Reklama

Mój mąż mnie zdradził z kobietą młodszą o dwadzieścia lat. Nazywała się Ola i pachniała kokosami. Wiem, bo zostawiła po sobie ślad – balsam do ciała w naszej łazience i parę koronkowych majtek w naszej pościeli. Kiedyś prowadziłam bardzo aktywne życie. Kawa z ekspresu, a potem sprint przez skrzyżowania Warszawy, by zdążyć na prezentację dla klienta. Eleganckie garsonki, włosy upięte w kok, prezentacje w PowerPoincie z tyloma wykresami, że nikt nie wiedział, o co chodzi, ale wszyscy klaskali.

Teraz mam tylko ciche samotne poranki. Siadam przy oknie i gapię się na balkon sąsiadów, gdzie schną dziecięce ubranka. Codziennie te same zapachy i dźwięki, i ja, jakby wymazana z rzeczywistości.

Z pracy wylali mnie tuż po rozwodzie. Oficjalnie – restrukturyzacja, nieoficjalnie – potrzebowali świeżej krwi. Świeża krew miała dwadzieścia pięć lat, białe zęby i konto na TikToku. Ja miałam tylko CV, które po dziesięciu latach miało jedną linię – Head of Strategy, Horizont PR.

Na pierwszą rozmowę rekrutacyjną czekałam na korytarzu prawie dwadzieścia minut. Wypiłam ohydną kawę z automatu i wpatrywałam się w szklane drzwi szefowej działu PR. W końcu otworzyły się.

– Pani Beato, zapraszam.

Nie chcieli mnie

Zebrałam w sobie to, co zostało z mojej godności, i weszłam do środka. Pokój był ascetyczny – jasne ściany, biurko, monitor i roślinka na parapecie. Usiadłam. Młoda menedżerka HR miała na imię Paula, była może piętnaście lat młodsza ode mnie. Mówiła szybko, pewnie, ale z uśmiechem, który udawał życzliwość.

– Przejrzałam pani CV i muszę przyznać, że ma pani bardzo imponujące doświadczenie. Dziesięć lat jako strateg w Horizont PR.

– Dziękuję. To była intensywna dekada.

– A jak u pani z narzędziami digitalowymi? Pracujemy na Figmie, Notionie, ClickUp-ie, Miro…

– Przyznam szczerze, że nie korzystałam jeszcze z tych programów, ale jestem w stanie szybko się nauczyć. Mam doświadczenie w prowadzeniu zespołów, pracy z klientami, tworzeniu strategii.

Menedżerka kiwnęła głową, jakby przytakiwała dziecku, które obiecuje, że od jutra będzie odrabiać lekcje.

– Rozumiem. Chyba szukamy kogoś trochę bardziej… dynamicznego. Ale na pewno przekażę pani kandydaturę dalej. Dziękujemy za czas.

Wyszłam. W mojej głowie rozbrzmiewał szept: „Jesteś nikim. Już się nie liczysz. Jesteś tylko wspomnieniem kogoś, kto kiedyś coś znaczył”.

Byłam za stara

Dzień po tej rozmowie siedziałam w kuchni, w starej bluzie, z włosami spiętymi byle jak. Miałam otwartego laptopa, na ekranie wyświetlały się zakładki z ogłoszeniami o pracę. Z każdej strony atakowały mnie zdjęcia młodych zespołów, uśmiechniętych ludzi na huśtawkach w open space, dynamiczne opisy typu: „szukamy ninja marketingu” i „nasze KPI to wspólna radość”.

Wtedy zadzwonił telefon. To była Marta, koleżanka z dawnej pracy. Nie rozmawiałyśmy od miesięcy.

– Cześć, Beata – powiedziała. – Jak się trzymasz?

– Trzymam się, a ty?

– Wiesz, standard. Dzieci, praca, mało snu. Ale dzwonię nie po to, żeby gadać o sobie. W zaprzyjaźnionej firmie mają teraz nowy dział i szukają stażysty. Pomyślałam, że może chciałabyś?

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Po dziesięciu latach prowadzenia największych kampanii ona proponuje mi staż.

– Mam prawie pięćdziesiąt lat – powiedziałam w końcu. – Wiesz, jak to brzmi?

Czułam się niepotrzebna

– Wiem – odpowiedziała natychmiast. – Ale też wiem, że jesteś dobra, tylko rynek się zmienił. To może być tylko na chwilę. Zobaczą, co potrafisz, docenią cię.

– A jak nie docenią?

– Beata… Lepiej zrobić coś niż nic, nawet jeśli trzeba zacząć od niższego poziomu.

Po tej rozmowie długo siedziałam w ciszy. Staż za minimalną stawkę, w zespole, gdzie połowa ludzi nie miała nawet prawa jazdy, a ja mam kredyt do spłacenia. Czy przyjmując tę propozycję, nie przyznam, że przegrałam? A może to jedyny sposób, żeby wrócić? Może trzeba połknąć dumę i zacząć od nowa?

Zadzwoniłam do Marty. Odrzuciła i nie oddzwoniła już tego dnia. Pojechałam więc do galerii handlowej, żeby nie siedzieć bezczynnie w domu. W centrum było duszno. Ludzie mijali mnie z torbami zakupów, dzieci ciągnęły rodziców do sklepów z zabawkami, a ja wędrowałam bez celu od sklepu do sklepu.

I wtedy go zobaczyłam. Najpierw zauważyłam kobietę w beżowym płaszczu, z włosami upiętymi w idealny kok, z małym dzieckiem w wózku. I dopiero potem mojego byłego męża.

Byłam niewidzialna

On chyba też mnie zauważył, a przynajmniej spojrzał w moim kierunku. Przeszedł obok, nie drgnęła mu nawet powieka. Spojrzałam za nimi. Szli dalej, jakby nic się nie stało. Nie rozpoznał mnie, albo udawał. Po prostu przeszedł obok mnie jak obok witryny, która już się opatrzyła.

Cofnęłam się za filar i opadłam na ławkę. Nie mogłam złapać oddechu. Czy to możliwe, że zmieniłam się aż tak bardzo? Wystarczyły dwa lata, żeby przestał mnie widzieć?

Tego samego dnia napisałam Marcie SMS-a, że jednak skorzystam z jej propozycji stażu. Pierwszy dzień w nowej firmie utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że tam nie pasuję. Młodzi ludzie przy komputerach, głośne rozmowy o projektach, śmiech, muzyka sącząca się z głośników.

Przedstawiono mnie jako Beatę. Mój opiekun, Tomek, był może dwadzieścia lat młodszy. Podał mi rękę i od razu rzucił:

– Pokażę ci systemy, nie martw się, wszystko ogarniemy.

Czułam się źle

Mówił do mnie jak do zagubionej cioci, której trzeba wytłumaczyć, jak włączyć komputer. Uśmiechałam się i kiwałam głową, choć miałam ochotę krzyczeć. On nie wiedział, że kiedyś prowadziłam zespół dwa razy większy niż cały ich dział.

– A co pani robiła wcześniej? – zapytał.

– Różne rzeczy – odpowiedziałam krótko. Nie miałam siły tłumaczyć.

Usiadłam przy biurku i wpatrywałam się w interfejs programu, którego nie znałam. Czułam się jak ktoś, kto przez przypadek wszedł na cudze wesele, ale przynajmniej próbowałam zrobić coś ze swoim życiem.

Beata, 48 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama