Reklama

Po rozwodzie nie zostało mi wiele. Ot, kilka pudeł z pamiątkami ze wspólnego życia, regał pełen książek, z których przeczytałem raptem połowę, i puste mieszkanie, gdzie nawet echo zdawało się tęsknić za głosem kobiety. Anna wyprowadziła się równo dwa lata temu. Zabrała tylko swoje rzeczy, a w zamian zostawiła mi milczenie tak gęste, że wieczorami można je było kroić nożem.

Marek, nasz syn, szybko dorósł. Teraz studiuje w Warszawie i wpada raz na tydzień, głównie po to, żeby się przebrać i coś zjeść. Ja? Pracuję w urzędzie, w dziale architektury, dzień za dniem nanosząc poprawki na cudze plany, a wieczorami... po prostu siedzę i myślę. Z kubkiem herbaty, a czasem z piwem.

Często wracam myślami do młodości. Do czasów, kiedy wszystko jeszcze miało kolor i zapach. Do tych pierwszych pocałunków w szkolnych szatniach, pierwszych kłamstw, które bolały mniej niż prawda. No i przede wszystkim do niej — do Ewy, mojej pierwszej miłości. Zniknęła tuż po maturze, bez słowa. Miałem jej to wtedy za złe, a potem... żyłem dalej, bo musiałem.

Tamtego wieczoru jednak coś się zmieniło. Przeglądałem Facebooka, scrollując bezmyślnie zdjęcia znajomych, którzy nigdy tak naprawdę nie byli znajomymi, i wtedy ją zobaczyłem. Ewa. Z tym samym uśmiechem, trochę tylko mniej dziewczęcym, bardziej...dojrzałym, z wiatrem we włosach na tle jakiegoś jeziora. Kliknąłem w jej profil, przejrzałem kilka zdjęć i sprawdziłem informacje. Rozwiedziona. Mieszka w Gdańsku.

Długo wahałem się, zanim napisałem wiadomość. W końcu poprzestałem na: „Cześć. Nie sądziłem, że Cię tu znajdę”.

Odpisała niemal od razu.

Zaczęliśmy pisać codziennie

Nie wiedziałem, co napisać w drugiej wiadomości. Serce waliło mi jak dawniej, kiedy czekałem na nią pod szkołą, choć przecież byłem teraz dorosłym facetem z siwymi włosami i niejedną raną emocjonalną na koncie. Napisałem prosto: „Co u Ciebie?”, a ona odpisała szybciej, niż się spodziewałem.

„Hej. To niesamowite, że się odezwałeś. Dużo się zmieniło. A u Ciebie?”.

Pamiętam, że siedziałem wtedy przy kuchennym stole i patrzyłem na te słowa jak zaczarowany. Przez chwilę wahałem się, czy ciągnąć tę rozmowę, ale coś pchnęło mnie dalej.

„Jestem po rozwodzie. Mieszkam sam. Marek, mój syn, studiuje. A Ty?”.

„Też jestem po rozwodzie. Od pięciu lat. Mieszkam w Gdańsku, ale chyba już nic mnie tu nie trzyma. Dzieci nie mam”.

Nie zapytałem od razu, dlaczego nie ma dzieci. Zresztą, nie chodziło o ciekawość — bardziej uderzyło mnie, że napisała „nic mnie tu nie trzyma”. Było w tym coś znajomego.

Zaczęliśmy pisać codziennie. Najpierw krótko: takie tam pośpieszne wymiany zdań, jakbyśmy się bali z tym przesadzić. Wspominaliśmy szkołę, wagarowanie na tyłach kina, te kartki z serduszkami, które podrzucałem jej do piórnika. Śmiała się, że była przekonana, że to ktoś inny, a ja udawałem, że mnie to nie rusza. Po kilku dniach rozmowy stały się dłuższe. Wieczorami siadałem z telefonem i czekałem, aż napisze. Czasem rozmawialiśmy do północy. Opowiadała mi o swoim byłym, o tym, że przez lata grała rolę żony, która „daje radę”, choć w środku nie było już nic.

W mojej głowie zaczęły się mnożyć pytania. Czy uczucia mogą wrócić po dwudziestu latach? Czy to możliwe, że właśnie przez tyle czasu człowiek nie zapomnieć zapomnieć? Czy to nie aby tylko nostalgia, taka ucieczka od monotonii?

Zorientowałem się, że czekam na te rozmowy jak na coś więcej niż kontakt z dawną znajomą. Zacząłem łapać się na tym, że sprawdzam telefon co chwilę, że zastanawiam się, co napisać, żeby ją rozbawić, żeby nie przestała pisać. A ona... coraz częściej pisała „dobranoc” tak, jakby nie chciała kończyć rozmowy.

I w końcu kiedyś przeczytałem: „Myślałeś kiedyś o tym, żeby się spotkać?”.

Zanim odpowiedziałem, długo patrzyłem w ekran. A potem wreszcie się odważyłem: „Myślałem. Codziennie”.

Popatrzyłem na nią

Spotkaliśmy się w połowie drogi do siebie. Umówiliśmy się w Toruniu, choć mogliśmy wybrać Warszawę. Ewa powiedziała, że Toruń ma w sobie spokój, którego oboje teraz potrzebujemy. To ja dotarłem wcześniej. Siedziałem na ławce w parku, który był prawie pusty. Liście zaczynały już żółknąć, powietrze pachniało jesienią i wilgocią. Starałem się nie myśleć o tym, jak bardzo się denerwuję.

Zobaczyłem ją z daleka. Miała na sobie granatowy płaszcz i szalik, który otaczał jej szyję niedbale, jakby z rozpędu. Uśmiechnęła się do mnie jeszcze nim podeszła, a ja nie uniosłem ręki, nie ruszyłem się z miejsca, jakby moje ciało nie nadążało za tym, co działo się w głowie i w sercu.

— Cześć — powiedziała cicho, siadając obok. — Bałam się, że w ostatniej chwili się rozmyślisz.

— A ja, że się spóźnię i nie zdążę cię zobaczyć — odpowiedziałem.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Spacerowaliśmy długo. Opowiadała mi o pracy, o pustym mieszkaniu, o tym, że przez długi czas udawała, że wszystko jest w porządku. Mówiła spokojnie, ale w oczach miała coś, czego nie potrafiłem nazwać. Może żal, a może... ulgę.

Zatrzymaliśmy się w małej kawiarni. Piliśmy kawę, a ciastka zostawialiśmy nietknięte. Próbowała ukryć drżenie dłoni, ja udawałem, że tego nie zauważam. Rozmowa płynęła lekko, aż w pewnym momencie Ewa spojrzała na mnie i przyznała:

— Wiesz, bałam się tego spotkania. Bałam się, że będziesz zupełnie inny albo że ja już nie będę dla ciebie nikim ważnym. Że coś się wypaliło przez te lata.

Popatrzyłem na nią, na zmarszczki w kącikach oczu, na ten sam gest, którym przeczesywała włosy, kiedy się denerwowała.

— Nigdy nie przestałem cię pamiętać — stwierdziłem.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła wzrok, a potem nagle jej dłoń, zimna i niepewna, znalazła moją. Ścisnęła ją lekko.

— To brzmi jak początek czegoś nowego — powiedziała cicho. — Albo przynajmniej koniec samotności.

I właśnie wtedy poczułem, że w moim życiu znowu coś się odmieniło. Jakbym zrobił pierwszy nieśmiały krok w nieznane.

Spotykam się z kimś

Czekałem z tą rozmową kilka dni. Marek był u mnie akurat na weekend. Wrócił z uczelni zmęczony i jak zwykle najpierw zamknął się w swoim pokoju. W sobotę wieczorem usiedliśmy razem do kolacji, choć jadł w słuchawkach i bardziej patrzył w telefon niż na mnie. Mimo to zebrałem się w sobie.

— Marek, muszę ci coś powiedzieć — oznajmiłem.

Zdjął jedną słuchawkę i spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.

— Spotykam się z kimś — rzuciłem. — Od jakiegoś czasu. Nie chciałem ci mówić od razu… ale chyba nadszedł moment.

Włożył słuchawkę z powrotem, ale po chwili ją znowu zdjął.

— Spotykasz się? — powtórzył. — Z kim?

— Z Ewą. Znaliśmy się jeszcze w liceum. Odnowiliśmy kontakt.

Spojrzał na mnie tak, jakby próbował zrozumieć, czy to jakiś żart. Wstał od stołu.

— I teraz mi to mówisz? — burknął z wyrzutem. — Po ilu miesiącach? Myślałem, że jesteś sam.

— Bo byłem. Długo. Ale Ewa... — Urwałem na moment i uśmiechnąłem się do swoich myśli. — Pojawiła się znikąd. Sam byłem zaskoczony. Nikt tego nie planował, Marek.

— A mama? — zapytał ostro. — Już o niej zapomniałeś?

— Nie zapomniałem — zaprzeczyłem pośpiesznie, starając się zachować spokój. — Ale nie mogę żyć sam całe życie. Próbuję zacząć coś nowego.

Zmrużył oczy.

— Czyli ją zastąpić?

— Nie. — Potrząsnąłem głową. — Tego się nie da zrobić. Ale chcę być szczęśliwy. I zasługuję na to.

— Jasne — prychnął. — Nowa kobieta, nowe życie, a wszystko można zresetować i udawać, że tamto już się nie liczy.

— Marek, posłuchaj…

— Nie. Daj spokój. Śpij sobie z kim chcesz. Tylko nie oczekuj, że będę się cieszył — rzucił i wyszedł.

Potem usłyszałem, jak trzaskają drzwi jego pokoju. Czułem, że ta rozmowa była potrzebna, ale też wiedziałem, że nie wszystko da się wyjaśnić od razu. Marek potrzebował czasu.

Wieczorem, kiedy już w mieszkaniu zapadła cisza, zadzwoniłem do Ewy.

— Miałem dziś trudną rozmowę z Markiem — oznajmiłem.

— Domyślam się. — Milczała przez chwilę. — I co powiedział?

— Że mam spać z kim chcę.

— Przykro mi. — Czułem, że rzeczywiście tak jest. — Ale pamiętaj, że to, co mamy, jest prawdziwe, Krzysztof. I warte tego, żeby o to walczyć.

— Wiem. — Westchnąłem. — Tęsknię.

— Ja też — zapewniła. — Bardzo.

Zamknąłem oczy i przez chwilę, mimo tej goryczy wywołanej rozmową, czułem w sercu coś, co dawno temu straciłem z oczu: nadzieję.

Damy radę

Minął rok. Jeździliśmy do siebie co tydzień — raz ja do Gdańska, raz ona do mnie. Było nam dobrze, choć odległość dawała się we znaki. W końcu usiedliśmy nad mapą i powiedzieliśmy to, co wisiało w powietrzu od miesięcy.

— Przeprowadzam się — oświadczyła Ewa.

Nie zareagowałem od razu — chyba nie wierzyłem, że to się naprawdę dzieje.

— Jesteś pewna? — rzuciłem ostrożnie.

— Tak. — Uśmiechnęła się ciepło. — Znaleźliśmy dom, pamiętasz?

Rzeczywiście, oglądaliśmy go tydzień wcześniej. Stary bliźniak na obrzeżach miasta, z ogrodem i sypialnią, do której wpadało poranne słońce. I niewiele myśląc, postanowiliśmy go kupić.

Zamieszkaliśmy razem we wrześniu. Na początku potykaliśmy się o szczegóły — inne nawyki, inne rytuały. W kuchni zostawiała kubki wszędzie, a ja miałem swoje uporządkowane półki. Kiedyś rzuciłem uwagę, że nie musimy robić wszystkiego na jej sposób. Obraziła się i wyszła z domu. Na szczęście po godzinie wróciła.

— Zawsze chciałam z tobą być — powiedziała mi wtedy. — Ale nie będziemy udawać, że nie mamy przeszłości. Ty masz Marka, a ja... mam swoje nawyki.

— Damy radę — odpowiedziałem. — Nawet jeśli czasem będzie trudno.

Przyjrzała mi się uważnie. W jej oczach znowu widziałem błysk, który pamiętałem z liceum.

Nie wszystko się kończy

Marek przyjechał w niedzielę. Zaprosiłem go do nowego domu, a on, choć nie był zachwycony, nie odmówił. Otworzyła mu Ewa.

— Cześć, Marek — przywitała go. — Miło cię w końcu poznać.

Skinął głową, rzucił krótkie „dzień dobry” i przeszedł obok niej bez słowa. W salonie usiadł sztywno, jakby nie wiedział, gdzie ma trzymać ręce. Ewa zaproponowała herbatę i zniknęła w kuchni. Ja usiadłem naprzeciwko syna.

— Dziękuję, że przyjechałeś — powiedziałem.

— Chciałeś, żebym zobaczył, jak mieszkasz z nową kobietą. — Wzruszył ramionami. — No to zobaczyłem.

— Chciałem, żebyś zobaczył, że nie wszystko się kończy — stwierdziłem. — Że coś może się też zacząć. Chciałbym, żebyś spróbował to zrozumieć.

Patrzył na mnie uważnie.

— Nie wiem, czy potrafię cię widzieć z kimś innym niż mama — zauważył w końcu.

— Wiem. — Uśmiechnąłem się lekko. — Ale ja zbyt długo byłem sam. I nie chcę już wracać do tamtego życia.

Ewa przyszła z herbatą. Usiadła obok mnie, nie próbując się wtrącać. Rozmawialiśmy długo: o studiach Marka, o jego planach, o książkach, które czytał w dzieciństwie. Był spięty, ale mniej niż na początku. Kiedy wychodził, Ewa powiedziała cicho:

— Drzwi zawsze będą dla ciebie otwarte.

Nie odpowiedział, ale spojrzał na nią inaczej. Może po raz pierwszy bez niechęci.

Czasem miłość wraca po latach

Minął rok od tamtej wizyty Marka. Nie przyjeżdża często, ale kiedy już jest, rozmawiamy spokojniej. Czasem nawet z Ewą żartują, choć wciąż z dystansem. Nie wszystko jest idealne. Mamy z Ewą swoje przyzwyczajenia, których nie da się całkiem zmienić. Czasem się spieramy, czasem milczymy, ale żadne z nas nie wychodzi z domu, trzaskając drzwiami. Nauczyliśmy się mówić „przepraszam”.

W weekendy jeździmy na rynek po warzywa. Ona wybiera zawsze te najbrzydsze, bo mówi, że są prawdziwe. Ja robię śniadania i nie pozwalam jej zmywać. Wieczorami siada obok mnie z książką i przykłada stopy do moich, bo mówi, że zawsze ma zimne.

Czasem patrzę na nią i próbuję zrozumieć, jak to się stało, że wróciła akurat wtedy, kiedy zacząłem myśleć, że już nic się nie wydarzy. Wciąż nadchodzą dni, kiedy przypominamy sobie, że kiedyś już byliśmy razem. I choć wszystko wokół się zmieniło, jest w tym coś znajomego. Bezpiecznego.

Nie cofnę czasu. Nie naprawię dawnych błędów, ale jestem przekonany, że nie każda historia kończy się wtedy, kiedy myślimy, że już po wszystkim. Niektóre po prostu czekają. I kiedy wracają, trzeba mieć odwagę, żeby je rozwinąć. Bo czasem miłość wraca po latach. I jeśli masz jeszcze serce, które ją rozpozna, nie wolno ci jej przegapić.

Krzysztof, 53 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama