„Po rozwodzie mój były mąż i przyjaciółka mieli swoje sekrety. Uznałam, że nie dam im uwić ciepłego gniazdka”
„Gdy wróciłam, Krysia dalej do mnie mówiła, jakby nic się nie stało. A ja siedziałam i czułam, jak powoli wraca do mnie to paskudne uczucie. Przeczucie, które kiedyś zlekceważyłam. Wtedy nie miałam dowodów. Ale teraz... zaczęłam łączyć kropki”.

- Listy do redakcji
Mam pięćdziesiąt sześć lat i – jak to się mówi – sporo już w życiu przeszłam. Przede wszystkim rozwód po 25 latach małżeństwa. Mój były mąż, Andrzej, był typem gładkiego faceta – zawsze z uśmiechem, zawsze z miłym słówkiem, a za plecami... różnie bywało. Właśnie to sprawiło, że pewnego dnia spakowałam jego rzeczy i powiedziałam: „Wynoś się”. Najbardziej bolało to, że nigdy nie miałam dowodów. Tylko przeczucia. A z przeczuciami nie pójdziesz do sądu. I tak się skończyło – bez walki, bez krzyków, jakbyśmy rozchodzili się po kolacji, nie po życiu.
Moją najbliższą przyjaciółką – od czasów liceum – była Krysia. Przeszłyśmy przez wszystko: biedę, śluby, trudnych facetów, łzy, śmiech i... niekończące się kłótnie. A jednak zawsze do siebie wracałyśmy. Taki nasz rytuał – lepiej niż stare małżeństwo.
Krysia owdowiała cztery lata temu. Też miała ciężko, choć jej mąż – w przeciwieństwie do Andrzeja – przynajmniej umarł, nie odszedł do innej. Od tamtej pory byłyśmy dla siebie jeszcze bliższe. Żadna z nas nie miała dzieci. Zostałyśmy tylko my – jak siostry. Albo raczej... tak tylko myślałam.
Wszystko zmieniło się jednego październikowego dnia. Miałyśmy spotkać się jak zwykle – na kawie, placku i plotkach. Niby zwyczajny dzień. A jednak coś się wydarzyło. Coś, co przewróciło mi w głowie, jakby ktoś wylał wiadro lodowatej wody na rozgrzane emocje. Coś, co zmusiło mnie do zrobienia rzeczy, których się po sobie nie spodziewałam.
To było coś więcej niż przeczucie
– Jula! Mam stolik przy oknie, chodź tu! – zawołała mnie Krysia, gdy tylko weszłam do kawiarni. Usiadłam naprzeciwko niej, otuliłam się szalem i spojrzałam za szybę. Mżyło. Październikowa pogoda – ani to jesień, ani jeszcze zima, tylko taka szarość, jakby świat był w zawieszeniu.
Krysia gadała jak zawsze – o sąsiadce, która od tygodnia włącza głośno radio, o cenie jabłek w warzywniaku, o tym, że znów musi wymienić uszczelkę w kranie. Uśmiechałam się, kiwałam głową, ale myślami byłam gdzie indziej. Wyszłam na chwilę do łazienki.
Idąc, kątem oka zobaczyłam znajomą sylwetkę. Z początku myślałam, że się przewidziało. Ale nie. To był Andrzej. Mój były mąż. Podszedł do stolika i... przywitał się z Krysią. Z Krysią! Objął ją krótko jak starą znajomą. Coś jej szepnął do ucha. Ona się roześmiała. Nie zauważyli mnie. Zamrugałam. Co jest, do diabła? Po chwili Krysia się zmieszała. Andrzej wyszedł. Sam.
Gdy wróciłam, Krysia dalej do mnie mówiła, jakby nic się nie stało. A ja siedziałam i czułam, jak powoli wraca do mnie to paskudne uczucie. Przeczucie, które kiedyś zlekceważyłam. To, które mówiło: „Julia, on cię zdradza. I to z kimś bliskim”. Wtedy nie miałam dowodów. Ale teraz... zaczęłam łączyć kropki. Może one były tam zawsze – tylko nie chciałam ich zobaczyć?
Miałam już pewność
Po spotkaniu z Krysią rozstałyśmy się jak zwykle – z całusem w policzek i obietnicą, że „za tydzień znów się zobaczymy”. Ale coś we mnie już się buntowało. Uśmiechałam się, owszem, nawet udawałam pogodną, ale myśli nie dawały mi spokoju. Za dużo ich krążyło, za szybko.
Kiedy odwróciłam się na rogu, udając, że idę w inną stronę, spojrzałam za siebie. I wtedy znów go zobaczyłam. Stał przy parku, niedaleko wejścia do kawiarni. Andrzej. W płaszczu, z dłońmi w kieszeniach. Wyglądał, jakby na kogoś czekał.
Nie miałam odwagi podejść. Ustawiłam się za rogiem kiosku, tak żeby nie widział. I wtedy Krysia wyszła. Podeszła do niego. Powiedziała coś. On od razu zaczął gestykulować – był wyraźnie zdenerwowany. A ona... ona położyła mu dłoń na ramieniu. Tak, jak ja to kiedyś robiłam, gdy próbowałam go uspokoić. Zrobiło mi się niedobrze.
Przyspieszyłam kroku, nie oglądając się. Nie chciałam wiedzieć, co dalej. Mimo to w mojej głowie wszystko się już działo – scena po scenie. Ich spojrzenia. Ich rozmowy. Ich ukradkowe spotkania za moimi plecami. Układali się w obraz tak bardzo realny, że aż bałam się, że śnię.
W domu rozpakowywałam zakupy z drżącymi rękami. I wtedy, między selerem a makaronem, znalazłam coś, co nie należało do mnie. Portfel. Skórzany, czerwony. Krysi. Zamarłam. Ona musiała go zostawić przez przypadek, może wrzuciła go do mojej torby w pośpiechu. Podniosłam go, patrząc na znajome zapięcie. Wiedziałam, że zadzwoni. I rzeczywiście – telefon zadzwonił wieczorem. Nie odebrałam. Nie wiem, czemu. Może chciałam, żeby się bała. Albo... żebym to ja w końcu coś kontrolowała.
Chciałam się zemścić
Portfel leżał na kuchennym stole. Otworzyłam go powoli z niezdrową ciekawością. W środku wszystko było znajome: karta do biblioteki, stara fotografia Krysi z jej mężem – jeszcze sprzed jego choroby – i banknoty, chyba kilkaset złotych. Wzięłam portfel do ręki. Czułam, jakby był ciepły. Od emocji? Czy może od mojej złości?
Telefon znów zadzwonił. Krysia. Zignorowałam. Drugi raz. Potem trzeci. Po czwartej próbie przysłała wiadomość: „Jula, chyba zostawiłam portfel w twojej torbie. Zadzwoń proszę”. Nie odpisałam. Chodziłam po mieszkaniu jak w klatce. W głowie huczało mi od obrazów, które sama sobie wymyślałam – a może tylko przypominałam?
Jak to było, gdy Andrzej wracał późno i mówił, że „z Krysią jeszcze załatwiali sprawy”. Jak w dniu mojego imienin nie mógł ze mną zostać, bo „Krysia miała awarię kranu”. Zawsze była gdzieś blisko. Zawsze. A ja naiwna, myślałam, że to moja przyjaciółka. Najbliższa.
Usiadłam na kanapie z tym jej portfelem w dłoni. I pomyślałam – a gdyby tak... wyrzucić? Spalić? Pozwolić jej naprawdę poczuć stratę. Nie tylko pieniędzy. Zaufania. Ale nie zrobiłam tego. Jeszcze nie. Schowałam go do szuflady. Dla pewności.
Prawda była zupełnie inna
Minęło kilka dni. Nie oddzwaniałam. Krysia też przestała dzwonić – w końcu. Albo uznała, że portfel gdzieś zgubiła i nie ma co drążyć, albo... coś podejrzewała.
Spotkałyśmy się przypadkiem w osiedlowym sklepie. Stałam przy regale z dżemami, ona wzięła słoik truskawkowego i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się niepewnie.
– Jula... możemy chwilę pogadać?
Nie odpowiedziałam. Ale nie odeszłam. Stanęłam tylko bokiem i czekałam. Zaskoczyło ją to, bo zaczęła mówić od razu, jakby bała się, że zaraz jej ucieknę.
– Od kilku dni nie mogę znaleźć portfela. Dzwoniłam do ciebie, ale... chyba coś się stało. Nie wiem, może cię czymś uraziłam?
Uraziła. Zdradziła. Skłamała. Ale nic nie powiedziałam. Patrzyłam na nią obojętnie, jakbyśmy nie znały się od trzydziestu lat.
– Słuchaj – kontynuowała – może to nie jest najlepszy moment, ale chcę ci coś wyjaśnić. Widziałam się z Andrzejem. To nie było... To znaczy, on mnie zaczepił. Znasz go, on potrafi być uparty. Chciał pieniędzy.
Zamrugałam. Pieniędzy?
– Nie wiem, czy pamiętasz, jak pożyczał ode mnie, kiedy jeszcze byliście razem? Wtedy też to ukrywałam, żeby cię nie martwić. Ale teraz... podszedł i zaczął prosić znowu. A ja już nie mam na to pieniędzy.
Zaparło mi dech.
– I... wiem, że zostawiłam portfel w twojej torbie. Jestem pewna. Nie sugeruję niczego, tylko... bardzo go potrzebuję. Karta, dokumenty, wszystko.
Poczułam, jak robi mi się ciepło na twarzy. I nagle... wstyd. Miałam go. Schowany. I zamiast oddać, postanowiłam się zabawić. Zemścić.
– Przemyśl to – powiedziała tylko. – Ale wiesz... najgorsze, że nie zapytałaś. Tylko oceniłaś. A przecież jesteśmy przyjaciółkami, prawda?
Zostawiła mnie między dżemami malinowymi a wiśniowymi. Z ciężkim sercem i wyrzutami sumienia.
Za późno na przeprosiny
Przez całą noc nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, a obraz Krysi – jej zawiedzione oczy, rozczarowany ton – wracał do mnie jak echo. Takie rozczarowanie nie przychodzi nagle. To było coś, co zbierało się w niej latami.
Wstałam o szóstej rano. Poszłam do kuchni, otworzyłam szufladę i wyjęłam portfel. Nadal pachniał jej perfumami. I wciąż było w nim wszystko. Pieniądze. Dokumenty. Jej stary bilet z teatru, który trzymała na szczęście.
Nie planowałam się tłumaczyć. Po prostu... wiedziałam, że muszę to zrobić. Oddać. I jakoś spojrzeć jej w twarz. Poczekałam trochę i pojechałam pod jej blok. Weszłam na trzecie piętro, gdzie znałam każdy zakamarek klatki. Zadzwoniłam. Długo nikt nie otwierał. Kiedy już miałam zostawić portfel pod wycieraczką, drzwi się uchyliły.
– O... – spojrzała na mnie zaskoczona, w szlafroku, z kubkiem w dłoni.
– Przyniosłam ci coś – powiedziałam cicho, wyciągając portfel.
Wzięła go powoli, jakby nie była pewna, czy może. Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa.
– Przepraszam – wyszeptałam.
Kiwnęła głową.
– Wiesz, nie chodzi o pieniądze – odparła. – Tylko o to, że tak łatwo uwierzyłaś, że mogłabym cię zdradzić. Że to przyszło ci naturalnie. To boli.
– Ja... nie wiem, co sobie myślałam. Może że jak już raz mnie ktoś oszukał, to łatwiej uwierzyć, że zrobi to kolejna osoba.
Westchnęła.
– Ale nie każdy jest taki sam. Powinnaś o tym wiedzieć.
Milczałyśmy chwilę. Potem zamknęła drzwi. I tak po prostu... zostałam z niczym. Może właśnie na to zasłużyłam.
Będę na nią czekać
Minął miesiąc. Nie rozmawiałyśmy. Ani razu. Ani telefon, ani wiadomość, ani przypadkowe spotkanie na chodniku. Jakby Krysia zapadła się pod ziemię, a może to ja chodziłam innymi ścieżkami – celowo. Może jedno i drugie.
Codziennie miałam ochotę do niej zadzwonić. Napisać coś banalnego, byle tylko znów zacząć: „Widziałaś, że w są w promocji oliwki?” Albo: „Pamiętasz ten nasz wyjazd do Ciechocinka jesienią?”. Ale zatrzymywałam się, bo coś we mnie szeptało: „Nie teraz. Jeszcze nie”.
Złość odeszła. Zamiast niej została pustka. Nie taka jak po mężu – ta była znajoma, przewidywalna. Ta... bolała bardziej. Przyjaźń zostawia po sobie inne ślady. Cichsze, głębsze.
Nie będę jednak błagać o wybaczenie. Krysia zna mnie zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że nawet moje przeprosiny są na pół gwizdka. Ale może kiedyś... jak zawsze... usiądziemy przy stoliku przy oknie, z ciastkiem i kawą, i znów powiemy jedno drugiemu coś tak absurdalnego, że tylko przyjaciółka to zrozumie. Do tego czasu... czekam i mam nadzieję, że wróci.
Julia, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Uczyłam córkę, że małżeństwo to świętość, a rozwód to grzech. Co z tego, że zięć ją zdradził, skoro przysięgała?”
- „Zasada 1:2 w małżeństwie uratowała nas przed rozwodem. Będę ją polecać wszystkim parom w kryzysie”
- „Wnuki śmieją się, że mam chłopaka młodszego o 20 lat. A on dba o mnie lepiej niż moja rodzina”

