Reklama

Cisza w domu rodziców była duszna, lepka jak stęchłe powietrze w piwnicy. Każde skrzypnięcie podłogi, każdy szmer w kuchni był jak dźwięk wystrzału w mojej głowie. Siedziałam na starym, wytartym fotelu w salonie, z nogami podciągniętymi pod brodę, i gapiłam się w okno, jakby tam, w ogrodzie, kryła się jakaś odpowiedź na pytania, które cisnęły mi się na usta. Ale odpowiedzi nie było. Był za to mój ojciec, który zrzędził pod nosem o rachunkach, o tym, ile w tym miesiącu kosztowało ogrzewanie, ile prąd, ile woda. Była mama, która z uśmiechem politowania pytała, czy zamierzam wreszcie znaleźć sobie pracę. Był też ten dziwny zapach starego domu, mieszanina kurzu, przypalonych ziemniaków i gorzkiej herbaty.

Nie tak to miało wyglądać

Jeszcze rok temu mieszkałam w naszym wspólnym mieszkaniu z Krzyśkiem – z moim byłym mężem. Miałam swoje miejsce, swoje życie, swoją przestrzeń. Czułam się dorosła, niezależna, odpowiedzialna. Kiedy się rozwiedliśmy, myślałam, że wracając do rodzinnego domu, znajdę bezpieczną przystań. Miejsce, w którym mogę się poskładać na nowo, w którym pozwolą mi być po prostu córką, która czasem płacze po nocach i której nie trzeba rozliczać z każdego grosza. Ale się pomyliłam.

Od pierwszego dnia było jakby... coś za coś. Tata zaraz pierwszego wieczoru powiedział półżartem, półpoważnie:

– No, Kasia, wiesz, to nie hotel. Jak chcesz tu mieszkać, to trzeba będzie się dokładać do rachunków.

Mama podchwyciła, niby lekko, niby żartobliwie:

– Tak, tak, bo my tu już na emeryturze, to wiesz... Każdy musi coś dorzucić.

I tak się zaczęło dorzucanie do rachunków, do zakupów, do napraw w domu, nawet do obiadu. Każdy plasterek sera, każda kromka chleba miała swoją cenę. Jakby mi to liczyli w notesiku – Kasia, koszt utrzymania: 237 zł tygodniowo.

Czułam się jak intruz

Jak lokatorka w pokoju, który kiedyś był mój, a teraz przypominał klitkę z prześcieradłem w kwiatki i zgniecioną poduszką, którą mama zostawiła na łóżku. Czułam się, jakbym przyszła tu z walizką problemów i teraz musiała za to płacić.

Patrzyłam na zdjęcia na półkach – moje, z komunii, z liceum, nawet jedno z Krzyśkiem. I zastanawiałam się, gdzie ja jestem w tym wszystkim. Czy jestem jeszcze ich córką? Czy tylko obcą kobietą, która za chwilę dostanie od nich fakturę za prąd i za ich dobre serce?

Czułam, że coś jest nie tak. Że ta cała ich pomoc to jakaś gra, w której ja mam odegrać rolę wdzięcznej, pokornej, dorosłej córki. Ale nie wiedziałam, o co tu chodzi. I wtedy przyszło mi do głowy pytanie, które bałam się wypowiedzieć na głos:

– Kasiu, ale zrozum, że rachunki same się nie zapłacą! – głos mamy był ostry, prawie kłujący.

Stała w kuchni z rękami opartymi na biodrach, a w oczach miała coś, co przypominało rozdrażnienie zmieszane z nutą satysfakcji.

– Przecież nie mówię, że się nie zapłacą! Ale... mamo, przecież żyję teraz z oszczędności. Szukam pracy, wysyłam CV, chodzę na rozmowy... – zaczęłam się tłumaczyć, czując, jak gardło mi się zaciska.

– No właśnie! Szukasz, ale efektów brak! – wtrącił ojciec, podnosząc wzrok znad gazety. – A świat nie czeka. Za darmo to nawet w twarz nie dostaniesz, pamiętaj.

– Serio? – wybuchłam, czując, jak we mnie wrze. – To po co mnie w ogóle przyjęliście?! Co to miało być? "Przyjedź do domu, Kasiu, odpocznij, ogarnij się", a potem nagle rachunek za wodę i gaz?! Myślałam, że jestem waszą córką, a nie najemcą pokoju z opcją śniadania!

– Nie przesadzaj – mruknęła mama, odwracając się do garnka, jakby chciała uciec przed tym, co właśnie powiedziałam.

– Przesadzam? – uniosłam głos, czując, jak oczy mi wilgotnieją. – Serio? To jest teraz moje życie? Mam płacić wam za to, że tu jestem?

W kuchni zapadła cisza. Tylko zegar tykał złośliwie, jakby odliczał czas do kolejnej awantury. Ojciec schował się za gazetą, a mama nerwowo mieszała w garnku zupę. Wiedziałam, że coś przede mną ukrywają. Coś było nie tak. Patrzyli na mnie, jakby czekali, aż dam im coś jeszcze. Poczułam się, jakbym była dla nich jakimś planem awaryjnym. Kasia – źródło dochodu w trudnych czasach.

Miałam pretensje do rodziców

Nie wytrzymałam. Wieczorem, kiedy mama siedziała w kuchni, a tata drzemał przed telewizorem, weszłam i stanęłam przed nią. Nie patrzyła mi w oczy, skubała rogi serwetki, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.

– Mamo, muszę wiedzieć – zaczęłam, a głos mi zadrżał. – Dlaczego tak mi to robicie? Dlaczego każecie mi płacić, skoro wiecie, że nie mam z czego? Przecież jestem waszą córką, nie obcą osobą!

Mama westchnęła, jakby to, co mówiłam, było dla niej zwykłym marudzeniem.

– Kasia, musisz zrozumieć, każdy dba o siebie. Takie są czasy. My też mamy rachunki, kredyt, wydatki...

– Ale to nie chodzi o kredyty, mamo! – przerwałam jej ostro. – To o coś innego, prawda? Zawsze liczyliście pieniądze, zawsze było "na co pójdzie, co kupić", ale teraz... Teraz to wygląda, jakbyście czekali na moje pieniądze, jakbyście na nie liczyli. Coś przede mną ukrywacie, prawda?

Mama znieruchomiała. Jej ręce przestały skubać serwetkę, spojrzała na mnie i przez chwilę widziałam w jej oczach coś, co wyglądało jak strach. Albo wstyd. A potem spuściła wzrok.

– Kasia... może nie wiesz wszystkiego. Może twój powrót... coś dla nas oznacza – powiedziała cicho, prawie szeptem.

Zamarłam. Co to znaczyło? Coś dla nich oznacza? Jakby... co? Jakby wróciłam do jakiegoś układu, którego nie rozumiałam? Serce zaczęło mi bić szybciej, a w głowie pojawiły się najczarniejsze myśli.

– Co... co wy przede mną ukrywacie? – wyszeptałam.

Mama nic nie odpowiedziała. Wstała, odwróciła się, zajęła garnkiem na kuchence, jakby rozmowa się skończyła. Ale dla mnie to był dopiero początek.

Mieli swój plan

Nie mogłam spać tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie kłębiły się pytania. Co oni przede mną ukrywają? O co chodzi z tym domem? Dlaczego nagle jestem tu niechcianym gościem? W końcu, koło drugiej w nocy, usłyszałam głosy. Szeptali w kuchni, jakby bali się, że ich usłyszę. Ale ja już stałam pod drzwiami, prawie bezszelestnie, czując, jak serce bije mi jak oszalałe.

– Henryk, może powinniśmy jej powiedzieć? – głos mamy był cichy, drżący.

– Oszalałaś?! – wysyczał ojciec. – Jeszcze nam się tu rozryczy, a problemów i tak mamy po uszy!

– Ale to jej dom, Henryk... To był dom dziadków...

– Nie zaczynaj znowu! – przerwał jej ostro. – Sprzedaliśmy go, bo nie było innego wyjścia! Kredyt był na karku, komornik pukał do drzwi! A teraz potrzebujemy pieniędzy na raty, a ona... – zawiesił głos, jakby bał się wypowiedzieć to na głos.

– A ona jest jedyną, od której możemy to dostać – dokończyła mama. I wtedy poczułam, jakby ktoś kopnął mnie prosto w brzuch.

Otworzyłam drzwi gwałtownie. Stanęli jak zamurowani. Ojciec blady, mama z rozdziawionymi ustami.

– Co to znaczy?! – wykrzyknęłam. – Sprzedaliście dom dziadków?! Za moimi plecami?!

– Kasia... to nie tak... – zaczęła mama, ale ja już nie słuchałam. Czułam, jak wszystko we mnie pęka. Ten dom miał być moim azylem, moim ratunkiem, a okazał się tylko... pułapką.

Patrzyłam na nich z mieszaniną złości i rozpaczy. I wtedy dotarło do mnie: jestem tu tylko po to, żeby im się opłacało. Kasia – do spłacania kredytu, Kasia – jako ostatnia deska ratunku. I wtedy coś we mnie pękło.

Poznałam prawdę

Siedziałam na korytarzu, skulona, jakby cały świat zrzucił na mnie swój ciężar. Mama siedziała naprzeciwko, wpatrzona w pustkę, a ojciec krążył po pokoju, jakby szukał słów, których nie miał. W końcu to mama przerwała ciszę.

– Kasia... – zaczęła cicho, głos jej się łamał. – Po śmierci dziadków wszystko się posypało. Tata stracił pracę, ja miałam tylko tę emeryturę. Kredyt, który wzięliśmy na remont, na leczenie... zaczęliśmy tonąć w długach. Dom dziadków był naszą ostatnią szansą.

– I co? Sprzedaliście go za moimi plecami? Bez słowa?! – czułam, jak w oczach zbierają mi się łzy. – Myślałam, że to mój dom, że zawsze będę miała gdzie wrócić... A wy go sprzedaliście jak starą lodówkę!

– Nie chcieliśmy ci mówić – powiedziała mama, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Myśleliśmy, że się nie dowiesz. A teraz... teraz, jak tu jesteś, to... – urwała, jakby brakowało jej powietrza.

– Teraz chcieliście, żebym wam pomagała, prawda? Żebym płaciła za wasze długi?! – krzyknęłam. – Właśnie po to mnie tu ściągnęliście?!

– Nie mów tak... – wyszeptała mama, a ojciec stał w kącie i patrzył w podłogę, jakby nagle zrobiła się ciekawsza niż całe nasze życie.

– Wiesz co? – wstałam gwałtownie, głos mi drżał, a ręce ściskałam w pięści. – Nie jestem dla was skarbonką. Nie macie prawa mnie tu trzymać!

Wybiegłam z domu, a wiatr owiewał mi twarz, mieszając się ze łzami. Szłam przed siebie, bez celu, bez planu, tylko z jednym pytaniem w głowie: co ja teraz zrobię?

Muszę się wyprowadzić

Poszłam do Ani, mojej starej przyjaciółki ze szkoły. Otworzyła mi z zaskoczeniem – chyba nie spodziewała się mnie o tej porze, rozczochranej, zapłakanej, z oczyma czerwonymi jak krwawniki.

– Kasia... co się stało? – zapytała od razu, a ja, zanim zdążyłam odpowiedzieć, rozpłakałam się na dobre.

Siedziałyśmy na kanapie w jej salonie, a ja wypluwałam z siebie całą tę złość, cały ból, całą frustrację.

– Wróciłam do rodziców, bo myślałam, że to będzie dom. Bezpieczny. Że dam radę się pozbierać, stanąć na nogi... Ale nie. Tam chodzi tylko o pieniądze. Dla nich jestem... bankomatem, a nie córką.

Ania patrzyła na mnie ze współczuciem.

– Może... może powinnaś się odciąć, Kasia? Wiem, że to rodzice, ale... masz swoje życie. Zasługujesz na coś więcej niż to, żeby ktoś traktował cię jak źródło dochodu.

– Ale co ja mam zrobić, Anka? Nie mam pracy, nie mam gdzie mieszkać! – wybuchłam. – Mam iść pod most?

– Nie. – Ania złapała mnie za rękę. – Może wynajmij coś małego, chociaż pokój. Przecież masz spore oszczędności. Albo znajdź cokolwiek – sprzątanie, opieka, cokolwiek. Ale zrób coś dla siebie, nie dla nich.

Siedziałyśmy tak jeszcze długo. Ania mówiła o swojej pracy, o tym, jak się czuła, kiedy jej własna matka traktowała ją jak darmową opiekunkę dla wnuków. A ja słuchałam i myślałam: czy ja chcę tak żyć? Ciągle komuś coś oddawać, a sama dostawać tylko ochłapy?

Patrzyłam na jej mieszkanie – skromne, ale jej. Na jej kubki w kuchni, jej zdjęcia na ścianach. I zrozumiałam: chcę mieć coś swojego. Choćby najmniejszy pokój na wynajem. Choćby i pokój bez klamek, byleby mój.

Katarzyna, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama