Reklama

Nie wiem, co sobie myślałam, mówiąc wtedy w sądzie, że „chcę po prostu zacząć od nowa”. Przecież to tak, jakby człowiek miał przycisk „reset” i mógł jednym ruchem wymazać wszystkie błędy i niepowodzenia. A ja miałam ich na koncie całkiem sporo. Rozwód, kredyty, emocjonalny chaos i to przeklęte poczucie, że wszystko, co robiłam przez ostatnie lata, nie miało sensu.

Kiedy wyszłam z sali rozpraw z papierem, który potwierdzał koniec mojego małżeństwa, poczułam ulgę, która trwała... może pięć minut. Potem przyszło przerażenie. Co teraz? Dokąd pójdę? Gdzie się podzieję?

Norwegia nie była moim marzeniem. To był przypadek. Koleżanka zadzwoniła, że szukają kogoś do pracy w ośrodku opieki. Płacą nieźle, mieszkanie służbowe, nie trzeba znać norweskiego, wystarczy angielski i dobre chęci. Po angielsku nie mówiłam biegle, ale wsiadłam w samolot.

Zostawiłam za sobą wszystko – mieszkanie po teściach, kredyt, przyjaciółki, które nagle nie miały czasu, i mężczyznę, który przez piętnaście lat wiedział, jak sprawić, żebym czuła się nic niewarta. W Norwegii miałam tylko walizkę, adres i nadzieję, że może tym razem, chociaż przez chwilę, nie będę musiała nikomu niczego udowadniać.

Czekało mnie chłodne przyjęcie

Kiedy wylądowałam w deszczowym Bergen, poczułam się jak w innym świecie. Wilgoć wciskała się pod kurtkę, a wiatr zwiewał mi kaptur z głowy, jakby Norwegia już na wstępie chciała mi powiedzieć: „Nie rozsiadaj się zbyt wygodnie”. Czekała na mnie Liv, kobieta z agencji. Miała krótko ścięte włosy i spojrzenie tak zimne, że nawet ten listopadowy wiatr wydawał się cieplejszy.

– Łucja? – zapytała po angielsku, jakby nie miała pewności, czy ta przemoczona do suchej nitki kobieta to rzeczywiście nowa opiekunka.

– Tak, to ja – odpowiedziałam, przytrzymując walizkę, która nagle zaczęła się przewracać.

– Dobra, chodźmy. Mamy godzinę drogi do domu opieki. Mieszkanie służbowe jest na miejscu.

W samochodzie panowała niezręczna cisza. W radiu brzęczała jakaś norweska ballada, Liv mruczała pod nosem coś, czego nie zrozumiałam. Gdy skręciłyśmy z głównej drogi na wąską, krętą serpentynę, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie podjęłam najgorszej decyzji życia.

– Dużo osób z Polski tu pracuje? – zagadnęłam, łamiąc ciszę.

– Było więcej. Teraz Norwegowie wolą, żeby mówić po norwesku. Ale jak będziesz się starać, to cię zostawią. Tylko się nie panosz – rzuciła, nie patrząc na mnie.

– Nie mam w planie – odpowiedziałam sucho.

Nie miała pojęcia, że ja już dawno przestałam się panoszyć. Raczej się chowałam.

Pierwsza znajomość

Dom opieki wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewałam – trochę szpital, trochę świetlica. Bladożółte ściany, plastikowe krzesła, plakaty z krajobrazami. Mój pokój mieścił się na piętrze – mały, z jednym oknem, które nie otwierało się do końca, i łóżkiem, które skrzypiało przy samym spojrzeniu.

Zaczęłam od pokoju numer osiem. Weszłam nieśmiało, z szerokim, sztucznym uśmiechem i formułką w głowie. Po angielsku. W końcu taki był wymóg. Mówić po angielsku, uśmiechać się, nie marudzić. Reszta przyjdzie z czasem.

Na łóżku leżał starszy mężczyzna. Patrzył w sufit. Kiedy mnie usłyszał, odwrócił głowę. Miał niebieskie oczy i ostre spojrzenie człowieka, który kiedyś rządził jakąś salą konferencyjną, a teraz musiał prosić o pomoc.

– Hej – powiedział cicho.

Zrobiłam dwa kroki w stronę łóżka i odpowiedziałam automatycznie po angielsku.

– Jestem Łucja. Nowa, z Polski.

Zmarszczył czoło, ale lekko kiwnął głową.

– Erik, z Norwegii. Nie taki stary.

Uśmiechnęłam się.

– A ja nie taka świeża, jak wyglądam.

– To dobrze. Świeże nie znają się na żartach.

Zaśmiał się sam do siebie, krótko, szorstko, jakby ten dowcip był jego tajną bronią.

– Mogę ci przynieść kawę? – spytałam.

– Możesz usiąść. Kawę potem.

Zrobiłam, jak kazał. A potem tak sobie siedzieliśmy – on w łóżku, ja na plastikowym krześle – i nie musiałam nawet mówić po angielsku, żeby poczuć się pierwszy raz od dawna jak człowiek.

To były dopiero początki

Kiedy weszłam rano do jadalni dla personelu, czułam się jak nowa uczennica w szkole – wszyscy już mieli swoje miejsca, swoje kubki, swoje przyzwyczajenia, a ja nie miałam nawet łyżeczki.

– Możesz tu usiąść, ale nie zabieraj mleka – powiedziała niska blondynka z grubym warkoczem. – To moje.

– Nie miałam zamiaru – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

– Polska? – zapytała.

– Tak.

– Ja z Litwy, Sara. Ale nie lubię dużo gadać.

– To mamy coś wspólnego – mruknęłam.

Po chwili dosiadła się jeszcze jedna kobieta – starsza, z papierosem za uchem. Bez pytania nalała sobie kawy, spojrzała na mnie i rzuciła:

Znowu nowa. Ile wytrzymasz?

– Nie wiem. Zależy, kto będzie mnie testował.

Zamrugała, a potem… uśmiechnęła się.

– Brit. Pracuję tu najdłużej. Jeśli czegoś nie wiesz – nie pytaj Liv. Ona i tak nikogo nie lubi.

– Już zauważyłam.

– Ale Erika lubisz, co?

Zastygłam z kubkiem w dłoniach.

– Po prostu... jest sympatyczny.

– Bo niczego nie udaje – powiedziała Sara cicho. – Można przy nim być sobą.

Zamilkłyśmy na chwilę. Przez okno wleciała smuga światła, jakby ktoś na górze próbował nam przypomnieć, że jednak istnieje coś poza pracą, śmiercią i dyżurami.

– Wiesz, Łucja – odezwała się Brit – jak już cię tu wciągnie, to długo nie puści.

– Co? Praca?

– Nie. Norwegia.

W końcu się uśmiechnęłam

Pewnego dnia Erik miał wyjątkowo zły humor. Nie odezwał się ani słowem, kiedy weszłam do jego pokoju. Patrzył przez okno z miną, która mówiła wyraźnie: zostaw mnie w spokoju, kobieto.

– Dzień dobry – zaczęłam ostrożnie, stawiając kubek z herbatą na stoliku. – Zrobiłam ci bez cukru, jak wolisz.

– I tak nie czuję smaku – burknął.

– Coś się stało?

– Mam dzisiaj urodziny – powiedział po dłuższej chwili. – Siedemdziesiąte szóste. I nikt nie pamięta. Nikt nie zadzwonił.

Usiadłam powoli na krześle, zaskoczona, że ten milczący mężczyzna postanowił się otworzyć właśnie dziś.

– To… wszystkiego najlepszego, Erik. Przepraszam, nie wiedziałam.

– Ty jesteś jedyna, która przyszła – rzucił z przekąsem. – Ale to twoja praca. Za to ci płacą.

– Nie tylko o to chodzi. Czasem przychodzę też dlatego, że lubię tu być z własnej woli.

Spojrzał na mnie, jakby nie wierzył, że to możliwe. Potem jego wzrok złagodniał.

– Przypominasz mi moją żonę. Też była uparta. I mówiła o rzeczach, których nikt inny nie zauważał.

– To chyba komplement?

– Jeszcze nie zdecydowałem.

Zaczęłam się śmiać. I on też. Pierwszy raz odkąd tu jestem, naprawdę. Potem poszłam do kuchni i ukroiłam mu kawałek ciasta, które ktoś zostawił dla personelu.

– To nie tort, ale może być?

– Może. Ale tylko jeśli usiądziesz i zjesz ze mną.

Nie chciałam wracać

Minęły dwa miesiące. W Norwegii wciąż padało, kawa wciąż smakowała jak popiół, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że nie chcę wracać. Nie, żebym była szczęśliwa – ale przynajmniej nikt mnie tu nie ciągnął w dół. Tego dnia Brit podeszła do mnie w szatni.

Masz dobry wpływ na Erika.

– On miał po prostu ciężki dzień – ucięłam.

On ma ciężkie życie, Łucja. Ale od kiedy tu jesteś, znowu chce wychodzić na dwór. I nie krzyczy na każdego, kto mu podaje leki.

Zarumieniłam się. Nie spodziewałam się, że ktoś to zauważył.

– Nie robię niczego specjalnego.

– Dla ciebie może nie. Ale on już trzy lata nie obchodził urodzin.

Tego wieczoru, kiedy znów usiadłam obok Erika, podał mi kopertę.

– Co to?

List. Napisałem go do syna. Ale nie wiem, czy go wyślę.

– To napisałeś dla siebie czy dla niego?

Wzruszył ramionami.

– Żeby przestać udawać, że go nienawidzę. A prawda jest taka, że po prostu się boję, że już mnie nie potrzebuje.

– A może właśnie potrzebuje. Może obaj czekacie, aż ktoś zrobi pierwszy krok.

– Ty zawsze musisz tak mówić, jakbyś wszystko wiedziała? – rzucił, ale w jego głosie nie było złości.

– Nie wiem wszystkiego. Ale wiem, co to znaczy tęsknić za kimś, kto się odwrócił.

Popatrzył na mnie długo. Potem wziął kopertę i podał mi ją z powrotem.

– Wyślesz to?

– Wyślę.

To była dobra decyzja

Wysłałam ten list jeszcze tego samego wieczoru. Erik nie pytał, czy odpowiedź przyszła. Ale pewnego popołudnia, kiedy siedzieliśmy razem na ławce, pokazał mi wiadomość na telefonie. „Tato, dziękuję za list. Przyjadę w przyszłym tygodniu. Filip też chce”. Nie powiedział ani słowa. Zamknął telefon i po prostu siedział obok mnie, jakby nic się nie stało. Ale po jego ręce – tej, którą trzymał na kolanie – zobaczyłam, że lekko drży. Nie mówiłam nic. Czasem cisza znaczy więcej niż sto słów.

Kilka dni później, kiedy odprowadzałam Brit po zmianie, zapytała:

– Myślisz, że zostaniesz na dłużej?

– A co? Liv już się szykuje do wypowiedzenia?

– Nie. Ale Erik mówi, że odkąd jesteś, przestał czekać na śmierć. To coś znaczy.

Uśmiechnęłam się, smutno, ale szczerze.

– Może i ja przestałam czekać.

– Na co?

Na powrót. Bo może nie chodzi o to, żeby wracać tam, gdzie cię złamali... tylko iść dalej, tam, gdzie czujesz się kimś.

– Filozofujesz.

– Pracuję z Norwegami. To się udziela.

Zima przyszła niespodziewanie. Gdy spadł pierwszy śnieg, Erik wyszedł na zewnątrz w za cienkim swetrze. Podałam mu szalik, który dziergałam przez dwa tygodnie.

– Po polsku się mówi: „Dziękuję”.

– Dziękuję – powtórzył z dziwnym akcentem, ściskając materiał.

I wtedy pomyślałam, że może jednak ten nowy początek to nie była taka głupia decyzja.

Łucja, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama