„Po rozwodzie rodziców spędzam Wigilię na raty. Nie ma nic gorszego niż rodzina, która nie umie podzielić się opłatkiem”
„Czułam, jak napinają mi się ramiona. Mama nie powiedziała nic, czego wcześniej nie słyszałam, ale tym razem jej słowa zostały ze mną dłużej. »Zawsze wybierasz jego« – to nie była prawda, ale jak miałam jej to wytłumaczyć?”.

Święta – w teorii czas miłości, pokoju i rodzinnego ciepła. W praktyce? Od sześciu lat oznaczają dla mnie bieg przez emocjonalne pole minowe z zegarkiem w ręku. Najpierw Wigilia u mamy, potem u ojca. Logistyka, której nie powstydziłaby się NASA.
Byli po rozwodzie
Przejazd z Ochoty na Bielany z barszczem w żołądku i wyrzutami sumienia w sercu. Bo mama zawsze mówi:
– Już lecisz?
A ojciec zawsze syczy:
– Spóźniona, jak zwykle.
W tej historii chodzi o ten dziwny stan bycia wszędzie po trochu, a tak naprawdę nigdzie do końca. Bycia córką rozwiedzionych rodziców, którzy nie umieją się pogodzić z tym, że muszą mnie dzielić. Ja już się niby z tym pogodziłam, ale w środku czuję, że coś mnie wciąż ściska. Dwa dni przed Wigilią dzwoni mama.
– Kochanie, tylko błagam, zostań w tym roku chociaż do pasterki. Nie chcę cię żegnać z opłatkiem w ręku. Po prostu… posiedźmy.
– Mamo, postaram się. Naprawdę – mówię, chociaż już wiem, że nie zostanę.
Pięć minut później dzwoni ojciec.
– Tylko nie zapomnij, że jesteś też moją córką.
– Tato… Wiem. Będę. Obiecuję.
Tyle tylko, że te obietnice wyżerają mi dziury w sercu.
Było ja co roku
Stół był nakryty perfekcyjnie, jak co roku. Biały obrus, zastawa, którą mama wyciągała tylko na święta, sianko pod talerzami, kompot z suszu w kryształowych szklankach. Pachniało barszczem i kapustą z grzybami. Babcia siedziała już przy stole, wujek próbował wyciszyć kolędę, która leciała z radia, a kuzynka przewijała coś w telefonie pod stołem. Mama krzątała się nerwowo, jakby nie mogła usiedzieć w miejscu.
Ja też nie mogłam. Co chwilę zerkałam na zegarek, a kiedy podnosiłam wzrok, łapałam spojrzenie mamy. Uśmiechała się, ale jej oczy były czujne. Wiedziała, co oznacza każde moje spojrzenie na nadgarstek. Próbowałam je ukrywać, patrzeć dyskretniej, ale i tak wszystko widziała.
Podzieliliśmy się opłatkiem. Mama życzyła mi, żebym w końcu znalazła coś swojego. Babcia mówiła, że najważniejsze to zdrowie, a wujek wtrącił, że mam uściskać tatusia, bo przecież to święta. Śmiał się, ale mama już nie. Zjedliśmy barszcz, pierogi, karpia. Mama nawet upiekła dla mnie sernik, chociaż sama go nie jadła, bo była na diecie. Zjadłam kawałek, chociaż w gardle miałam sucho. Zerknęłam znowu na zegarek.
– Zostaniesz jeszcze na chwilę? – zapytała mama, kiedy już wstaliśmy od stołu.
Nie miałam czasu
Westchnęłam.
– Mamo… Muszę jechać. Tata będzie czekał.
Stała w progu kuchni, oparta o framugę. Uśmiech zniknął jej z twarzy.
– Zawsze wybierasz jego.
Zamarłam.
– To nie jest wybór. To kompromis.
– Kompromis boli, ale tylko mnie.
Nie odpowiedziałam. Zabrałam torbę z prezentami dla ojca i jego nowej partnerki. Mama nie próbowała mnie zatrzymać, ale kiedy wychodziłam, usłyszałam jeszcze:
– Kiedyś nie przyjedziesz wcale. I wtedy pewnie odetchniesz z ulgą.
Na klatce schodowej zawiązywałam szalik mocno. W aucie włączyłam wycieraczki i ruszyłam w stronę Bielan, z sernikiem w pudełku i ciężarem w piersi. Jechałam przez pustą Warszawę, gdzie nawet tramwaje zdawały się sunąć ciszej niż zwykle. Światła odbijały się w śliskiej nawierzchni, a czerwone światła na skrzyżowaniach paliły się jak ostrzeżenia. W aucie było cicho. Nie włączałam radia. Nie miałam siły słuchać kolejnych wersji „Cichej nocy”.
Czekał na mnie
Czułam, jak napinają mi się ramiona. Mama nie powiedziała nic, czego wcześniej nie słyszałam, ale tym razem jej słowa zostały ze mną dłużej. „Zawsze wybierasz jego” – to nie była prawda, ale jak miałam jej to wytłumaczyć? Jak powiedzieć, że nie wybieram nikogo, tylko próbuję nie ranić? Chociaż chyba i tak ranię wszystkich po trochu, a siebie najbardziej. Telefon zadzwonił, zanim znów ruszyłam.
– Długo jeszcze mamy czekać? – głos ojca był surowy, jakby dzwonił z pretensją. – Już po dwudziestej. Czekamy z kolacją.
– Byłam u mamy – odpowiedziałam, starając się mówić spokojnie.
– Znowu wszystko pod nią.
Zacisnęłam zęby. Zawsze to samo. Ten sam ton, to samo zdanie, jakby nic się nie zmieniało od lat. Jakby każdy świąteczny wieczór był powtórką poprzedniego.
Miał pretensje
Wcisnęłam pedał gazu, jakby od mojego milczenia zależała trakcja auta. W głowie pojawiła się nagła, ostra myśl: „A może po prostu nie chcę już was zadowalać?”. Ale nie powiedziałam tego na głos. Po prostu jechałam dalej, mijając kolejne puste przystanki, kolejne ulice, jak żołnierz na służbie, który zna trasę i cel, ale nie wierzy już w sens misji.
Dojeżdżając na Bielany, poczułam, jak wilgoć pod powiekami miesza się ze zmęczeniem. Przed domem ojca paliły się lampki w oknach. Choinka stała na balkonie, sztuczna, ale przystrojona z rozmachem. Wzięłam pudełko z sernikiem i odetchnęłam głęboko.
Drzwi otworzyła mi jego nowa partnerka. Miała na sobie jedwabną bluzkę i kolczyki, które znałam z zeszłego roku. Uśmiechnęła się, ale tylko ustami. W oczach miała coś pomiędzy rezerwą a zmęczeniem. Może też miała za sobą jakiś podział, jakąś niewygodną rozmowę przy stole albo po prostu nie była zachwycona, że zjawiłam się tak późno.
– Cześć Dorotko. Tata czeka w salonie.
Byłam rozdarta
Odłożyłam torbę i weszłam do środka.
– Najważniejsze, że jesteś – powiedział po chwili, ale jego twarz mówiła coś zupełnie innego.
Usiadłam. Na stole leżał opłatek. Zupa była zimna, drugie danie przykryte folią aluminiową. Wyglądało to jak kulinarne alibi. Udowodnienie, że było się gotowym, że się czekało.
– Twoja mama zawsze wiedziała, jak grać na emocjach – powiedział.
– A ty zawsze wiedziałeś, jak sprawić, że człowiek czuje się winny.
Spojrzał na mnie, nie odpowiadając. Na chwilę zapanowała cisza. Partnerka ojca przyniosła kompot i postawiła go na stole, nie patrząc na mnie. Od razu wyszła.
– Nie chcę się kłócić – rzucił ojciec z westchnieniem.
– Ja też nie – odpowiedziałam.
Ale w powietrzu wisiało napięcie. Zjadłam dwa pierogi i spróbowałam barszczu. Potem powiedziałam, że pójdę. Spojrzał na mnie, zaskoczony, ale nic nie powiedział. Patrzyliśmy na siebie chwilę w milczeniu, które wcale nie było spokojne. Było ciężkie, jak śnieg na gałęziach przed domem. Zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie chciałabym być. Nie z obowiązku, nie z poczucia lojalności, nie z wyrachowania tylko tak po prostu – gdzie jest mi dobrze.
Dorota, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ja sprzątałam przed świętami, a ukochany wylegiwał się na kanapie. Zerwał się, kiedy wyczyściłam szafę z jego rzeczy”
- „Moje postanowienie noworoczne na 2026 to rozwód. Kolejne święta spędzę sama i nie będę z tego powodu rozpaczać”
- „Wysłałam teściową do sanatorium, by mieć wreszcie trochę spokoju. Wróciła całkiem odmieniona i w dodatku z narzeczonym”

