„Po rozwodzie syn zwalił mi się na głowę. Myśli, że znowu będę go niańczyć i obsługiwać jak służąca”
„Po tygodniu miał już swoje miejsce na sofie, własny kubek zostawiony stale na stole i rytuał nocnego chrupania chipsów, którego dźwięk rozchodził się po całym mieszkaniu. Nie pytał, nie uprzedzał, po prostu robił, co chciał”.

Gdy mój syn Tomek się żenił, płakałam ze wzruszenia. Myślałam wtedy, że zaczyna się dla niego nowy, dojrzały etap życia, w którym poradzi sobie sam. Miał dom, żonę, pracę – wszystko, o czym może marzyć matka dla swojego dziecka. Przez kilka lat rzeczywiście tak było. Odwiedzał mnie rzadko, ale nie miałam mu tego za złe. Cieszyłam się, że ma swoje życie. A potem zadzwonił telefon. Ton głosu Tomka od razu wzbudził we mnie niepokój. „Mamo, rozwodzę się, mogę się do ciebie na jakiś czas wprowadzić?” – zapytał. Zgodziłam się bez wahania, jak każda matka. Ale to, co miało być tymczasowe, szybko stało się nie do zniesienia.
Powrót, którego się nie spodziewałam
– Tylko na chwilę, mamo. Obiecuję, że nie będę sprawiał kłopotu – mówił, wchodząc do mieszkania z dwiema wielkimi walizkami.
Uśmiechnęłam się, choć w środku coś mi podpowiadało, że „chwila” może się przedłużyć. Tomkowi posypało się życie, rozumiałam to. Ale gdy zobaczyłam, jak w kilka minut rozkłada się po całym mieszkaniu – buty w przedpokoju, kurtka rzucona na krzesło, plecak na mojej sofie – poczułam się, jakby czas cofnął się o dwadzieścia lat. Wtedy też wszystko zostawiał, gdzie popadnie, a ja za nim chodziłam i sprzątałam.
– Zrobiłam zupę, zjesz? – zapytałam, chcąc jakoś osłodzić mu ten trudny dzień.
– Jasne, tylko się wykąpię – rzucił i zniknął w łazience.
Czekałam z talerzem, aż wróci. Gdy usiadł do stołu, zapytał tylko, czy mam jakieś piwo w lodówce. Potem włączył telewizor i rozsiadł się na kanapie. Nie powiedział ani słowa więcej o rozwodzie. Może nie chciał, a może uznał, że ja się domyślę. Próbowałam nie robić z tego problemu, ale już pierwszego wieczoru poczułam się jak gosposia we własnym domu.
Pranie i pretensje
Następnego dnia rano w kuchni zastałam pusty talerz, okruchy na blacie i niedopitą kawę. Tomek spał do południa, a ja jak zawsze wstałam wcześnie, zrobiłam śniadanie, posprzątałam i wyprałam jego rzeczy, bo zostawił je rzucone na podłodze przy pralce. Kiedy się obudził, nawet nie podziękował.
– Mamo, masz może jeszcze tej szynki? – zapytał ziewając, jakby mieszkał tu od zawsze.
– W lodówce jest, ale mogłeś sam sobie zrobić kanapki – odparłam, siląc się na spokój.
– Myślałem, że może zrobiłaś – rzucił tylko i usiadł do stołu.
Zrobiłam mu te kanapki. Może z przyzwyczajenia, może z litości. Ale we mnie już wtedy zaczynało się coś gotować. Nie był już dzieckiem, miał trzydzieści pięć lat. Oczekiwałam, że jako dorosły człowiek będzie choć trochę samodzielny. Zamiast tego po południu zapytał, czy mogę odebrać mu paczkę z paczkomatu, bo „nie ma teraz głowy”. Wieczorem usiadł na moim fotelu i włączył głośno mecz.
– Tomek, może trochę ściszysz? Chciałam obejrzeć serial – powiedziałam łagodnie.
– Serio? To ważny mecz! – odpowiedział z pretensją, jakbym przeszkadzała w czymś nadzwyczajnym.
Zacisnęłam zęby i wyszłam do kuchni. Przez kolejne dni schemat się powtarzał: ja gotowałam, sprzątałam, prałam, a on tylko brał, korzystał i znikał. Czułam się, jakbym cofnęła się do czasów, gdy był nastolatkiem. Tyle że wtedy miałam nadzieję, że z tego wyrośnie.
Mój dom, nie jego hotel
Po tygodniu miał już swoje miejsce na sofie, własny kubek zostawiony stale na stole i rytuał nocnego chrupania chipsów, którego dźwięk rozchodził się po całym mieszkaniu. Nie pytał, nie uprzedzał, po prostu robił, co chciał. A ja coraz częściej zastanawiałam się, kiedy to się wreszcie skończy.
– Mamo, nie kupiłaś przypadkiem pasty do zębów? Moja się skończyła – zapytał pewnego wieczoru, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Nie, Tomek, nie kupiłam. Jesteś dorosły, sam możesz iść do sklepu – powiedziałam już nieco ostrzejszym tonem.
– Dobra, tylko pytałem – burknął urażony i wyszedł z pokoju jak obrażone dziecko.
Wrócił po godzinie, z pastą i paczką ciastek. Ciastek, których nie znosiłam. Rozsiadł się i chrupał, jakby chciał mi coś udowodnić. Może sam przed sobą? W weekend zapytałam, czy mógłby poodkurzać. Westchnął tylko.
– Mamo, miałem ciężki tydzień, potrzebuję odpoczynku.
– A ja nie miałam? – zapytałam cicho, patrząc na niego. – Pracuję codziennie. W domu. Dla ciebie.
Nie odpowiedział. Zaszył się w swoim kącie, jakby go to nie dotyczyło. A ja? Poczułam się jak gospodyni, którą ktoś wynajął, ale zapomniał zapłacić. I nawet nie zapytał, czy ma wolne w weekend. Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły jak oszalałe. To był mój dom. Mój spokój. A teraz? Hotel dla dorosłego dziecka, który zapomniał, że nie ma już piętnastu lat.
Cisza w czterech ścianach
Nie wybuchłam od razu. Przez kilka kolejnych dni próbowałam zacisnąć zęby i ignorować jego bałagan, milczenie i roszczenia. Ale w środku czułam, jak zbiera się we mnie burza. Coraz trudniej było mi przejść obojętnie obok pustych opakowań po jogurtach zostawionych na parapecie czy jego skarpet rzuconych na podłogę w łazience. Przestałam pytać, przestałam przypominać. Zaczęłam… ignorować.
– Mamo, nie ma czystych ręczników – odezwał się zdezorientowany któregoś ranka.
– Są w szafce. Trzeba je wyjąć, rozwiesić i uprać, kiedy się zużyją – odparłam krótko, nie odrywając wzroku od książki.
Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem. Chyba nie przywykł, że matka mu nie podsuwa wszystkiego pod nos. Potem przestałam gotować. Zamiast dwóch talerzy – jeden. Zamiast obiadu o siedemnastej – kanapka dla siebie. On niby nie komentował, ale widziałam, że chodzi głodny, zmieszany, jakby pierwszy raz musiał sam zatroszczyć się o własne potrzeby.
– Coś się stało? – zapytał któregoś dnia, a w jego głosie po raz pierwszy od dawna pojawiła się nuta niepewności.
– Nie. Po prostu odpoczywam. Też mam do tego prawo, prawda?
Pokiwał głową, ale nie powiedział nic więcej. Może zaczęło do niego docierać, że nie jestem już tą samą matką, co kiedyś. Że mam swoje granice. Tylko dlaczego musiałam się do nich posunąć tak daleko, by on to zauważył? Zamiast rozmawiać, żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Zimni, obcy, pełni cichych pretensji.
Przekroczył granicę mojej cierpliwości
Pewnego popołudnia wróciłam z zakupów wcześniej niż zwykle. Wchodzę do mieszkania, a w salonie siedzi Tomek z kolegą. Rozwaleni na kanapie, grają na konsoli, puste puszki po piwie walają się po stole.
– Cześć, mamo! To Bartek, wpadł na chwilę – rzucił radośnie, jakby miał osiemnaście lat i w ogóle nie widział nic niestosownego w tej sytuacji.
– Na chwilę? – powtórzyłam cicho. – To dlaczego od godziny śmiecicie w moim salonie?
Bartek zaśmiał się nerwowo, coś mruknął i szybko się zwinął. Gdy drzwi się za nim zamknęły, spojrzałam na Tomka. Już nie ze złością, ale z czymś głębszym – zawodem.
– Wiesz, co najbardziej boli? – powiedziałam. – Że traktujesz mnie jak bezpłatną obsługę hotelową. Jakbym była częścią wyposażenia tego mieszkania.
– Mamo, przesadzasz. To tylko chwilowe. Potrzebuję czasu – próbował się tłumaczyć, ale nie patrzył mi w oczy.
– Masz trzydzieści pięć lat. To nie ja mam cię teraz niańczyć. Jeśli chcesz tu mieszkać, ustalamy zasady. I nie, nie zamierzam znowu być twoją służącą.
Stał przez chwilę w milczeniu, potem skinął głową.
– Rozumiem. Poszukam czegoś… swojego. Na poważnie.
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy od miesięcy naprawdę chciałam zostać sama. Wieczorem usłyszałam dźwięk odkurzacza. Potem jakby cicho, ostrożnie, zmywał naczynia. I choć gest był miły, wiedziałam, że to za mało i za późno. Coś się we mnie zmieniło. Czułam, że nasza relacja już nigdy nie będzie taka jak dawniej.
Zrozumiał dopiero, gdy się wyprowadził
Tydzień później Tomek oznajmił, że znalazł kawalerkę do wynajęcia. Nie mówił wiele. Spakował rzeczy, nie rozrzucając już niczego po mieszkaniu. Przed wyjściem stanął w drzwiach i przez chwilę milczał, jakby szukał słów, które nigdy nie przychodziły mu łatwo.
– Przepraszam, mamo. Wiem, że cię zawiodłem – powiedział w końcu cicho. – Po rozwodzie czułem się jak dziecko, które znów szuka schronienia. Nie myślałem, że cię to aż tak przytłoczy.
– Nie chodzi o schronienie, Tomek. Chodzi o szacunek. Do mnie. Do mojego życia.
Skinął głową, bez sprzeciwu. Może dopiero teraz dotarło do niego, że dom, do którego wrócił, to nie była już ta sama przystań, którą znał z dzieciństwa. Ja też się zmieniłam. Byłam starsza, zmęczona i nauczyłam się w końcu czegoś bardzo ważnego – że pomoc nie może być poświęceniem, jeśli druga strona tylko bierze.
Po jego wyjściu zrobiło się cicho. Dziwnie pusto, ale nie smutno. Przez kilka dni łapałam się na tym, że gotuję za dużo, jakby nadal był tu z nami. Ale potem poczułam spokój. Może nawet dumę.
Minęły dwa miesiące. Tomek czasem dzwoni. Ostatnio zaprosił mnie do siebie. Sam ugotował obiad. Zastanawiałam się, czy kupił pastę do zębów bez przypominania. Nie zapytałam. Wolałam po prostu cieszyć się tym, że znowu był moim synem. Już nie chłopcem, który wszystko bierze, ale mężczyzną, który w końcu zrozumiał, że matka to nie służąca.
Jadwiga, 63 lata
Czytaj także:
- „Żona bardzo chętnie przesiadywała na siłowni. Nie sądziłem, że kryją się pod tym prywatne korepetycje z pilatesu”
- „Syn zakochał się w prostej dziewczynie z małej mieściny. Do naszej rodziny pasuje jak świni siodło”
- „Na rodzinnej imprezie siostra zjawiła się z tajemniczym nieznajomym. Problem w tym, że ja znam go dogłębnie”

