„Po rozwodzie mój 17-letni syn traktował mnie jak kogoś obcego. Znalazłem sposób, jak złamać jego uparte milczenie”
„Starałem się zachowywać normalnie, uśmiechałem się, choć w środku coś we mnie się kurczyło. Czułem się winny, ale i zły. Nie wiedziałem, jak reagować na jego milczenie i wiecznie obrażoną minę”.

- Redakcja
Od czterech miesięcy jesteśmy tylko we dwóch, ja i mój syn, siedemnastoletni Kacper, który mówi do mnie „spoko” i „może”, i tylko czasem prosi o pieniądze albo podwózkę. Sam nie wiem, czy bardziej się cieszę, czy boję, że sąd przyznał mi opiekę po rozwodzie. Bo przecież miałem być tym, który odpowiedzialnym, ale chyba nie wiedziałem, co to naprawdę znaczy.
Ciągle milczał
Rozwód miał zakończyć te wieczne kłótnie i przywrócić jako taki spokój. A tymczasem to właśnie po rozwodzie między mną a Kacprem zapadła prawdziwa cisza. Odkąd zostaliśmy sami, uczę się go od nowa. Tyle że teraz to już nie dziecko. To chłopak z wiecznie włożonymi w uszy słuchawkami i spojrzeniem wbitym w telefon. Czasem zostawia talerz w zlewie, czasem brudne pranie koło pralki, jakby mnie wciąż testował, czy jeszcze wytrzymam.
Starałem się zachowywać normalnie, uśmiechałem się, choć w środku coś we mnie się kurczyło. Czułem się winny, ale i zły. Nie wiedziałem, jak reagować na jego milczenie i wiecznie obrażoną minę.
Tamtego dnia rano Kacper zszedł do kuchni dopiero gdy zdążyłem już dwa razy podgrzać jajecznicę. Miał zaspane oczy i minę, jakby dopiero wrócił z innego świata. Usiadł naprzeciwko mnie i wyjął telefon.
– W piątek jedziemy w góry – powiedziałem. – Już zarezerwowałem pobyt.
Nie podniósł wzroku.
– Nie wiem. Może.
– Nie pytam, tylko mówię.
– Spoko – odpowiedź padła tak obojętnie, że miałem ochotę wstać i po prostu wyjść z kuchni.
Chciałem to naprawić
Tylko tykanie zegara wypełniało tę pustkę, w której nie dało się znaleźć żadnych słów. Patrzyłem, jak je, powoli, bez emocji. Jakby siedział tu z obowiązku, nie z potrzeby bycia ze mną. Kiedyś, dawno temu, to samo śniadanie wyglądało inaczej. Kacper potrafił mówić bez końca o grach, o tym, co powiedział nauczyciel, o dziewczynie z klasy, która podobno na niego spojrzała. Wtedy wystarczyło, że skinąłem głową, i już czuł, że ktoś go słucha. Teraz nawet nie chciał, żebym słuchał.
Po śniadaniu wyszedł do szkoły, a ja siedziałem jeszcze długo przy stole. Wiedziałem, że między nami coś się rozlało, jak woda, której nie sposób zebrać. Chciałem zrobić cokolwiek, by to naprawić, ale nie miałem pojęcia jak. Czułem, że tracę syna, nie przez rozwód, lecz przez własną niemoc. Nie umiałem rozmawiać o uczuciach, nie potrafiłem wyciągnąć ręki, kiedy on się zamykał.
Wyjechaliśmy w piątek rano. Pogoda była dobra, droga pusta. W bagażniku plecaki, w termosie kawa, w głowie setki niewypowiedzianych słów. Kacper siedział obok mnie, wpatrzony w telefon. Cisza między nami nie była niczym nowym, ale w samochodzie czuło się ją głośniej.
Starałem się
Próbowałem mówić o muzyce, podgłośniłem radio, spytałem, czy coś puścić. Wzruszył ramionami. Potem zapytałem o szkołę. Miałem nadzieję, że coś się wydarzyło, cokolwiek, co pozwoliłoby nam zacząć rozmowę. Odpowiedział jednym słowem: „spoko”. W końcu spróbowałem tematu bezpiecznego – pogody.
– Ma być słońce cały weekend. W sobotę możemy spróbować pójść na szlak.
– Jak chcesz.
Zamilkłem. Nie miałem już siły próbować. Patrzyłem przed siebie, na wijącą się drogę i góry majaczące w oddali. Kiedyś jeździliśmy tu co roku. Kacper był mały, biegał po lesie, teraz siedział ze spuszczoną głową, jakby to wszystko go już nie dotyczyło.
– Pamiętasz, jak zgubiłeś rękawiczkę na Giewoncie? – spytałem, licząc, że może ta jedna rzecz coś w nim poruszy.
– Nie – patrzył przez okno.
– A ja pamiętam wszystko.
Słowa zawisły w powietrzu, nikt ich nie podjął. Znowu się nie udało.
Zrozumiałem coś
Dotarliśmy pod wieczór. Weszliśmy do pokoju, rozpakowaliśmy rzeczy. Kacper rzucił się na łóżko, wyjął telefon i założył słuchawki. Ja usiadłem w fotelu, patrzyłem w okno. Wieczorem zeszliśmy do wspólnej sali. Kilka osób siedziało przy kominku, ktoś układał karty, ktoś inny czytał książkę.
Usiadłem na ławie z kubkiem herbaty i patrzyłem w ogień. Kacper usiadł obok, nieco z boku, z rękoma w kieszeniach bluzy. Płomień w kominku trzaskał cicho, drewno opadało z sykiem. Poczułem, jak ściska mi się gardło. Nie ze wzruszenia, tylko z bezsilności. Byłem zmęczony próbami. Chciałem po prostu siedzieć i przestać na chwilę udawać, że wszystko da się jeszcze naprawić.
– Fajnie, że tu jesteśmy – powiedział nagle mój syn.
Szukałem czegoś, co nie zabrzmi jak reakcja wymuszona. W końcu powiedziałem tylko:
– Ja też się cieszę.
I to wystarczyło. Nie patrzyliśmy na siebie, nie podjęliśmy rozmowy. Ale w tej jednej krótkiej wymianie zdań wydarzyło się coś, co trudno było nazwać. Zrozumiałem, że nie próbował oceniać mojego ojcostwa. On się po prostu bał, że mógłbym żałować, że został ze mną, a nie z matką.
Otworzył się
Rano szliśmy już razem. Ścieżka była miejscami oblodzona, wiał zimny wiatr, a mimo to coś się zmieniło. Zatrzymywaliśmy się na chwilę, żeby popatrzeć na dolinę albo dać komuś przejść. Kacper raz nawet pokazał psa, który biegł bez smyczy.
– Patrz, ten to ma wolne – rzucił.
– Pewnie wraca sam do schroniska – odpowiedziałem. – Albo prowadzi ludzi, którzy się zgubili.
– Albo ich wyciąga z lawiny.
– Albo ma w plecaku zapas czekolady.
Kacper się uśmiechnął. Pierwszy raz od wielu tygodni zobaczyłem na jego twarzy coś więcej niż obojętność. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o bzdurach – o jedzeniu, o tym, że ścieżka mogłaby być lepiej oznaczona, o chłopaku, który zasnął na korytarzu schroniska i chrapał tak głośno, że słyszał go cały budynek. To były drobiazgi, ale dla mnie znaczyły więcej niż wszystkie wcześniejsze próby rozmowy.
Coś się zmieniło
Kiedy zaczęło mocniej wiać, zobaczyłem, że Kacper się trzęsie. Miał tylko cienką bluzę.
– Zimno?
– Trochę.
– Weź moją czapkę.
– Nie trzeba.
– Weź, głupolu – powiedziałem i podałem mu ją, nie czekając, aż się zgodzi.
Założył. Uśmiechnął się znowu, już mniej niepewnie. I nie oddał jej do końca trasy. Nie powiedziałem mu, jak bardzo go kocham, nie przeprosiłem za swoje zmęczenie, za swoją ucieczkę, za chłód, który zbudował się między nami. Ale czułem, że to nie koniec. Że coś jeszcze możemy zbudować. Nie od zera, ale na tym, co zostało.
Po powrocie dojechaliśmy pod blok. Wysiedliśmy. Kacper wyjął torbę z bagażnika i przez chwilę patrzył na niebo.
– Fajnie było – powiedział, nie patrząc na mnie.
– Tak – odpowiedziałem, a w środku czułem, że to najprawdziwsze słowo, jakie mogłem wypowiedzieć.
Wojciech, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie oszczędzamy kasy, bo z życia trzeba czerpać pełnymi garściami. Marzenia dużo kosztują, ale od czego są kredyty?”
- „Z przyszłym teściem łączyła mnie gorąca tajemnica i nietypowy układ. Na szczęście wszystko i tak zostało w rodzinie”
- „Moja żona zakochała się w pracy, więc uznałem romans z sąsiadką za sprawiedliwe rozwiązanie. To ja dostałem po łapach”

