Reklama

Po rozwodzie moje życie rozsypało się w drobny mak — tak, że nie było co zbierać. Każdy dzień wyglądał tak samo: kawa, praca, samotny obiad i ciche mieszkanie, w którym słychać było tylko brzęczenie lodówki. Czasem wydawało mi się, że nawet ściany mają mnie dość. Dzieci, Kuba i Lena, odwiedzają mnie w weekendy, choć robią to bardziej z obowiązku niż z potrzeby. Czasem siedzimy razem przy stole i rozmawiamy o niczym: o szkole, o filmach, o tym, że mama kupiła nowego psa. Staram się uśmiechać, udawać, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy tylko zamykają za sobą drzwi, cisza wraca jak bumerang.

Najtrudniejsza jest świadomość, że to ja jestem tym „drugim rodzicem”. Tym, który ma mniej czasu, mniej wpływu, mniej prawa do emocji. Magda, moja była żona, radzi sobie świetnie. Czasem, gdy przywożę dzieci, widzę ją w ogrodzie z filiżanką kawy i nowym partnerem, tym z którym ponoć nareszcie jest szczęśliwa. A ja? Ja ciągle się uczę, jak żyć samemu. Jak być ojcem na pół etatu i człowiekiem, który nie zgorzknieje do końca.

Największy problem to moja matka. Od zawsze miała o wszystkim swoje zdanie, a ja nigdy nie potrafiłem jej postawić granic.

„Piotrek, dzieci powinny mieszkać z matką, ale to nie znaczy, że masz siedzieć z założonymi rękami!” — powtarza. Albo: „Magda zawsze była egoistką, ale ty jesteś za miękki, żeby to dostrzec”.

Każda nasza rozmowa kończy się tak samo: krytyką, jakąś kąśliwą uwagą i ostatecznie moim poczuciem winy. Czasem mam wrażenie, że matka widzi we mnie nie dorosłego mężczyznę, tylko chłopca, którego trzeba naprostować.

Wieczorami długo nie mogę zasnąć. W głowie kłębią się pytania: Czy byłem złym mężem? Czy dzieci w ogóle mnie potrzebują? Czy da się jeszcze coś odbudować? Zazdroszczę tym, którzy potrafią zaczynać od zera, jakby nic się nie stało. Ja wciąż żyję w półmroku tamtego małżeństwa. Wiem jednak, że nie mogę się poddać — będę walczył przynajmniej dla Kuby i Leny.

Codzienność jest trudna, ale próbuję. Gotuję, choć dzieci kręcą nosem, bo u mamy lepiej smakuje. Zabieram ich na spacery, choć częściej wpatrują się w telefony niż w cokolwiek innego. Uczę się nie reagować złością. Tylko czasem, gdy wracam z nimi do pustego mieszkania, czuję, że nie jestem już tym samym człowiekiem. Może jeszcze nie wiem, kim się stałem, ale wiem, że nie chcę się poddać. Tylko jak zacząć od nowa, kiedy przeszłość wciąż siedzi obok, jak cień?

Wtedy nie wytrzymałem

Była sobota. Dzieci właśnie skończyły śniadanie, a ja próbowałem zorganizować im dzień. Lena chciała iść do kina, Kuba wolał zostać w domu i grać na konsoli. Zanim zdążyłem zaproponować kompromis, do kuchni weszła moja matka. Jak zwykle bez zaproszenia, z torbą pełną zakupów i miną, która nie wróżyła niczego dobrego.

— No i co, znowu siedzicie w tych ciemnościach? — rzuciła, zrzucając torbę na blat. — U Magdy to przynajmniej zawsze pachnie ciastem, a tu jak w biurze.

— Mamo, nie musiałaś przychodzić z samego rana — odpowiedziałem spokojnie. — Chcemy spędzić trochę czasu we trójkę.

— We trójkę? — prychnęła. — Dzieci same się sobą nie zajmą, a ty nie masz pojęcia o wychowaniu. Widziałam wczoraj, jak Lena była w cienkiej kurtce. Zmarznie przez twoją nieodpowiedzialność.

Kuba przewrócił oczami, a ja poczułem, jak wzbiera we mnie złość. Starałem się nie reagować, bo każda próba rozmowy kończyła się wojną.

— Mamo, nie przesadzaj — mruknąłem. — Kurtka jest ciepła, Lena sama ją wybrała.

— Sama wybrała! — powtórzyła z ironią. — I to jest właśnie twój problem, Piotr. Pozwalasz dzieciom robić, co chcą. Gdybyś miał w sobie choć odrobinę stanowczości, Magda nie musiałaby wszystkiego robić za ciebie.

Wtedy nie wytrzymałem.

— Dość, mamo. Nie przyszłaś tu, żeby znowu rozliczać mnie z małżeństwa, które już nie istnieje — wycedziłem. — Chcę, żebyś to wreszcie zrozumiała.

— A ja chcę, żebyś w końcu dorósł! — odparła ostro. — Zawsze byłeś marzycielem, a teraz udajesz ojca roku. Myślisz, że to takie proste?

Dzieci siedziały cicho. Lena bawiła się łyżeczką, Kuba wpatrywał się w podłogę. Widziałem w nich napięcie, które rozlewało się po kuchni jak ciężki dym.

— Mamo, proszę, zostaw nas. — Głos miałem cichy, ale zdecydowany. — Poradzimy sobie.

— Oczywiście. Poradzicie sobie tak, że dzieci w końcu przestaną chcieć tu przychodzić. Wtedy może zrozumiesz, co to znaczy odpowiedzialność — powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami.

Zapanowała cisza. Usiadłem przy stole i spojrzałem na dzieci.

— Przepraszam — rzuciłem tylko.

— Tata, nic się nie stało — zapewniała Lena. — Babcia zawsze tak mówi.

Uśmiechnąłem się słabo, w środku jednak czułem, że aż mnie skręca. Złość, bezradność, wstyd — wszystko pojawiło się naraz. Chciałem być spokojnym ojcem, tym, który potrafi stworzyć dzieciom bezpieczny dom, a nie scenę do kolejnej rodzinnej kłótni. Kiedy oni wrócili do swoich zajęć, długo siedziałem w kuchni sam. Próbowałem zebrać myśli, ale jedyne, co czułem, to gorycz. Wiedziałem, że muszę coś zmienić. Że jeśli nadal pozwolę matce wchodzić do mojego życia bez pukania, w końcu stracę nie tylko spokój, ale i zaufanie własnych dzieci.

Miała ciepłe spojrzenie

Spotkałem ją przypadkiem. Wracałem z pracy późnym popołudniem, zmęczony i zrezygnowany po kolejnym dniu, w którym nic nie poszło po mojej myśli. Niosłem torbę z zakupami, a wiatr porwał mi jedną z reklamówek. Pomarańcze potoczyły się po chodniku. Zacząłem je zbierać, klnąc w duchu na swoje szczęście. I wtedy ktoś schylił się obok mnie.

— Uciekają panu — powiedziała z uśmiechem, łapiąc ostatnią, która prawie wpadła pod zaparkowane auto.

Podniosłem wzrok. Stała przede mną kobieta w moim wieku, może trochę młodsza, w granatowym płaszczu i szarym szaliku. Miała ciepłe spojrzenie i ten rodzaj spokoju, który od razu działa na człowieka.

— Dziękuję. Jak widać, owoce nie chcą wracać do właściciela — zażartowałem.

— Pewnie czują, że na wolności lepiej — odpowiedziała z lekkością, której dawno nie słyszałem. — Pomóc panu zanieść to do domu?

— Nie trzeba, dam radę. Mieszkam tu, niedaleko. — Wskazałem na kamienicę po drugiej stronie ulicy.

— To my jesteśmy sąsiadami! — rzuciła wyraźnie rozpromieniona. — Ja mieszkam na drugim piętrze, klatka obok. Anna.

Przedstawiłem się i zaprosiłem ją na herbatę, choć nieplanowane towarzystwo było ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem. A jednak coś w jej głosie sprawiło, że chciałem, by została choć na chwilę.

W kuchni usiedliśmy przy stole. Anna zdjęła płaszcz i rozejrzała się po mieszkaniu.

— Cicho tu u pana — zauważyła.

— Czasem aż za cicho. Dzieci są tylko w weekendy. — Wypowiedziałem to zdanie bez emocji, ale ona od razu zrozumiała więcej, niż chciałem zdradzić.

— To trudne, prawda? — spytała cicho. — Kiedy dom pustoszeje, a człowiek próbuje udawać, że tak ma być.

Spojrzałem na nią uważnie. Nie było w tym współczucia, tylko zrozumienie.

— Trudne — przyznałem. — Najgorsze jest to, że nie wiem, jak to naprawić. Moja matka ciągle wchodzi w moje życie, dzieci mają dość napięcia, a ja nie potrafię znaleźć równowagi.

— Czasem wystarczy przestać się tłumaczyć wszystkim wokół — stwierdziła. — Zwłaszcza rodzicom.

— Łatwo powiedzieć — westchnąłem.

— Nikt nie mówił, że będzie łatwo. — Uśmiechnęła się lekko. — Ale jak długo pozwoli pan innym kierować swoim życiem, tak długo będzie pan czuł się obcy nawet we własnym domu.

Jej słowa były proste, ale trafiły dokładnie w czuły punkt. Rozmowa potoczyła się dalej — mówiliśmy o dzieciach, o pracy, o codziennych rzeczach. Anna opowiedziała, że jest po rozwodzie i od kilku lat mieszka sama. Ma dorosłego syna, który studiuje za granicą. Uśmiechała się, gdy o nim mówiła, ale w oczach też miała cień samotności, który dobrze znałem.

— Wiem jedno — powiedziała w pewnym momencie. — Trzeba nauczyć się żyć mimo wszystko. Bez żalu, bez ciągłego oglądania się za siebie.

Pożegnała się po godzinie. Kiedy wyszła, w mieszkaniu znowu zrobiło się cicho, ale tym razem cisza była inna. Nie przytłaczała. Była jak przerwa między jednym oddechem a drugim. Patrzyłem na kubki po herbacie i myślałem o jej słowach. O tym, że może naprawdę muszę przestać walczyć z przeszłością, żeby mieć szansę na coś nowego. Może to spotkanie nie było przypadkowe.

Wyszła, trzaskając drzwiami

Nie minął tydzień od spotkania z Anną, gdy matka znów stanęła w moich drzwiach. Weszła bez słowa, jak zawsze, z torbą i krytycznym spojrzeniem.

— Lena mówiła, że kupiłeś jej nowe buty. Po co, skoro Magda już jej kupiła? Zawsze robisz wszystko na przekór — zaczęła.

— Mamo, to tylko buty — stwierdziłem. — Chciałem jej zrobić przyjemność.

— Ty zawsze chcesz dobrze, a wychodzi, jak wychodzi — stwierdziła z przekąsem.

Poczułem, że narasta we mnie napięcie. Przypomniałem sobie słowa Anny: „Trzeba nauczyć się żyć mimo wszystko”.

— Mamo, dość. Nie przychodź bez zapowiedzi. Nie komentuj, jak wychowuję dzieci. Nie potrzebuję twojej zgody — wyrzuciłem z siebie.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Jak ty się do mnie odzywasz? — spytała z oburzeniem.

— Jak dorosły syn, który w końcu chce mieć spokój — odparłem opanowanym tonem.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem wyszła, trzaskając drzwiami, ale bez słowa. A ja usiadłem w fotelu i pierwszy raz od dawna poczułem ulgę.

Wieczorem zadzwoniła Anna. Zapytała, jak się czuję. Odpowiedziałem, że jak po burzy — zmęczony, ale lżejszy. I chyba po raz pierwszy uwierzyłem, że mogę coś zmienić.

Długo jeszcze siedziałem w półmroku

Dzieci przyszły w sobotę po południu. Kuba od razu usiadł z telefonem, Lena krzątała się po kuchni, szukając czegoś słodkiego. Zamiast zwykłego „jak tam w szkole”, zaproponowałem, że razem coś upieczemy. Popatrzyli na mnie zaskoczeni, ale zgodzili się.

Kiedy w kuchni pachniało cynamonem i jabłkami, Lena zaczęła mówić więcej niż zwykle. O koleżankach, o nauczycielce, która ciągle się czepia. Kuba milczał, dopóki nie zapytałem go o grę, którą ostatnio próbuje przejść. Opowiadał z pasją, gestykulując tak, że mąka wylądowała na stole. Śmialiśmy się wszyscy troje.

Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie. Po raz pierwszy od dawna nie czułem dystansu. Było spokojnie, zwyczajnie.

— Tata, czemu jesteś dziś taki inny? — zapytała Lena.

— Może po prostu przestałem się bać — odpowiedziałem.

Kuba tylko skinął głową, jakby rozumiał więcej, niż chciał pokazać.

Kiedy zasnęli, długo jeszcze siedziałem w półmroku. W myślach miałem słowa Anny, jej spokojny ton i własną decyzję, by nie żyć w cieniu cudzych oczekiwań. Po raz pierwszy od rozwodu czułem, że dom znów należy do mnie.

Nie musiała mówić nic więcej

Spotykaliśmy się coraz częściej. Czasem przypadkiem na klatce, czasem specjalnie: po pracy, na spacerze, przy herbacie. Z Anny bił spokój, którego brakowało mi przez całe małżeństwo. Nie próbowała mnie naprawiać ani pouczać. Słuchała. I to wystarczało.

Pewnego wieczoru zaprosiła mnie do siebie. W jej mieszkaniu pachniało pieczonym chlebem i świeżo zaparzoną kawą. Usiadłem przy stole, a ona podała mi kubek i spojrzała na mnie uważnie.

— Zmieniłeś się — zauważyła. — Masz w oczach mniej gniewu.

— To przez ciebie — rzuciłem ze śmiechem. — Pokazałaś mi, że można inaczej.

Uśmiechnęła się lekko.

— To raczej nie przeze mnie, tylko dzięki mnie — poprawiła. — W końcu zacząłeś oddychać.

Milczeliśmy chwilę. Zza okna dochodził odgłos deszczu. Poczułem, że chciałbym, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.

— Czasem boję się, że to wszystko zniknie — powiedziałem cicho. — Że obudzę się i znowu będę sam.

— Samotność nie znika, ale można ją oswoić — zauważyła. — A jeśli dwoje ludzi potrafi milczeć razem bez ciężaru, to może to już coś znaczy.

Nie musiała dodawać nic więcej. Wziąłem jej dłoń. Nie było w tym żadnego pośpiechu, tylko pewność, że od tego momentu coś się zmieniło.

Kiedy wracałem późną nocą, deszcz ustał. Ulice błyszczały od świateł, a ja pierwszy raz od dawna czułem, że dokądś idę. Może nie wiedziałem jeszcze dokąd, ale tym razem nie sam.

Piotr, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama