Reklama

Mam na imię Agnieszka. Mam trzydzieści pięć lat i przez ostatni rok czułam się jak bohaterka jakiegoś kiepskiego melodramatu. Może nawet telenoweli. Tyle że nikt nie ostrzegł mnie, że nie będzie przerwy na reklamy i że nikt nie zapyta, czy chcę w tym wszystkim grać.

Artur zostawił mnie dokładnie trzy dni po naszej dziesiątej rocznicy ślubu. Pamiętam, że jeszcze poprzedniego wieczoru piliśmy wino i śmialiśmy się z naszych starych zdjęć z czasów, gdy oboje mieliśmy więcej nadziei niż rozsądku. Następnego dnia po prostu oznajmił, że się zakochał. Że „nie planował”, ale „życie jest zbyt krótkie, by być nieszczęśliwym”. Miałam ochotę mu wtedy wykrzyczeć, że moje życie właśnie się skurczyło do rozmiarów popielniczki. Takiej, w której zgasł każdy kawałek mojego poczucia własnej wartości.

Długo nie mogłam się pozbierać. Wszystko było podszyte złością – na niego, na siebie, na cały świat. Przestałam jeść. Zaczęłam pić. Przez kilka tygodni moją jedyną towarzyszką była samotność i echo wiadomości głosowych, które wciąż odsłuchiwałam: „Przepraszam, Aga. Nie chciałem cię zranić”. Cóż, nie chciał, ale zrobił to z precyzją chirurga.

A potem pojawił się Piotr. Najlepszy przyjaciel Artura. Wciąż do mnie dzwonił, martwił się. Który przynosił mi pizzę, kiedy wiedział, że nie tknę obiadu. I którego obecność była... wygodna. Najpierw był jak plaster na ranę. Później – jak zapałka przy beczce prochu.

– Aga, ty wiesz, że to nie jest zdrowe – powiedziała do mnie Marta, moja najlepsza przyjaciółka, kiedy dowiedziała się, że spędziłam wieczór z Piotrem.

– A co jest? Leżenie w łóżku i płakanie nad sobą? – odparłam z irytacją.

– On był jego najlepszym przyjacielem. Ty chcesz mu coś udowodnić czy naprawdę coś czujesz?

– A jeśli jedno i drugie?

Spojrzała na mnie z taką troską, jakiej dawno nikt mi nie okazał.

Uważaj, Aga. Bo jak się bawisz uczuciami, to one czasem zaczynają bawić się tobą.

Nie wiedziała jeszcze, że na tej planszy sama już byłam pionkiem. A gra dopiero się zaczynała.

Wszystko sobie zaplanowałam

Zadzwoniłam do Piotra, udając, że chodzi tylko o pomoc przy przenoszeniu książek.

– W końcu obiecałeś, że mi pomożesz, pamiętasz? – powiedziałam z wymuszonym entuzjazmem, który samą mnie śmieszył. Piotr się zgodził. Zawsze się zgadzał. Punkt dla mnie.

Kolacja była zaplanowana z precyzją operacji wojskowej. Wino czerwone, półwytrawne – takie lubił Artur, a Piotr też nigdy nie narzekał. Sukienka – nie za odważna, ale z dekoltem. Świeczki – dwie, żeby nie wyglądało, że się staram. I żadnych zdjęć Artura na widoku. Żadnych wspomnień. To miało być nowe rozdanie.

– Dzięki, że przyszedłeś – powiedziałam, otwierając drzwi. – Książki oczywiście dalej stoją tam, gdzie stały, ale... pomyślałam, że może najpierw coś zjemy?

Piotr się uśmiechnął. Taki jego półuśmiech, którym zawsze rozbrajał sytuacje, zanim stały się niezręczne.

Aż się boję zapytać, co gotujesz, skoro to wymaga świeczek – mruknął, rozpinając kurtkę.

– Zamówiłam lasagne. Ale podałam ją na talerzu, więc udawaj, że to moje dzieło.

Kolacja była... spokojna. Piotr mówił dużo o pracy, o tym, jak jego firma znowu szuka inwestorów. Ja udawałam, że słucham, a w głowie miałam tylko jedno: kiedy zacznie rozumieć, że nie zaprosiłam go tu tylko po to, by się wygadał?

W końcu, przy trzecim kieliszku wina, zaryzykowałam.

– Wiesz, nie sądziłam, że jeszcze będę umiała się tak śmiać. Że ktoś mnie jeszcze rozbawi. Po tym wszystkim.

– Aga... – Piotr wyglądał, jakby miał zaraz zjechać po krześle i uciec z salonu. – Może nie powinniśmy...

Boisz się Artura bardziej, niż mnie pragniesz? – rzuciłam, patrząc mu prosto w oczy.

Cisza. Dłuższa, niż zakładałam.

– Nie chodzi o strach – odpowiedział w końcu cicho. – On był moim przyjacielem. Nie wiem, czy... czy to w porządku.

Wstałam. Podeszłam do niego powoli. Położyłam mu dłoń na ramieniu.

– Nie chodzi o niego. Chodzi o nas. O ciebie. O mnie. O to, że przynosisz pizzę i nie pozwalasz mi się rozpaść. O to, że jesteś. I że może warto w końcu myśleć o tym, co dla mnie dobre.

Spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie widział. I przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Że dziś będzie pierwszy pocałunek. Że jutro Artur się dowie.

Ale Piotr się cofnął.

Muszę iść – powiedział tylko. – Dziękuję za kolację.

Zostałam sama, ze świeczkami, winem i tym przeklętym talerzem po lasagne. Punkt dla niego. Ale gra dopiero się zaczęła.

Granica została przekroczona

Spotkaliśmy się znów tydzień później. Tym razem to on zaproponował kawę. Chyba chciał złagodzić tamto nagłe „muszę iść”, które zostawiło mnie w zawieszeniu między dumą a rozczarowaniem.

Nie wiem, co się ze mną dzieje – zaczął nieśmiało, przestawiając kubek po stole. – Głowa mi mówi, że to zły pomysł. Ale serce...

– Serce mówi, że chcesz mnie pocałować? – przerwałam mu, może zbyt śmiało.

Zawahał się tylko chwilę. A potem zrobił dokładnie to.

Nie było to romantyczne. Raczej zachłanne, niecierpliwe, głodne. Pocałunki, których nie planujesz, a które i tak się dzieją. Nagle byliśmy w moim mieszkaniu, w sypialni, na pościeli, która jeszcze pamiętała Artura.

– Aga... – szepnął mi do ucha, leżąc obok – jeśli to był plan zemsty, powiedz mi teraz. Zanim wpadnę po uszy.

– A jeśli zaczęłam czuć coś prawdziwego? – odpowiedziałam, zbyt szybko, zbyt lekko. Głos miałam spokojny, ale w środku wszystko się we mnie kotłowało.

Coś się przełamało. Nie we mnie – w tym planie. To miało być zagranie. Rozgrywka. A tu nagle – on pachniał jak spokój, całował jak obietnica, patrzył na mnie jakby widział we mnie kobietę, a nie porzuconą żonę.

Rano wstałam pierwsza. Stałam przy oknie, trzymając kubek z kawą, i patrzyłam na dachy sąsiednich kamienic. Piotr wyszedł z łazienki w samych jeansach, przetarł oczy, spojrzał na mnie.

Nie jestem pewien, co to było – powiedział.

– Ja też nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale chcę sprawdzić.

Nie powiedział, że też chce. Ale nie wyszedł. To wystarczyło, żeby coś we mnie zaczęło się zmieniać.

Wrócił z podkulonym ogonem

Zjawienie się Artura było jak uderzenie w brzuch. Wyszłam z pracy zmęczona, z myślą, że może kupię wino i obejrzymy z Piotrem jakiś film. A on stał pod moją klatką. Z bukietem tulipanów. Tych samych, które kiedyś przynosił mi na urodziny, kiedy jeszcze pamiętał datę.

– Agnieszka... możemy porozmawiać? – zapytał, jakby był niepewny, czy powinien w ogóle wypowiadać moje imię.

Stałam w miejscu. Chciałam uciec, ale też... chciałam usłyszeć, co powie. Wszedł za mną do mieszkania.

Rozstałem się z nią – zaczął, gdy już siedzieliśmy w kuchni. – To nie było to. Zrozumiałem, że popełniłem błąd.

– Taki błąd, że wyprowadzasz się z domu, zostawiasz żonę i wracasz po roku, bo młodszej się znudziłeś?

– Aga, to nie tak... ja... Po prostu myślałem, że wiem, czego chcę. Ale teraz widzę, że...

– Że jestem dobrą opcją zapasową?

Wtedy usłyszeliśmy, jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Piotr.

Wszedł do kuchni i zamarł. Spojrzał na nas, na kwiaty, na Artura.

– Piotrek? – spytał Artur chłodno. – Nie spodziewałem się, że to właśnie ty...

– Nie musisz się tłumaczyć – przerwał mu Piotr, patrząc na mnie. – Nie musisz wybierać. Jeśli to był tylko plan, po prostu mi powiedz.

Spojrzałam na nich obu. Na przeszłość, która mnie zawiodła. I na teraźniejszość, która mnie podniosła.

Właśnie wybrałam – powiedziałam, biorąc Piotra za rękę.

Artur jeszcze przez chwilę stał, jakby nie dowierzał. A potem wyszedł, zostawiając za sobą zapach tulipanów. A ja czułam się lżejsza niż kiedykolwiek.

Znalazłam coś prawdziwego

– Oszalałaś? – Marta niemal wypluła herbatę, gdy opowiedziałam jej o wszystkim. – Ty naprawdę chcesz z nim być?

– Nie chcę... – powiedziałam cicho, patrząc w okno. – Ja już z nim jestem. Tylko długo nie chciałam tego przyznać.

Usiadła naprzeciwko mnie, wciąż z twarzą pełną niedowierzania.

– Aga, przecież to się zaczęło jako zemsta. Plan, żeby Artur zobaczył, że jego najlepszy kumpel... No wiesz. A teraz co? Miłość?

– Wiem, jak to brzmi. I doskonale wiem, jak to się zaczęło. Ale nie umiem ci powiedzieć, kiedy przestałam udawać. Może wtedy, gdy przyniósł mi zupę, bo wiedział, że mam grypę. Może wtedy, gdy przez godzinę słuchał mojego bełkotu o tym, jak bardzo się boję znowu zaufać. A może dopiero wtedy, kiedy nie wyszedł, choć miał powody.

Marta pokręciła głową. Ale już bez złości. Z troską.

– No dobrze. Ale nie rób z tego bajki. Wiesz, że to nie będzie łatwe.

– Wiem. Ale po raz pierwszy w życiu nie boję się trudnych rzeczy.

Wieczorem leżeliśmy z Piotrem na kanapie, jego dłoń na moim ramieniu, czoło przy moim barku. Pachniał spokojem. Moim nowym domem.

Muszę ci coś powiedzieć – mruknął.

– Jeśli to o tym, że jem za dużo czekolady, to wiem.

Zaśmiał się. Ale zaraz spoważniał. Wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni i otworzył.

Nie chcę już być tylko przyjacielem twojego byłego. Chcę być twoim mężem.

Serce mi stanęło. I ruszyło z taką siłą, jakby próbowało przebić mi klatkę piersiową.

– Nie planowałam tego – szepnęłam. – Ale może właśnie dlatego to się uda.

– Czyli...?

– Tak, Piotr. Tak.

Nawet o tym nie śniłam

Ślub był mały. Tak właśnie chcieliśmy. Bez wielkich deklaracji, bez weselnych tańców do rana. Tylko najbliżsi, kilka osób, ciche „tak” i spojrzenia, które mówiły więcej niż jakiekolwiek przysięgi.

Staliśmy w sali ślubów, trzymając się za ręce. Właśnie podpisywaliśmy dokumenty, gdy niespodziewanie drzwi otworzyły się z trzaskiem. Artur.

Wszedł, jakby wszystko jeszcze mógł zmienić. W garniturze, z miną, która próbowała być poważna, ale zdradzała wściekłość.

Co ty wyprawiasz? – syknął do mnie. – Naprawdę wychodzisz za Piotra?

Zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli, jakby ktoś właśnie wstrzymał powietrze w całym pomieszczeniu.

Zdrada przyjaźni? – kontynuował, teraz już patrząc na Piotra. – Wiesz, ile dla mnie znaczyłeś?

– A ty dla niej? – Piotr odpowiedział spokojnie. – Przypomnij mi, ile lat byliście małżeństwem, zanim ją zostawiłeś? Dla młodszej?

Artur zacisnął pięści. Ale nie miał już władzy. Przegrał tę bitwę dawno temu.

Zawsze będziesz moją żoną – powiedział w końcu do mnie cicho.

Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy, bez gniewu, bez żalu.

– Przez ciebie straciłam wszystko. Ale dzięki temu znalazłam kogoś, kto widzi mnie naprawdę.

Spojrzałam na Piotra. Uśmiechnął się. Delikatnie, bez triumfu.

Artur odwrócił się i wyszedł. Nie powiedział nic więcej.

Potem było tylko światło w oczach, migawka aparatu i mój głos, gdy powiedziałam „tak” już oficjalnie. I pierwszy pocałunek, który był jak zmycie całej przeszłości.

To było jak żart losu

Czasem się zastanawiam, jak to wszystko mogło się tak potoczyć. Że zdradzona żona może zostać żoną najlepszego przyjaciela byłego męża. Że zemsta może przerodzić się w coś, co ma więcej sensu niż cały poprzedni związek.

Nie zliczę, ile razy wątpiłam. Ile razy chciałam to wszystko przerwać – bo wydawało mi się, że nie zasługuję, że to nieprawdziwe, że to przecież niemożliwe, by coś tak brudnego w swoim początku, mogło się stać czymś czystym.

Ale życie nie zna czystych historii. Nie układa się w bajki, w których bohaterowie są niewinni, a ich decyzje idealne. Prawda jest taka, że zrobiłam coś, czego długo się wstydziłam – chciałam, żeby Artura bolało. Chciałam, żeby widział, że nie zostawił po sobie ruin, tylko kobietę, która może być jeszcze szczęśliwa. I chciałam, by Piotr stał się narzędziem tej zemsty.

A on... był kimś znacznie więcej. Był tym, kto nie uciekł, gdy przestałam grać twardą. Kto trzymał mnie za rękę, kiedy nie umiałam nawet wstać. Kto zapytał, zanim pocałował. I kto nie uciekał, kiedy się przyznałam, że mam bałagan w sercu.

Nie jesteśmy idealną parą. Czasem się kłócimy. Czasem wraca to wszystko – pytania, wątpliwości. Ale mamy coś prawdziwego. Coś, co przetrwało test nieszczerości, chaosu i moich zranionych intencji.

Nie wiem, czy to przeznaczenie. Ale wiem, że się znalazłam. W jego oczach. W jego dłoniach. W sobie – tej, którą dawno temu zgubiłam.

Już nie szukam zemsty. Szukam siebie. I znajduję, gdy budzę się obok mężczyzny, który nigdy nie musiał niczego udawać. To – mimo wszystko – jest najlepsze zakończenie, na jakie zasługuję.

Agnieszka, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama