Reklama

Mam trzydzieści sześć lat, jestem rozwiedziona, samotnie wychowuję sześcioletnią Zosię. Z Adamem, moim byłym mężem, dzielimy się opieką – grzecznie, formalnie, z cieniem niedopowiedzeń. Czasem zastanawiam się, czy naprawdę to był koniec. Kilka dni temu Zosia podeszła do mnie z kredkami:

– Mamo, tata ma urodziny! Zrobimy mu kartkę? I ciasteczka?

– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam.

Nie wiedziała, że serce zabiło mi wtedy mocniej. Sama wolałam się nad tym nie zastanawiać.

Znów coś poczułam

Córka rysowała z wypiekami na policzkach. Siedziała po turecku przy stole, otoczona mazakami i kredkami, a ja mieszałam ciasto na ciasteczka. Serduszka. Takie same piekłam kiedyś dla Adama, kiedy jeszcze byliśmy razem i nie baliśmy się być dla siebie czuli.

– Mamo, a jakie ciasteczka tata lubił najbardziej?

Zamarłam na chwilę z łyżką w ręce.

– Te z czekoladą. I z solą morską. Pamiętasz?

Zosia pokiwała głową z powagą, jakby chodziło o coś bardzo ważnego. Dla niej pewnie chodziło.

Włączyłam piekarnik i patrzyłam, jak córka wycina kolejne kształty. Była skupiona, dumna, wesoła. W głowie miałam obraz Adama, który śmieje się przy kuchennym stole. I wtedy coś się we mnie poruszyło. Coś dziwnego, ciepłego i trochę bolesnego.

– Mamo? – córka spojrzała na mnie poważnie. – Czemu ty i tata nie jesteście już razem?

Zakręciło mi się w głowie. Spojrzałam na nią. Miała taki wyraz twarzy, jakby naprawdę chciała zrozumieć.

– To trudne pytanie, kochanie. Dorośli czasem się oddalają, nawet jak się kiedyś kochali.

– Ale ja bym chciała, żebyśmy znowu mieszkali razem – powiedziała i wróciła do malowania, jakby nic się nie stało.

Patrzyłam na nią, jak na małego posłańca wielkich słów, które rozgrzebały coś we mnie. Może to wszystko jednak nie jest takie zamknięte, jak myślałam?

Było tak jak dawniej

W niedzielne popołudnie czekałyśmy z Zosią na ławce w parku. Trzymała w rękach ozdobioną własnoręcznie kartkę i pudełko z ciasteczkami przewiązane wstążką. Kiedy tylko Adam się pojawił, Zosia zerwała się z miejsca i pobiegła do niego z krzykiem:

– Tatooo! Sto lat!

Adam przyklęknął, uśmiechnął się szeroko i przytulił ją mocno.

– Dziękuję, słoneczko. O rany, jakie piękne!

Podała mu prezent, a on od razu rozpakował kartkę i przeczytał ją na głos. Zosi świeciły się oczy. Ja tylko stałam z boku i się uśmiechałam. Ale w środku… nie wiem, jak to opisać. Było ciepło, tęskniąco, trochę jakby mi coś się rozlewało pod mostkiem.

Spacerowaliśmy razem. Zosia śpiewała przygotowaną piosenkę, on ją nagrywał, a potem usiedliśmy na trawie. Rozmawialiśmy o szkole, o pracy, o pogodzie. Ale też o dawnych wakacjach, wspólnych głupotach. Śmialiśmy się. I to było tak... naturalne. Takie znajome.

Na koniec, już pod blokiem, Adam zaproponował:

Może wpadnę wieczorem? Pomogę utulić Zosię do snu. Może jeszcze pogadamy, jak będziesz miała ochotę?

Zaskoczył mnie. Ale też ucieszył. Przez sekundę chciałam zapytać: „Tylko pogadamy?”, ale na szczęście ugryzłam się w język.

– Jasne. Zosia będzie się cieszyć.

Nie dodałam, że ja też. Bo ja już się cieszyłam na ten wieczór.

Żałuję, że to powiedziałam

Wieczorem Zosia zasnęła szybko, po ekscytacjach dnia, wtulona w Adama. Później przez chwilę siedzieliśmy przy niej w ciszy, obserwując, jak jej pierś spokojnie się unosi.

– Taka już duża… a dopiero co tuliła się do nas jak małe zwierzątko – powiedziałam cicho.

Adam skinął głową, spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.

Czas leci. Aż za szybko.

Zeszliśmy do kuchni. Zaparzyłam herbaty. Usiedliśmy przy stole, jak kiedyś – tylko bez splecionych palców i niedokończonych rozmów. Ale teraz… było inaczej.

– Dziękuję, że to zorganizowałaś. To był piękny dzień – powiedział. – Najlepsze urodziny od dawna.

Patrzyłam na niego. Był taki znajomy, a jednak inny. Spokojniejszy? Dojrzalszy? A może ja tylko tak chciałam go widzieć? Co się ze mną działo?

– Myślałam… – zaczęłam, czując, że słowa same pchają się na usta – że może... to nie jest jeszcze koniec. Może dałoby się… zacząć od nowa? Dać nam szansę?

Adam zamarł. Jego twarz lekko stężała. Unikał mojego wzroku.

– Julia… – zaczął powoli. – Ja… nie wiem, jak ci to powiedzieć.

– Po prostu powiedz – szepnęłam zmieszana.

Zaręczyłem się. Dwa tygodnie temu.

Wszystko we mnie zamarło. W jednej sekundzie – bum. Jakby ktoś odciął prąd. Zamarłam z filiżanką w ręku.

– Myślałam, że dziś coś się zmieniło. Że może…

Ja też to poczułem – przyznał. – Ale… dla nas jest już za późno.

Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową i wstałam, jakby ciało samo się ruszyło, zanim zdążyłam poczuć, jak bardzo boli. Udałam, że muszę pozbierać naczynia.

Niepotrzebnie narobiłam sobie nadziei

Gdy Adam wyszedł, długo siedziałam w kuchni bez ruchu. Zegar tykał głośniej niż zwykle. W końcu podniosłam się i zaczęłam mechanicznie sprzątać filiżanki. Jedna mi się omsknęła i roztrzaskała na podłodze. Usiadłam obok niej, przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i… puściło.

Płakałam w ciszy, jakby hałas mógł obudzić coś, co chciałam uśpić na zawsze. Miałam do siebie pretensje. Że dałam się porwać emocjom. Że pozwoliłam sercu uwierzyć w coś, co istniało tylko przez chwilę.

Zosia zeszła rano do kuchni, ziewając.

– Mamo, a tata dziś znów do nas przyjdzie?

Poczułam ukłucie w sercu. Uśmiechnęłam się, choć usta miałam jak z żelaza.

– Może innym razem, kochanie. Dziś tata ma swoje sprawy.

Pokiwała głową. Poszła rysować, nucąc sobie piosenkę, którą dla niego śpiewała. Nie wiedziała nic. I niech tak zostanie. Tak będzie lepiej.

Przez resztę dnia robiłam wszystko na autopilocie. Obiad, pranie, zakupy. W głowie tylko ten moment. Jego głos: „Zaręczyłem się”. Jakby ktoś wbijał szpilki pod skórę i powtarzał, że jestem głupia.

Wieczorem, kiedy Zosia zasnęła, usiadłam z kubkiem herbaty i dziennikiem. Pisałam bez ładu – o zapachu jego perfum, o jego uśmiechu, o mojej naiwności. A potem zamknęłam zeszyt i zdmuchnęłam świeczkę na stole. Koniec bajki. Koniec głupich nadziei.

Rozwiał moje złudzenia

Trzy dni później Adam przyszedł wieczorem, jakby gdyby nigdy nic, żeby oddać Zosi kurtkę, którą zostawiła u niego. Wyszedł z windy z uśmiechem, ale ja nie potrafiłam udawać. Otworzyłam drzwi szerzej i powiedziałam chłodno:

Możemy chwilę pogadać?

– Jasne – skinął głową.

Zosia się przywitała, a potem wróciła do oglądania bajki. My usiedliśmy w przedpokoju. Nie zaprosiłam go do środka.

– Wiesz, nie daje mi spokoju jedna rzecz – zaczęłam. – Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?

Zaskoczyło go to pytanie. Przez chwilę tylko milczał, patrząc na swoje dłonie.

– Bo sam nie wiedziałem, jak się z tym czuję. Zaręczyliśmy się, ale… nie czuję jeszcze, że to moje życie jest poukładane.

– Ale jednak się oświadczyłeś.

– Czekałem. Julia, ja naprawdę czekałem, długo. Ale między nami nic się nie działo. Nie wiedziałem, że coś jeszcze czujesz.

Poczułam, jak zbiera mi się w gardle. Zacisnęłam pięści.

– Bo ja też nie wiedziałam. Może byłam zbyt dumna. Może za bardzo się bałam. Ale ten dzień… myślałam, że to jakiś znak.

– Dla mnie też to było mocne. Ale to już za późno – powiedział łagodnie.

Wstał, jakby nie chciał przedłużać. Zosia wybiegła z pokoju i rzuciła mu się na szyję.

– Tato! Kiedy znów przyjdziesz?

Spojrzał na mnie, a potem znowu na nią.

– Wkrótce, skarbie. Obiecuję.

A ja tylko patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi.

Przestałam na niego czekać

Wieczorem siedziałam na łóżku z dziennikiem na kolanach. Przez kilka minut tylko patrzyłam na pustą stronę, aż w końcu napisałam jedno zdanie: „Niektóre niespodzianki mają gorzki smak”. Potem dopisałam: „Ale uczą więcej niż te słodkie”.

Było mi… dziwnie. Nie roztrzęsiona. Nie zapłakana. Raczej pusta, zmęczona. Ale coś się we mnie uspokoiło. Może to był moment, który musiałam przeżyć, żeby przestać się łudzić. Żeby zrozumieć, że Adam naprawdę odszedł – nie fizycznie, ale z mojego świata.

Zosia spała obok w swoim łóżku, oddychała równo. Spojrzałam na nią i poczułam coś na kształt spokoju. Ona jest moją przyszłością. I moją siłą.

Wzięłam się w garść. Następnego dnia umówiłam się do fryzjera. Potem do kosmetyczki. Wyszłam z domu w nowej kurtce, którą kupiłam miesiąc temu, ale bałam się nosić – „na lepsze dni”. Właśnie nadszedł taki dzień. Nie dlatego, że stało się coś dobrego, ale dlatego, że przestałam czekać.

Zaczęłam uczyć się mówić „nie”. Odmawiać Adamowi, gdy bez sensu przedłużał rozmowy. Przestałam szukać w jego oczach czegoś, czego już tam nie było. Skupiłam się na pracy, na Zosi, na sobie.

Czasem jeszcze śni mi się tamten dzień w parku. Zosia śpiewająca piosenkę, Adam uśmiechnięty, ja – znowu jak zakochana. Ale kiedy się budzę, już nie boli. Po prostu wiem, że to był ostatni raz, kiedy uwierzyłam w coś, co już nie istniało. I właśnie dlatego – od tej pory nie cofam się ani o krok.

Julia, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama