„Po rozwodzie chciałam uciec od męża, a wylądowałam piętro niżej. Dzieci nie mogły się zdecydować, z kim chcą zostać”
„W głowie huczało mi jedno pytanie: czy to naprawdę dla dobra dzieci? Czy po prostu żadne z nas nie ma odwagi się odciąć? Czy to życie na dwa piętra to nie jest tylko przedłużenie czegoś, co dawno powinno się skończyć?”.

Nie tak to miało wyglądać. Ale przecież nic w naszym rozstaniu nie wyglądało tak, jak powinno. Kiedy podpisywaliśmy papiery rozwodowe, byliśmy zgodni co do jednego: dzieci. Lena i Kuba są najważniejsi. Nie chcieliśmy ich rozdzielać, zmuszać do wyborów, które dla dorosłych są ciężarem, a co dopiero dla dziewięciolatka i dwunastolatki.
– No to może ja się przeprowadzę piętro niżej? – rzuciłam kiedyś półżartem.
– Serio byś tak zrobiła? – zapytał Tomek. I nagle ten absurdalny pomysł stał się planem.
Dziś mam mieszkanie na czwartym. On został na piątym. Dzieci schodzą i wchodzą, jakbyśmy wciąż byli razem, tylko każde na swoim poziomie. W teorii to miało być komfortowe. W praktyce – to była pułapka. Każde skrzypnięcie schodów przypomina mi, że nie jestem już żoną, ale też nie do końca jestem sama. Jego zapach czasem spływa do mnie przez klatkę schodową. Jego głos, kiedy śmieje się z Leną z jakiegoś głupiego serialu. I ten śmiech dzieci – raz u mnie, raz u niego. Jakby toczył się casting na lepszego rodzica.
– Ty to jesteś bohaterka – powiedziała Magda, koleżanka z pracy, kiedy opowiadałam jej o naszym „genialnym układzie”.
– A może jednak ofiara? – odpowiedziałam z wymuszonym śmiechem. – Czasem nie wiem, czy bardziej chcę im pomóc, czy bardziej się go jeszcze trzymam.
W mojej głowie nieustannie tłucze się pytanie: czy naprawdę to robimy dla dzieci, czy po prostu boimy się od siebie odciąć na dobre?
Dzieci traktowały mnie jak drugi sort
– No i co teraz? – zapytałam sama siebie, patrząc na zegar. Była 19:07. Mieli być o 18:30.
W końcu usłyszałam tupot na schodach. Kuba pierwszy wpadł do środka, z rozczochranymi włosami i zapłakaną twarzą.
– Co się stało? – kucnęłam przy nim.
– Chciałem jeszcze zostać z tatą… – wyszlochał. – Graliśmy w „Fifę” i miał mi pokazać nowe triki!
– Ale byłeś tam cały dzień, kochanie. Mieliśmy umowę.
Za nim weszła Lena, z wiecznym westchnięciem nastolatki.
– Mamo, czemu ty zawsze musisz robić z tego dramat?
– To nie dramat, tylko próba ogarnięcia jakiegoś grafiku – syknęłam.
– U ciebie przynajmniej są dobre kolacje – dodała Lena z przekąsem, rzucając plecak na podłogę.
Usiadłam na krześle, patrząc na nich oboje. Czy ja naprawdę jestem tylko jakąś drugą opcją? Zapasowym planem? Albo jeszcze gorzej – konkurencją?
– A może powinniście już zostać u taty – wyrwało mi się. Zbyt ostro. Za szybko.
Kuba znieruchomiał, Lena spojrzała z niedowierzaniem.
– Naprawdę? – zapytała.
– Nie, nie… – złapałam się za głowę. – Przepraszam. Jestem zmęczona. Nie powinnam tak…
W kuchni zaczęłam bez sensu przekładać garnki, udając, że czegoś szukam. Czego? Spokoju? Serca, które nie pęka za każdym razem, kiedy słyszę, że z nim im lepiej?
W głowie huczało mi jedno pytanie: czy to naprawdę dla dobra dzieci? Czy po prostu żadne z nas nie ma odwagi się odciąć? Czy to życie na dwa piętra to nie jest tylko przedłużenie czegoś, co dawno powinno się skończyć? I kto właściwie tu cierpi bardziej – oni, czy ja?
Nie dało się z nim rozmawiać
Podeszłam pod jego drzwi i zapukałam. Raz. Dwa. Cisza. Dopiero za trzecim razem usłyszałam kroki.
– Agnieszka? Coś się stało? – zapytał z tą swoją teatralną troską.
– Musimy pogadać o dzieciach – powiedziałam, wchodząc bez zaproszenia.
Tomasz zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Usiadłam na brzegu jego kanapy, jakby to był gabinet terapeuty, nie salon byłego męża.
– Znowu było rozczarowanie. Płacz. Bo tata jest ciekawszy, tata fajniejszy.
– Przecież to dziecko – wzruszył ramionami. – Chciał zostać dłużej, bo dobrze się bawił. To chyba dobrze, że czuje się u mnie bezpiecznie?
– A u mnie co? Jest na zesłaniu?
Tomasz przewrócił oczami.
– Znowu zaczynasz.
– Zaczynam, bo ciągle muszę nadrabiać. Ty robisz show, a ja jestem od obowiązków. Nie dajesz mi szansy być po prostu mamą.
– Może jakbyś trochę wyluzowała, nie byłoby tak sztywno – rzucił z uśmiechem, który znałam aż za dobrze. Ironia. Sarkazm. I święte przekonanie, że to on ma rację.
– Jasne. Bo ty jesteś luzak, a ja histeryczka. Zawsze tak było, nie?
– Ty wszystko bierzesz do siebie, Aga. Nawet rozwód musiał być dramatem.
Zamarłam.
Wyszłam bez słowa, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej oddychałam ciężko. Czy naprawdę chodziło o Kubę? Czy raczej o to, że ciągle chcę usłyszeć od niego coś, czego już nigdy nie powie?
Po prostu mnie wykluczyli
Usłyszałam to przypadkiem. Wracałam z wyrzucania śmieci, kiedy zza drzwi Tomka dobiegły mnie ich głosy.
– To co, jakbyśmy pojechali tylko my troje? – mówił Tomasz. – Chorwacja jak w tamtym roku. Pamiętacie?
– Super! – zapiszczał Kuba.
– Ale mama… – zaczęła Lena.
– Pogadamy z nią. Na pewno zrozumie – powiedział z przekonaniem.
Zastygłam na klatce schodowej. Poczułam się jak postać drugoplanowa we własnym życiu. Przez gardło przeszła mi gorzka fala. Weszłam do nich bez pukania.
– O, cudownie, że planujecie wakacje. Szkoda tylko, że beze mnie – rzuciłam.
Dzieci zamilkły. Tomasz wstał powoli.
– Agnieszka, możemy to omówić...
– Jasne, dyplomatycznie. Jak wszystko. Jak rozkład tygodnia, jak święta. Może jeszcze głosowanie zróbmy?
– Przestań robić sceny – warknął cicho.
– Sceny?! To nie teatr, Tomek. To moje życie!
Dzieci wcisnęły się w kanapę, z oczami jak spodki. Patrzyły to na mnie, to na niego.
– Nie kłóćcie się… – wyszeptała Lena.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie tylko serce. To było coś głębiej. Gdzieś tam, gdzie kiedyś byliśmy „my”. A teraz?
Spojrzałam na dzieci. I zrozumiałam – nasze życie to nie układ, tylko chaos w ładnym opakowaniu. A one są po środku. I już nie wiedzą, czy mają śmiać się, czy płakać.
Zrozumiałam, że to był zły plan
Pamiętam tamtą rozmowę jak przez mgłę. Siedzieliśmy w kuchni, przed dwa kubki herbaty, sterta dokumentów i cisza, która ważyła więcej niż jakiekolwiek słowa.
– To już nie działa – powiedziałam pierwsza. – Ale nie chcę, żeby dzieci cierpiały.
Tomasz skinął głową. Bez emocji. Jakby to była umowa najmu, a nie koniec dziesięciu lat życia.
– Zróbmy to po ludzku – odparł. – Dwa mieszkania w jednej klatce. Będziemy blisko. Bez dramatów.
Wtedy to brzmiało jak plan idealny. Byliśmy zmęczeni kłótniami, napięciem, wzajemnym zawodem. Myślałam, że dojrzałość polega na tym, że potrafimy się rozstać spokojnie.
Ale nikt nie mówił, jak się żyje kilka schodów od człowieka, którego się kochało. Jak się oddycha tym samym powietrzem i słyszy jego śmiech przez sufit. Jak się walczy z zazdrością o to, jak dzieci do niego lgną, a do mnie przychodzą ze złością.
Kiedyś wierzyłam, że będziemy drużyną. Że skoro już nie potrafimy być razem, to chociaż będziemy szczęśliwi osobno.
Może dlatego tak długo trwam w tym układzie. Bo nie jestem gotowa powiedzieć sobie, że to jednak była porażka. Że nawet łagodny rozwód to nadal rozwód. I że czasem trzeba nie tylko zamknąć drzwi… ale zmienić klatkę schodową. A najlepiej uciec jeszcze dalej.
Musiałam to zakończyć
– Nie wiem już, gdzie się kończę ja, a zaczyna to całe „my kiedyś” – powiedziałam, mieszając kawę w filiżance.
Siedziałam z Izą, moją przyjaciółką, w jej kuchni. Jedynym miejscu, gdzie mogłam mówić wszystko bez filtra.
– Aga, ale ty nigdy tak naprawdę się nie odcięłaś. Masz rozwód na papierze, ale w środku wciąż jesteś jego żoną. Matką jego dzieci. Cieniem jego planów. No i sąsiadką.
– Przesadzasz. Ja po prostu... chciałam dobrze. Dla dzieci. Dla nich to była szansa, żeby nie musieć wybierać.
– A kto wybrał za ciebie?
Zamilkłam. Bo wiedziałam, że nikt.
– Rozwód to nie była kropka. To był przecinek – powiedziałam cicho. – I chyba utknęłam między jednym zdaniem a drugim.
Iza spojrzała na mnie z troską. A potem powiedziała to, czego bałam się usłyszeć:
– Może czas na kropkę.
Wieczorem długo patrzyłam w sufit. Myślałam o Lence, która coraz częściej mówiła, że „mama robi się smutna bez powodu”. O Kubie, który pytał, czemu tata nie schodzi do nas na kolację. O sobie, która czekała, że coś się zmieni, ale nie robiła nic.
Włączyłam laptopa. Zaczęłam pisać ogłoszenie: „Sprzedam mieszkanie, czwarte piętro, blisko szkoły i parku. Ciepłe. Ciche. Z historią, której nie chcę już opowiadać”.
Im dalej, tym lepiej
Minęło pół roku. Nowe miejsce, nowy adres, nowy rytm. Mieszkamy razem – ja, Lena i Kuba. Bez schodów dzielących nas na pół, bez sufitów, przez które słychać czyjś śmiech. Jesteśmy w końcu naprawdę razem.
Pierwsze tygodnie były trudne. Lena miała pretensje, że ma za daleko do szkoły. Kuba nie mógł się odnaleźć bez porannego „cześć” od taty na klatce. A ja… ja nocami leżałam na kanapie, pytając siebie, czy nie złamałam im serc. Ale potem przyszła codzienność. Wspólne śniadania, piżama party w salonie, kłótnie o ładowarkę i śmiech przy zupie pomidorowej. I nagle poczułam, że to jest prawdziwy dom. Nie z konieczności. Z wyboru.
Z Tomkiem mamy ustalony grafik. Jest lepiej, choć nie idealnie. Ale przynajmniej dzieci nie biegają po schodach z rozdartym sercem. Teraz wracają z walizkami, ale z uśmiechem.
Czasem wieczorem, kiedy gaszę światła i słyszę ich spokojny oddech, wreszcie myślę sobie: jesteśmy po jednej stronie. Już nie piętro niżej. Już nie pomiędzy.
Agnieszka, 41 lat
Czytaj także:
- „Mam dobrego męża, ale moje małżeństwo jest pasmem udręk. Kiedyś myślałam, że się troszczy, dziś wiem, że to kontrola”
- „W Wielkanoc stał się cud – siostra mamy z zołzy zmieniła się w milutką ciocię. Wszystko przez słowa księdza proboszcza”
- „Mąż zostawił mnie samą na Wielkanoc. Twierdził, że jedzie do matki, ale prawda była zupełnie inna”

