Reklama

Nie będę ściemniał, po rozwodzie nie byłem bohaterem żadnej romantycznej komedii. Raczej facetem w średnim wieku, który grzebie w kartonach pełnych wspomnień, próbując znaleźć rękawiczki. A w nich, zamiast rękawiczek, doszukuje się rysunku od Oli. Jeszcze z przedszkola, gdzie trzyma mnie za rękę. Ja, z kwadratową głową i uśmiechem jak z kreskówki. Miałem wtedy jeszcze miejsce w jej świecie, a teraz? Jestem przypisany do dwóch weekendów w miesiącu jako opiekun. Technicznie — ojciec.

Moje nowe mieszkanie to kawalerka na drugim końcu miasta. Dwa przystanki od centrum, pięć od życia. Sąsiadów słyszę bardziej niż siebie samego. Na ścianach jeszcze nie powiesiłem zdjęć. Może dlatego, że z większości Ola się już wypisała. Albo ja. Pamiętam, jak śmiała się, gdy spadłem z sanek. Miała wtedy siedem lat. Albo jak lepiła ze mną potwory z ciastoliny, krzycząc: „Tata! Ten będzie miał cztery oczy!”. A potem odzywała się coraz ciszej. Ja za to miałem całą gamę wymówek: „Nie teraz, Ola”, „Później, córeczko”, „Muszę jeszcze tylko dokończyć jedną rzecz do pracy”. Zawsze coś. Tym sposobem teraz już nie woła i nie pyta.

Czuję się, jakbym oglądał wszystko zza szyby. Próbuję to naprawić, ale nie wiem jak. Kiedy pytam, co u niej, mówi „spoko”. Kiedy pytam, czy mnie lubi, mówi „nie wiem”. Zbliżał się weekend. Zima w pełni: śnieg zasypał chodniki, samochody, chyba też resztki emocji. Ola miała przyjechać. Wiem, że się nie cieszy. Mówi, że nie lubi spać u mnie. Że za cicho tu, za nudno, za obco. Może ma rację.

Ale tym razem coś mnie tknęło. Uznałem, że jeśli znów tylko zamówimy pizzę i obejrzymy film, to znów się rozminiemy. Że muszę zrobić coś innego. Coś, czego nigdy nie robiłem.

— Może pójdziemy na spacer? — rzuciłem do siebie, zanim jeszcze przyjechała.

Jeszcze nie wiedziałem, że to będzie nasza najważniejsza rozmowa, choć prawie bez słów.

Nie odwróciła głowy

Stała w korytarzu w kurtce, z rękami w kieszeniach. Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, kiedy zaproponowałem spacer. Westchnęła głośno.

— Serio? Nie możemy po prostu posiedzieć w domu?

Wziąłem głębszy oddech, próbując zabrzmieć łagodnie:

— Potrzebuję trochę powietrza. Może ty też?

Nie odpowiedziała, ale sięgnęła po czapkę i bez słowa ruszyła do drzwi. Zaskoczyła mnie tym, bo byłem przygotowany na opór. A może po prostu uznała, że i tak jej tu nic nie czeka. Szliśmy przez park, gdzie śnieg zalegał na ławkach i gałęziach drzew. Chrzęścił pod butami, jakby przypominał, że tu jesteśmy, choć milczeliśmy. Co jakiś czas spoglądałem na Olę, ale unikałem dłuższego kontaktu wzrokowego. Miała wzrok wbity przed siebie, twarz częściowo zasłoniętą szalikiem.

Nie umiałem zacząć rozmowy. Próbowałem sobie przypomnieć, o czym rozmawialiśmy, kiedy była mała. Zadałem jedno czy dwa pytania o szkołę, ale odpowiedzi były krótkie, mechaniczne. Nauczyłem się już, że jeśli nie czuje, że warto mówić, to nie mówi. W pewnym momencie usiadła na ławce, nie czekając, aż zaproponuję przerwę. Przysiadłem się niepewnie obok.

— Nie jesteś zły. Po prostu cię nie znam — powiedziała nagle, patrząc w śnieg.

Nie zareagowałem od razu. Poczułem, jak serce mi przyspiesza, ale nie chciałem, żeby to zauważyła.

— Też próbuję się nauczyć nas od nowa — odpowiedziałem cicho.

Nie odwróciła głowy. Mróz szczypał mnie w twarz, ale prawdziwy chłód był gdzie indziej — między nami. Wiedziałem, że nie zasłużyłem na łatwe przebaczenie. Przez tyle lat byłem obok. Teraz szukałem drzwi do miejsca, z którego sam się wyprowadziłem. Nie powiedzieliśmy już tego dnia nic więcej, ale coś między nami drgnęło. I może to był początek.

Spojrzała na mnie kątem oka

Następnego dnia pogoda nie odpuszczała. Śnieg padał coraz gęstszy, ale zapragnąłem znów wyjść. Zrobiłem czekoladę, taką prawdziwą, gęstą, z mlekiem. Wlałem ją do termosu, który znalazłem w jednej z szafek. Nie wiedziałem, czy Ola w ogóle zechce wyjść drugi raz, ale postanowiłem spróbować.

Tym razem nie protestowała. Szliśmy w tym samym kierunku, co poprzedniego dnia, tylko wolniej. Śnieg tłumił dźwięki miasta, a park wyglądał, jakby był z innego świata. Kiedy usiedliśmy na ławce pod drzewem, wyjąłem termos i dwa kubki. Podałem jej jeden, trochę niepewnie.

— Pamiętasz, jak kiedyś zawsze chciałaś z piankami?

Spojrzała na mnie obojętnie.

Już nie lubię pianek.

Chciałem coś powiedzieć, ale zamilkłem. Podałem jej kubek. Przez chwilę tylko trzymała go w rękach, jakby się zastanawiała. Potem upiła łyk. Nie odsunęła go. Dla mnie to było wystarczające.
Rozmawialiśmy o filmach. Zaczęło się od czegoś głupiego, co zauważyłem na reklamie przy przystanku. Zdziwiła się, że to widziałem. Zmarszczyła brwi, jakby pierwszy raz mnie naprawdę usłyszała.

— Ty oglądasz filmy?

— Nie, gapię się tylko w Excel — odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.

Spojrzała na mnie kątem oka. Nie odwzajemniła uśmiechu, ale coś w niej drgnęło. Nie potrafię tego dokładnie opisać. Może to było zdziwienie, że można mnie słuchać bez znudzenia. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę. Wypiliśmy razem czekoladę i to był jeden z tych momentów, kiedy człowiek nie chce, żeby czas się spieszył. Wracając, Ola nie szła już dwa kroki za mną.

To była po prostu zwykła rozmowa

Po powrocie zdjęła kurtkę i sama powiesiła ją na haczyku. Weszła do kuchni i usiadła przy stole, zanim zdążyłem coś zaproponować. Zaparzyłem herbatę. Zapytałem, czy chce z cytryną. Skinęła głową. To też było coś nowego: że nie powiedziała „wszystko jedno”. Zaczęliśmy rozmawiać luźniej. Opowiadała o koleżankach z klasy, o nauczycielce od biologii, która cały czas mówi o swoim psie. Słuchałem uważnie, nie przerywałem. Czekałem, aż temat sam się zmieni. I zmienił się.

— Kiedyś uwielbiałaś rysować — powiedziałem. — Nadal to robisz?

Zamilkła na chwilę. Popatrzyła na kubek, jakby chciała w nim coś zobaczyć.

— Trochę. Ale już nie tak jak kiedyś.

— Zawsze myślałem, że będziesz ilustratorką.

Nie spojrzała na mnie, tylko mruknęła:

— Nie znałeś mnie, więc skąd mogłeś wiedzieć?

Nie miałem gotowej odpowiedzi. Wtedy naprawdę zrozumiałem, że nie chodzi tylko o rozwód. Chodzi o to, że przez większość jej życia byłem obok, ale nigdy naprawdę z nią. Przynosiłem zabawki, książki, nowe flamastry, ale nie wiedziałem, co lubi rysować. Przychodziłem na przedstawienia, ale nie znałem słów, których się uczyła.

Przez chwilę nie mówiliśmy nic. Wiedziałem, że każde kolejne słowo może zabrzmieć sztucznie. Usłyszałem w sobie pytanie: Jak się mówi „przepraszam” za całe dzieciństwo? Jak się odbudowuje coś, czego się nigdy nie zbudowało? Nie próbowałem jej przekonywać, że było inaczej. Bo nie było. Tylko dolałem jej herbaty. Pozwoliłem, żeby to była po prostu zwykła rozmowa. Zwykła, ale szczera. Tyle mogłem zrobić na ten moment.

Roześmiała się cicho

Nie spodziewałem się, że rano to ona pierwsza zapyta, czy znowu wyjdziemy. Nie zapytała wprost. Po prostu stanęła przy oknie i rzuciła od niechcenia:

— Pada mniej. Może przejdziemy się na chwilę? — Było coś nowego w jej głosie. Nie ciepło, jeszcze nie. Ale coś, co nie brzmiało jak niechęć. Może neutralność. Może zgoda na próbę.

Szliśmy w ciszy, ale nie tej ciężkiej, w której każde słowo brzmi jak oskarżenie. Tym razem milczenie było pozbawione napięcia. A potem ona zaczęła mówić o muzyce, o kawałkach, które są teraz modne, ale według niej wszyscy udają, że je lubią. O filmikach z TikToka, które pokazują nauczycieli, jak tańczą na przerwach. O tym, co podają w szkolnej stołówce i że lepiej nic tam nie jeść po czwartej lekcji, bo wtedy zostają tylko kasze.

Znów słuchałem i nie przerywałem. Od czasu do czasu dopytałem o coś, ale nie ciągnąłem jej za język. Nie chciałem, żeby czuła się jak na przesłuchaniu. Sam też trochę się otworzyłem — powiedziałem, że za moich czasów stołówka serwowała zupę mleczną i że do dziś mam traumę na dźwięk słowa „kleik”. Roześmiała się cicho. Krótko, ale wystarczająco, żeby na moment przestało być chłodno.

— Wiesz, że dzieciaki z mojej klasy nie wierzą, że mam ojca? — rzuciła znienacka, patrząc gdzieś przed siebie.

Zrobiło mi się zimno mimo ruchu.

— W sumie trudno je winić — odpowiedziałem z półuśmiechem.

Popatrzyła na mnie przez sekundę i uśmiechnęła się lekko. To nie był uśmiech na pokaz, tylko ten, który się zdarza, kiedy coś w człowieku mięknie. Nie było żadnych przełomów. Nie rozmawialiśmy o uczuciach, o przeszłości, o winach. Ale szliśmy obok siebie. I to było więcej, niż miałem jeszcze tydzień temu. Tego dnia nie czułem się jak weekendowy ojciec. Czułem się jak ktoś, kogo obecność nie przeszkadza.

Zostawiła swój kubek

Odwoziłem ją późnym popołudniem. W radiu leciała jakaś stacja, której nie lubię, ale nie zmieniłem. Jechała w ciszy, z nosem przy szybie, śledząc ludzi idących z zakupami. Zatrzymałem się pod blokiem jej mamy. Chciałem coś powiedzieć, ale nie umiałem znaleźć słów, które nie brzmiałyby jak podsumowanie. A nie chciałem robić podsumowań. Jeszcze nie teraz.

Nie odwróciła się, zanim otworzyła drzwi. Wysiadła. Zatrzymała się i spojrzała przez szybę.

— W sumie… ta czekolada była OK — rzuciła, nie patrząc mi w oczy.

Głos ugrzązł mi w gardle.

— To dobrze — odpowiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć, co naprawdę chciałem powiedzieć.

Zamknęła drzwi i weszła do klatki. Patrzyłem, jak znika na schodach. Nie obejrzała się. Zostałem w aucie. Przez chwilę nie mogłem ruszyć. Nie dlatego, że było mi smutno. Po prostu... coś się we mnie układało. Może to była ulga albo coś w rodzaju wdzięczności, że nie wszystko jest stracone.

Nie powiedziała „do zobaczenia”. Nie zapytała, kiedy znów się spotkamy, ale zostawiła swój kubek w uchwycie przy fotelu pasażera. Pusty, ale jeszcze ciepły. Zostawiła go, jakby wiedziała, że jeszcze będzie chciała napić się tej czekolady. Może bez pianek, może w milczeniu. Ale razem.

Mateusz, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama