„Po rozwodzie rodzice traktowali mnie jak paczkę do odbioru. Straciłam w ich oczach, bo popełniłam grzech”
„– Julka, przestań dramatyzować. Jeszcze chwilę i się wyprowadzisz na studia, po co teraz robić z tego problem? – spytała mama. – Bo zanim się wyprowadzę, chciałabym poczuć się jak córka, nie problem w kalendarzu”.

- Redakcja
Mam osiemnaście lat i czuję się jak paczka kurierska. Poniedziałek–niedziela u mamy, poniedziałek–niedziela u taty, potem znowu u mamy. I tak od lat. Formalnie jestem dorosła, ale dla rodziców wciąż dziecko do rozpiski – „do odebrania”, „do przekazania”, „do ogarnięcia”. Nikt nie zapytał mnie, czy chcę nadal w tym być.
Nie chodzi nawet o to, że ich nie kocham. Kocham, ale męczy mnie to ciągłe życie na walizkach. Dwa domy, dwa zestawy ubrań, dwa komplety pościeli. Dwie wersje porządku i „normalności”. Zawsze czegoś brakuje – ładowarki, butów, ciszy. A najbardziej – decyzji, którą mogłabym podjąć ja sama.
Dla mamy jestem „córką w tygodniu nieparzystym”, dla taty – „w tygodniu parzystym”. Dla siebie? Kim ja w ogóle jestem? Dziewczyną z rozkładu jazdy? Logistycznym obowiązkiem? Czasem myślę, że gdybym zniknęła, to po prostu wykreśliliby mnie z tabelki.
Byłam poirytowana
Stałam pod blokiem z plecakiem, którego nienawidzę. Niby zwykły, granatowy, ale dla mnie to symbol. Symbol, że znów jadę „na zmianę”. Ojciec spóźniał się jak zwykle. W końcu nadjechał, nawet nie wysiadł z auta. Zobaczył mnie i tylko pomachał kluczykami, śmiejąc się i gadając z kimś przez telefon.
– Jasne, stary, ogarnę to do jutra. Mhm. No, dawaj, Julka, wsiadaj – rzucił do mnie bez patrzenia.
Nie ruszyłam się z miejsca.
– Halo? – odsunął słuchawkę od ucha. – Wsiadasz czy nie?
– Zastanawiałeś się kiedyś, czego ja chcę?! – wybuchłam. Głos mi zadrżał, ale nie zamierzałam się cofnąć.
Ojciec spojrzał na mnie jak na dziecko z napadem furii.
– Przecież to tylko przejazd. Co znowu jest nie tak?
– Nie jestem przesyłką! Mam osiemnaście lat. Może warto zapytać, czy chcę być w tym układzie?
Wokół ktoś zamknął okno, może usłyszał. Ojciec zamilkł, telefon nadal w ręku.
– Przestań dramatyzować – powiedział cicho. – Wsiadaj, pogadamy w domu.
– Nie. Idę sama – odwróciłam się i ruszyłam w stronę przystanku.
Szłam szybko, wściekłość buzowała we mni. Wcale nie chodziło tylko o dzisiejsze spóźnienie. Chodziło o lata milczenia, o życie między drzwiami, między planami innych ludzi. O brak pytania: Julka, czego ty potrzebujesz? W autobusie usiadłam z tyłu. Telefon zawibrował. Tata: Odezwij się, proszę.
Byłam zła na oboje
Matka czekała w kuchni, oparta o blat z kubkiem herbaty, który zdążył już wystygnąć. Kiedy weszłam, spojrzała na zegarek.
– Spóźniona jesteś – rzuciła tonem, jakby to było coś więcej niż fakt.
– Nie miałam ochoty jechać z tatą. Wolałam sama.
– Coś się stało?
– Nie. Po prostu dziś przestałam udawać, że mi to pasuje.
Matka westchnęła, jakby jej też się nie chciało tego tematu. Usiadłam na taborecie i patrzyłam na nią uważnie, ale nie złość we mnie dominowała. Tylko zmęczenie.
– Julka, przestań dramatyzować. Jeszcze chwilę i się wyprowadzisz na studia, po co teraz robić z tego problem? – spytała mama.
– Bo zanim się wyprowadzę, chciałabym poczuć się jak córka, nie problem w kalendarzu.
Popatrzyła na mnie z tym swoim zmęczonym spojrzeniem, które miało niby znaczyć: ja też mam ciężko, ale we mnie tylko coś zgasło.
– Naprawdę nie widzicie, że mnie nie pytacie o nic? Że ustalacie, rozpisujecie, przekazujecie, jakby chodziło o przedmiot? – głos mi się łamał. – Ja już nie chcę w tym być.
– Julka… – matka zaczęła, ale urwała. – My chcemy dobrze.
– Nie. Wy chcecie wygodnie.
Wstałam i zamknęłam się w pokoju. Przez ścianę usłyszałam, jak dzwoni do ojca. Znów beze mnie. Znowu *o mnie*, a nie *ze mną*.
Tego wieczoru zrozumiałam, że nie jestem już w stanie ufać żadnemu z nich. Bo moje „nie chcę” zawsze będzie mniej ważne niż ich „trzeba to jakoś rozwiązać”.
Czułam, że im przeszkadzam
Była środa wieczór. Wróciłam wcześniej z korepetycji i poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. W salonie paliła się tylko lampka, ale słyszałam głosy. Matka rozmawiała przez telefon. Zatrzymałam się przy drzwiach z ciekawości.
– No tak, ale to przecież święta... Musimy to jakoś rozplanować. Ona ma już osiemnaście lat, ale przecież wiadomo, że... – chwilowa cisza, potem westchnienie. – No nie wiem, może weź ją do siebie. Ja mam Wigilię z ciocią, potem może ją podrzucisz do babci?
Zamarłam.
– Nie, nie, Sylwestra to już w ogóle niech spędzi u ciebie, ja mam wtedy wyjazd z Krzysztofem. – Śmiech. – No przecież nie zostawię jej samej, ale chyba się jakoś podzielimy, nie?
Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Jakby ktoś wrzucił we mnie kamień. Weszłam do salonu bez pukania.
– Mamo, możesz powiedzieć tacie, że nie trzeba mnie „podrzucać do babci”. Poradzę sobie.
Matka zamarła z telefonem w ręku. W słuchawce cicho: – Julka?
– Tak, tato, to ja. Ta, co ma już osiemnaście lat i dalej jest dzielona jak tort. Tylko nikt nie pyta, czy w ogóle ma na to ochotę.
Matka się wściekła. Ojciec milczał. Ja mówiłam dalej.
– Jestem waszym dzieckiem, nie paczką do podrzucania z drzwi do drzwi.
Cisza. Tak głęboka, że słyszałam własne serce.
– Zabieram rzeczy. Święta spędzę tam, gdzie ja zdecyduję – rzuciłam i wyszłam z salonu.
Za drzwiami pierwszy raz poczułam, że nie mam gdzie iść. Ale mimo to – czułam się wolna.
Czułam żal
Na Messengerze napisałam do przyjaciółki: Mogę wpaść? Odpisała po minucie: Jasne. Drzwi otwarte. Werka mieszkała z matką, ale jej mama pracowała na nocki. Kiedy weszłam, nawet nic nie powiedziała, tylko przytuliła mnie mocno i podała kubek z herbatą.
– Co tym razem?
– Podsłuchałam, jak planują, gdzie mnie „wrzucić” na święta. Dosłownie. Babcia, wyjazd, odbiór.
Usiadłyśmy na dywanie, jak kiedyś, kiedy jeszcze przeżywałyśmy dramy z nauczycielami, a nie z własnym życiem.
– Julka... – Werka patrzyła na mnie uważnie. – Ty przecież możesz już wszystko sama. Masz osiemnaście lat. Nikt nie może cię niczego narzucać.
– No właśnie. Ale jak postawię granice, to jestem „niewdzięczna”, „zbuntowana”, „dramatyzuję”...
– A może po prostu jesteś zmęczona? I masz prawo?
Wbiło mnie w podłogę. Łzy poleciały, zanim zdążyłam je zatrzymać.
– Czasem myślę, że gdybym zniknęła, to w końcu by przestali się kłócić, kto mnie „weźmie”. Nikomu bym nie przeszkadzała.
Werka złapała mnie za rękę.
– Nie mów tak. Jesteś ważna. Tylko żyjesz z ludźmi, którzy tego nie widzą.
Milczałyśmy długo. Pierwszy raz czułam się zaopiekowana – nie przez rodzica, tylko przez kogoś, kto po prostu widzi, czego potrzebuję. Tej nocy zasnęłam na jej łóżku w ubraniach. I pierwszy raz od dawna miałam sen, w którym nikt mnie nigdzie nie odwoził.
Postawiłam granice
Do domu wróciłam po dwóch dniach. Matka otworzyła drzwi z miną, jakbym wracała z wojny. Na stole leżała kartka z listą zakupów, a obok moja torba – spakowana przez nią.
– Myślałam, że się odezwiesz – powiedziała chłodno.
– Nie wiedziałam, czy ktoś w ogóle zauważył, że mnie nie ma.
– Julka, przestań z tym tonem. Martwiliśmy się. Tata też.
– Martwiliście się, czy będziecie musieli zmienić grafik?
Usiadłam naprzeciw niej. Wiedziałam, że to musi paść teraz. Że jeśli zamilknę, wszystko wróci do normy, a ja dalej będę rozpisanym obowiązkiem.
– Od dzisiaj ja decyduję, gdzie jestem i z kim. Nie chcę już być dzielona, wybierana ani odbierana. Nie jestem częścią waszego układu.
Matka odchyliła się na krześle, zaskoczona.
– Ale przecież to dla twojego dobra…
– Nie. To dla waszego spokoju. Żebyście mogli mieć wszystko poukładane i czyste sumienie.
– Julka, my tylko chcemy, żebyś miała dom u nas obojga.
– Ale ja nie mam domu nigdzie.
Drzwi się otworzyły, wszedł ojciec. Usłyszał ostatnie zdanie. Spojrzał na mnie, potem na matkę. Nie odezwał się ani słowem.
– Posłuchajcie mnie choć raz – powiedziałam cicho. – Potrzebuję przestrzeni, żeby oddychać.
Milczeli. Moje słowa wisiały w powietrzu. Po raz pierwszy widziałam, że nie mają gotowej odpowiedzi.
Tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy i wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. Po prostu zamknęłam je za sobą. Szłam bez planu, ale z poczuciem, że po raz pierwszy to moja decyzja. Nie byłam już córką z grafiku, przesyłką do odbioru, punktem do odhaczenia. Byłam sobą.
Rodzice dzwonili, pisali, ale nie odpisywałam. Wiedziałam, że potrzebuję ciszy – nie tej, która boli, tylko tej, w której można wreszcie siebie usłyszeć. Przez kilka dni mieszkałam u Werki, potem pojechałam do babci. Nie oczekiwałam, że coś się nagle zmieni. Nie chciałam już, żeby ktoś przepraszał. Chciałam tylko, żeby zaczęli słuchać, nie planować.
Julia, 18 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mieszkanie w spadku po babci to miała być formalność. Zamarłam, gdy odkryłam, dlaczego oddała je sąsiadowi”
- „Wzięliśmy kredyt, żeby córka mogła studiować. Ona wolała rzucić uczelnię i kręcić głupie filmiki do internetu”
- „Wydałam 500 zł na znicze i chryzantemy. Siostra uznała, że chwalę się bogactwem, ale chodziło jej o coś więcej”

