie zakończyć tego z klasą? Ot, ostatnia wspólna podróż. Trochę z sentymentu, trochę z przyzwyczajenia, a trochę... no, może z ciekawości. Czy po rozwodzie człowiek patrzy na byłego męża inaczej? Czy coś jeszcze drgnie czy raczej tylko między nami zazgrzyta?
Wiedziałam, że to nie będzie łatwy wyjazd. Bo choć już się rozwiedliśmy, to przecież nie da się wyrzucić z siebie całej wspólnej historii: z rozmowami, z pretensjami, z tym, co się powiedziało i z tym, czego nie powiedziało się nigdy. Nie miałam żadnych romantycznych złudzeń. Żadnego planu. Po prostu zapakowałam walizkę, wsunęłam okulary przeciwsłoneczne na nos i wsiadłam z Tomkiem do auta. Nie przewidziałam tylko jednego — że znowu zaczniemy rozmawiać.
Parsknęłam śmiechem
Samochód śmierdział kawą i jakimiś chipsami, które musiały się rozsypać między siedzeniami. Tomek się krzywił, ale nie powiedział ani słowa. Udawał, że wszystko jest jak zawsze. Tylko że nic nie było jak zawsze.
— Pamiętasz, jak jechaliśmy do Chorwacji tym gratem, co miał dziurę w podłodze? — zapytałam, patrząc przed siebie.
— Pamiętam, że trzymałaś nogi na plecaku, żeby cię nie przewiało — odparł z półuśmiechem. — I że cały czas kłóciliśmy się o GPS-a.
— Bo nie umiesz czytać mapy — stwierdziłam.
— Ty po prostu nie ufasz, że wiem, gdzie jadę — rzucił z przekonaniem.
Parsknęłam śmiechem, który po raz pierwszy od dłuższego czasu zabrzmiał szczerze.
— Dziwne — powiedziałam po chwili ciszy. — Po tylu latach jakoś nie umiemy się już o te głupoty pokłócić.
— Może dlatego, że nie jesteśmy już małżeństwem — mruknął. — Może teraz nie musimy niczego udowadniać.
Spojrzałam na niego ukradkiem. Zapuścił brodę, trochę posiwiał. Wyglądał… jakoś spokojniej. Albo może to tylko ja patrzyłam już na niego inaczej.
— Dlaczego tak właściwie się rozstaliśmy? — palnęłam nagle.
Nie odpowiedział od razu. Zatrzymał się na poboczu i wyjął termos.
— Może dlatego, że zamiast mówić, co czujemy, zamieniliśmy się w zarządców wspólnoty mieszkaniowej — powiedział. — Obowiązki, rachunki, terminy. To nas tylko interesowało.
– Zabrzmiało jak z książki o samopomocy małżeńskiej — zauważyłam z lekkim uśmiechem.
Poprawił się na miejscu.
— Może kiedyś taką napiszemy.
Przez chwilę milczeliśmy, pijąc zimną kawę z termosu.
— Karina, wiesz, że ja... czasem tęsknię? — powiedział cicho.
Nie wiedziałam wtedy, co bardziej mnie zaskoczyło — jego słowa, czy to, że wcale mnie nie wkurzyły.
Usiadł obok mnie
Dojechaliśmy późnym wieczorem. Zatrzymaliśmy się w przydrożnym pensjonacie o wdzięcznej nazwie „Zgoda”. Ironia losu? A może jakiś znak?
— Zgoda? — zapytałam, unosząc brew. — Serio?
— No co, może to nowy początek? — Mrugnął do mnie.
Recepcjonistka spojrzała na nas z lekkim uśmiechem, jakby rozpoznawała w nas parę w kryzysie, ale za to z nadzieją na lepsze jutro.
— Pokój dwuosobowy z osobnymi łóżkami — zaznaczyłam szybko.
Tomek tylko wzruszył ramionami. Pokój był skromny, ale czysty. Dwa łóżka, stół, mała lampka. Weszliśmy i przez chwilę staliśmy w milczeniu.
— Chcesz lewe czy prawe? — zapytał.
— Lewe — odparłam bez zastanowienia. — Zawsze brałam lewe.
— Racja — mruknął. — I zawsze kradłaś kołdrę.
— Bo miałeś gorącą skórę — odgryzłam się. — Spać przy tobie to jak przy kaloryferze.
Zaśmiał się, siadając na brzegu łóżka.
— A ty rano wyglądałaś jak... — Urwał i się wyszczerzył. — Nie wiem, kto cię tak zawsze czochrał.
– Przez ciebie! — rzuciłam z udawanym oburzeniem. — W nocy wierciłeś się jakby cię mrówki oblazły.
Patrzyliśmy na siebie z uśmiechem, ale coś między nami zawisło... Zmieszanie? Tęsknota?
— Tomek... Jak to jest być z kimś innym? — zapytałam cicho, bez ostrzeżenia.
Spojrzał na mnie poważnie.
— Nie wiem — odparł. — Jeszcze z nikim nie byłem.
Przyglądałam mu się w milczeniu.
— A ty? – zapytał po chwili.
— Byłam — wymamrotałam. — Przez trzy tygodnie. Ale... czułam się, jakbym bawiła w cudze życie.
Usiadł obok mnie. Nic nie mówił. I dobrze. Bo teraz cisza znaczyła więcej niż tysiąc słów.
Mówił poważnie
Rano obudził mnie zapach herbaty i dźwięk stłumionego przeklinania. Tomek stał przy czajniku, który ewidentnie odmówił współpracy.
— A nie mówiłam, że ten czajnik wygląda podejrzanie? — wymamrotałam spod kołdry.
— Nie komentuj — burknął. — Już mam rękę w herbacie, nie dolewaj oliwy do ognia.
— Żart roku. — Usiadłam, przecierając oczy. — Masz może mój sweter?
— Ten z dziurą na łokciu? —Zerknął na mnie z ukosa.
— Ten ze wspomnieniami — poprawiłam go.
— Wziąłem. — Pokręcił głową z rezygnacją. — Ale nie rozumiem, czemu nie wyrzucisz tej szmaty.
— Bo pachnie domem — przyznałam spokojnie.
Tomek podszedł i podał mi kubek z herbatą. Usiadł na sąsiednim łóżku.
— Pamiętasz naszą pierwszą wspólną zimę? — zapytał.
Znów się uśmiechnęłam.
— Tę, kiedy grzaliśmy się przy piecyku gazowym i czuliśmy się jak bohaterowie powieści postapo?
— No. — Wyszczerzył się. — I te gorące kubki.
— I pierwszy śnieg, który zasypał nasz samochód na amen — zawtórowałam mu.
— Byliśmy wtedy tak biedni, ale... razem — szepnął.
— A potem przestało być romantycznie, kiedy się okazało, że nikt nie zapłacił rachunku za gaz — dodałam.
Parsknęliśmy śmiechem jednocześnie, a po chwili znów zapadła cisza, ale tym razem nie była niezręczna.
— Myślisz czasem o tym, jakby to było, gdybyśmy... nie pozwolili sobie tak zniknąć? — spytał.
Zerknęłam na niego. Mówił poważnie.
— Tak, tak myślę — przyznałam. — Ale nie jestem pewna, czy byśmy się nie pozabijali.
— Może — westchnął. — Ale byłaby w tym pasja.
Pokiwałam głową.
— Tomek, chyba tęsknię za naszymi kłótniami — oświadczyłam. — Bo wtedy nam się jeszcze chciało.
Znowu szliśmy
Wyszliśmy na spacer. Mimo że pogoda nie zachęcała, lało, jakby niebo pękło na pół, poszliśmy przed siebie. Ja w jego za dużej kurtce, on z parasolem, który połamał się przy pierwszym podmuchu wiatru.
— Wiesz, że to bez sensu, prawda? — zapytał.
— Co? — Zerknęłam na niego. — Że idziemy w deszczu?
— Nie. — Pokręcił głową. — Że przez tyle lat udawaliśmy, że nic się nie psuje.
Szliśmy chwilę w milczeniu.
— Nie udawaliśmy — rzuciłam w końcu. — Po prostu byliśmy zbyt zmęczeni, żeby się tym zająć.
— A może baliśmy się, że jak się ruszy jeden klocek, to się cała wieża zawali — ciągnął dalej.
— No i zawaliła się. — Zapatrzyłam się w niebo.
— Tylko że teraz... stoimy tu razem. I wieża już nie istnieje. — Zerknął na mnie. — A ja nadal chcę obok ciebie iść w tym deszczu.
Zatrzymałam się.
— Tomek...
— Nie chcę cię znowu zranić, Karina — przerwał. — Ale chyba nigdy nie przestałem cię kochać. Tylko że wtedy byłem za głupi, żeby cię zatrzymać.
Spojrzałam na niego. Mokry, z włosami przylepionymi do czoła, trzymający połamany parasol jak białą flagę.
— Mówiłeś, że nie byłeś z nikim po mnie — szepnęłam.
— Bo... nikt nie pachniał tak jak ty — przyznał równie cicho. — Nawet nie próbowałem na serio.
Westchnęłam.
— A ja uciekłam do pierwszego, który ładnie mówił. — Uśmiechnęłam się do swoich myśli. — A potem spieprzyłam szybciej niż przyszłam.
Znowu szliśmy, z tą naszą poranioną, nienazwaną czułością pomiędzy nami.
— I co teraz? — spytał.
— Nie wiem — stwierdziłam szczerze. — Ale chyba nie chcę wracać jeszcze do domu.
Otworzył szerzej oczy
Siedzieliśmy w kuchni pensjonatu. Gospodyni pozwoliła nam sobie coś podgrzać, więc wsadziliśmy pizzę z pobliskiego marketu do piekarnika. Tomek grzebał w jakiejś szufladzie, jakby szukał swojej dawnej wersji między łyżkami i korkociągami.
— Co tam robisz? — spytałam.
— Szukam łyżki — odpowiedział. — Czasem mam wrażenie, że całe życie to był wyścig o ostatnią czystą łyżkę.
Zaśmiałam się. Podałam mu piwo, sama nalałam sobie herbaty.
— Zawsze wolałaś herbatę, a mówiłaś, że piwo nie pasuje do twojej osobowości — przypomniał.
— Bo wtedy myślałam, że moja osobowość to jakieś dzieło sztuki.
Uniósł wzrok.
— A teraz?
— Teraz wiem, że nie miałam racji — szepnęłam.
Usiadł obok. Pizza parowała.
— Karina, pamiętasz, jak marzyliśmy o tym domku w górach? — spytał.
— Z kominkiem i psem? — dopowiedziałam.
— No. — Jego usta znów rozciągnęły się w bladym uśmiechu. — I ty mówiłaś, że będziemy piec chleb na zakwasie.
— Wiesz, że teraz to robię? — mruknęłam.
Otworzył szerzej oczy, jakby nie dowierzał.
— Serio?
Pokiwałam głową.
— Serio. — Przygryzłam wargę. — Ale jem go sama.
Milczeliśmy chwilę.
— Może to wszystko się nie udało, bo... za bardzo chcieliśmy wszystko na raz — powiedział w końcu.
— A może... po prostu zapomnieliśmy, że oprócz marzeń trzeba jeszcze rozmawiać — odezwałam się.
Spojrzał na mnie.
— Gdybyśmy mogli cofnąć czas... wróciłabyś do mnie?
Popatrzyłam mu w oczy.
— Tylko pod jednym warunkiem.
Przekrzywił głowę.
— Jakim?
— Że tym razem to ty nauczysz się robić ten zakwas — rzuciłam poważnie.
Zaśmiał się. I ten śmiech brzmiał jak dawno niesłyszana piosenka.
Nie wiem, co z tego wyniknie
Droga powrotna była cicha, ale nie było w niej napięcia ani chłodu, który znałam z rozwodowych kłótni.
— I co teraz? — zapytał, kiedy wjeżdżaliśmy do miasta.
— Nie wiem — przyznałam. — Może ty mi powiedz.
— Chciałbym, żebyśmy spróbowali — zaczął. — Na spokojnie. Bez tej presji, że musimy być idealni. Możemy być po prostu... sobą?
Patrzyłam na jego profil, na zmarszczki wokół oczu. Znałam je na pamięć.
— Dobrze — powiedziałam cicho. — Ale bez deklaracji. Bez obietnic. I bez rzucania mojej szczoteczki do zlewu, jak się zdenerwujesz.
Zaśmiał się.
— Niech będzie. Ale ty wtedy nie wyciągaj moich skarpetek na środek korytarza.
— Umowa stoi. — Próbowałam się nie roześmiać.
Zatrzymał się pod moim blokiem.
— Mam ci pomóc z walizką? — spytał jeszcze.
— Nie. — Uśmiechnęłam się szeroko. — Ale możesz ją nosić przez całe życie. Jeśli ci się jeszcze chce.
Spojrzał na mnie uważnie, po czym wysiadł i wyjął walizkę z bagażnika. Bez słowa. Po prostu poszliśmy razem. Nie wiem, co z tego wyniknie. Może nic, a może wszystko. Pierwszy raz od dawna nie bałam się spróbować. Nie z nim. Nie teraz. Bo czasem trzeba się rozstać, żeby się naprawdę zobaczyć. I zakończyć coś... żeby odważyć się zacząć od nowa.
Karina, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam ślub jak z bajki, ale skończyło się dramatem. Gdy nakryłam męża w garderobie, mogłam zrobić tylko jedno”
- „Teściowie uważali moje dzieci za wnuki drugiego sortu. Dawali im odpadki z wyprzedaży, a córce szwagierki grubą kasę”
- „Nosiłam w sobie nasionko męża, ale nie byłam jedyna. Podczas delegacji w Warszawie uprawiał też cudzy ogródek”

