Reklama

Zawsze byłam tą matką, która trzyma stronę syna. Gdy się rozwiódł, nawet przez sekundę nie przyszło mi do głowy, żeby wątpić w jego wersję wydarzeń. Przecież go znam. Wiem, że nie zrobiłby niczego złego bez powodu. A ona… no cóż, nigdy nie potrafiłam się do niej przekonać. Zbyt cicha, zbyt spolegliwa. Mówiła do mnie „mamo”, ale czułam w tym nutę sztuczności, jakby to był obowiązek, nie czułość.

Wzięłam stronę syna bez mrugnięcia okiem. I, szczerze mówiąc, byłam z siebie dumna. Byłam lojalna. Wierna. Dawałam mu wsparcie, kiedy tego najbardziej potrzebował. Oceniałam ją surowo – bo, jak mi się wydawało, miałam do tego prawo. A może bardziej: obowiązek. Broniłam go przed nią. Przed jej wyrzutami, jej cichym jękiem, że jest jej ciężko, że nie radzi sobie sama.

A potem… potem przyszła prawda. Tak cicho, powoli, bez dramatów. Pojawiła się między słowami, w domysłach, w spojrzeniach. Aż w końcu nie można już było od niej uciec. I nagle zrozumiałam, że przez te wszystkie lata trzymałam za rękę nie ofiarę, tylko winowajcę.

Byłam po jego stronie

– Mamo, ona mnie niszczyła. Nie dawała mi spokoju – mówił Bartek, gdy pierwszy raz opowiedział mi o rozwodzie. – Wracałem z pracy i nigdy nie wiedziałem, czy w domu będzie cisza, czy awantura o jakieś drobiazgi.

Siedział przy kuchennym stole, zmęczony, z zarostem nieogolonym od kilku dni. W rękach trzymał kubek z niedopitą herbatą. Spojrzałam na niego i od razu chciałam go przytulić, ochronić. Zawsze miał w sobie coś z małego chłopca.

– A co takiego robiła? – zapytałam, choć w zasadzie już wiedziałam, że stanę po jego stronie.

Szukała powodów do kłótni. Że nie odłożyłem kluczy na miejsce, że nie zamknąłem szafki, że znowu zostawiłem buty w przedpokoju. A potem… potem były ciche dni. Potrafiła milczeć cały weekend, mamo. Jakby mnie nie było.

– To straszne – westchnęłam. – A przecież ona zawsze wydawała się taka... spokojna.

Bartek zaśmiał się gorzko.

– Bo umie grać. Ty jej nie znasz. Nawet po tylu latach.

– A Antoś? – zapytałam ostrożnie. – Jak on to znosi?

– Dobrze. Mówił, że woli, jak mieszkamy osobno. Tak będzie lepiej.

Nie miałam wątpliwości. To ona zawiodła, nie mój syn. W końcu znałam go najlepiej na świecie. I wtedy, tamtego dnia zrozumiałam, że to ona będzie musiała zapłacić za swoje błędy.

Zaczęłam mieć wątpliwości

Pierwszy raz po rozwodzie spotkałam ją na zakupach. Stała przy regale z makaronami, z listą zakupową i smutnymi oczami. Zdziwiłam się, że nie podeszła pierwsza – zawsze taka grzeczna. Więc zrobiłam ten krok.

– Cześć – powiedziałam chłodno, z tą uprzejmą maską, która aż parzyła mnie w twarz.

– Dzień dobry, mamo – odpowiedziała cicho. Zawsze mówiła do mnie „mamo”, ale wtedy zabrzmiało to jak ironia.

– Jak sobie radzisz?

– Jakoś. Pracuję, zajmuję się młodym, no i... żyję, jak umiem.

Skinęłam głową, próbując ukryć to ukłucie w sercu. Nie wyglądała jak kobieta, która „niszczyła psychicznie”. Raczej jak ktoś, kto dostał zbyt wiele ciosów od życia i przestał się bronić.

– Bartek mówił, że bywało między wami... trudno – zagaiłam, patrząc prosto w jej twarz.

Pokręciła głową.

– Nie wiem, co ci powiedział, ale ja tylko chciałam, żeby był obecny. Żeby był z nami, w domu. Żebyśmy byli rodziną. A on znikał. W pracy, w telefonie, z kolegami. A potem wracał i miał pretensje, że coś mi się nie podoba.

– Czyli to jego wina, że się rozwiedliście? – uniosłam brew.

– Nic pani nie wie – odpowiedziała spokojnie. – I nie chce nawet dostrzec prawdy.

Odwróciła się wtedy do półki i sięgnęła po makaron, jakby ta rozmowa była zbyt ciężka na środku supermarketu. Zostawiłam ją tam. A potem długo nie mogłam dojść do siebie.

Czułam, że coś ukrywa

Byłam z Bartkiem w samochodzie, jechaliśmy do urzędu. Z radia leciała jakaś piosenka, której nie znałam, a on stukał palcami o kierownicę w rytm. Dopiero po chwili zapytał, jakby od niechcenia:

– Spotkałaś ją ostatnio?

– Tak – odpowiedziałam. – W sklepie.

– I co? Pewnie znowu robiła z siebie ofiarę?

– Nie wiem, Bartek. Nie mówiła wiele. Ale nie wyglądała najlepiej.

Westchnął, nerwowo poprawiając lusterko.

– Bo ona zawsze gra na litość. Ludzie to kupują, bo ma smutne oczy i nie podnosi głosu. A ja jestem ten zły, bo się od niej uwolniłem.

– Nie mówię, że jesteś zły, synku – odparłam, łagodnie. – Ale wiesz, czasem mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

– Co masz na myśli?

– No wiesz... może nie tylko ona popełniała błędy?

Zapadła cisza. Włączył kierunkowskaz, skręcił w prawo, a potem zaparkował.

– Mamo, nie wiem, czemu nagle bierzesz jej stronę. Przecież wiesz, jak było.

Nie biorę niczyjej strony. Ale ona też była częścią tej rodziny. Może nie warto jej tak całkiem przekreślać. Poza tym jest matką mojego wnuka.

Bartek patrzył przez szybę, jakby szukał odpowiedzi w drzewach przy drodze.

– Nie rozumiesz. Ty jej nie znałaś, tak naprawdę.

– A ty znasz siebie? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział. Wysiadł i trzasnął drzwiami. A ja zostałam w aucie, z ciężarem, który nie chciał się już ode mnie odczepić.

W końcu przejrzałam na oczy

Kilka miesięcy później zadzwoniła do mnie. Byłam akurat w kuchni, mieszałam zupę. Na wyświetlaczu zobaczyłam jej imię. Zdziwiłam się, ale odebrałam.

– Dzień dobry, mamo... przepraszam, że dzwonię. Nie wiem, czy powinnam.

– Słucham – odpowiedziałam, ostrożnie.

– Chciałam tylko powiedzieć, że Antoś... no, że trochę się zmienił. Czuję, że go tracę.

– Może po prostu dorasta? – próbowałam zabrzmieć neutralnie.

– Nie wiem. Może przeżywa tę sytuację. Myślałam, że może Bartek spróbowałby z nim porozmawiać. Może w końcu będzie prawdziwym ojcem.

Zamilkłam. Co miałam powiedzieć?

– Myślałam, że może... mogłaby mu pani coś powiedzieć. On zawsze pani słuchał.

– Ja? – zapytałam. – A czemu sama mu tego nie powiesz?

Z drugiej strony zapadła cisza.

– Nie... nie chcę mieć z nim kontaktu – wyszeptała. – Za dużo między nami się wydarzyło.

Miał kogoś, prawda?

Milczała.

– Wiedziałam – dodałam. – Długo nie chciałam tego widzieć. Że to nie ty się od niego odsuwałaś. On sam znikał.

– Myślałam, że nikt mi nie uwierzy – powiedziała. – Że on przerzuci całą winę na mnie.

Wierzyłam mu. Za długo – odpowiedziałam i się rozłączyłam.

Zupa wykipiała.

Popełniłam straszny błąd

Bartek przyszedł do mnie w niedzielę. Bez zapowiedzi. Z torbą sportową przewieszoną przez ramię i miną, jakby właśnie dostał mandat. Usiadł na kanapie i zapiął suwak kurtki, choć w mieszkaniu było ciepło.

– Muszę u ciebie przenocować. Pokłóciłem się z Agatą.

To ta nowa? – zapytałam, choć doskonale wiedziałam, jak ma na imię.

– No. Ma fochy. Dziecinna jest. Mówi, że jestem jakiś nieobecny. Brzmi znajomo, co?

Nie odpowiedziałam. Usiadłam naprzeciw, z filiżanką herbaty.

– Bartek – zaczęłam spokojnie. – Czy ty miałeś romans?

Znieruchomiał. Wbił wzrok w podłogę.

– Skąd ty to wiesz?

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

Milczał przez długą chwilę.

– Mamo... to się zaczęło, jak już wszystko było między nami martwe. Żyliśmy obok siebie. Nie spałem z nią od miesięcy.

– Ale byłeś z nią. I nic mi nie powiedziałeś. Pozwoliłeś, żebym ją osądzała. Żebym ją odtrąciła.

– Bo... – podniósł głos. – Bo sam siebie oszukiwałem! Nie chciałem być tym złym. Chciałem, żebyś mnie zrozumiała.

Zniszczyłeś jej życie, Bartek. A ja ci w tym pomagałam.

Wstałam i poszłam do kuchni. Zostawiłam go tam, siedzącego w ciszy. Tylko zegar tykał na ścianie, jakby odliczał wszystko, co było już nie do odzyskania.

Chciałam to naprawić

Minęło pół roku, odkąd tamte słowa padły. Bartek znów mieszka sam. Jego nowa partnerka odeszła po dwóch miesiącach. Powiedziała, że nie chce być kolejną do kolekcji. Mocne, ale trafne. Nie utrzymuję już kontaktu z jego byłą żoną, ale czasem ją widuję. W parku, z naszym wnukiem. Przytula się do niej tak, jak nigdy nie widziałam, żeby tulił się do Bartka.

Kiedyś podeszłam. Zdziwiła się, ale nie uciekła.

– Chciałam... tylko powiedzieć, że przepraszam – powiedziałam wtedy.

Spojrzała na mnie długo. W oczach nie było już gniewu. Tylko spokój. Może rezygnacja.

– Nie oczekuję tego – odpowiedziała. – Ale doceniam. I proszę czasem znaleźć czas dla wnuka.

– Chętnie. Obiecuję, że o niego zadbam.

Odeszła, trzymając dziecko za rękę. A ja zostałam z tą pustką, która nie była już złością, tylko wstydem. Za wszystko, co mówiłam. Za każdą chwilę, kiedy karmiłam się fałszywym obrazem swojego dziecka. Nie widziałam jego egoizmu, bo nie chciałam go widzieć. Za bardzo kochałam.

Nie wiem, czy potrafię to naprawić. Wiem tylko, że zbyt łatwo wydajemy wyroki. I za późno uczymy się pokory.

Jadwiga, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama