Reklama

Nie planowałam wyjazdu do Barcelony. To miał być spontaniczny oddech po tym, jak zakończył się mój związek z człowiekiem, który przestał mnie kochać, zanim zdążyłam to zauważyć. Barcelona przywitała mnie upałem, zapachem rozgrzanego asfaltu i cytrusów, a także dźwiękami ulicznych gitar. Spacerowałam bez celu, chłonąc zgiełk miasta i jego obietnicę zapomnienia.

Wieczorami siadałam w barze niedaleko pensjonatu, z kieliszkiem wina, pozwalając sobie być. I właśnie tam pierwszy raz zobaczyłam jego – barmana, który patrzył tak, jakby znał mnie od lat.

Zaczęło się niewinnie

Usiadłam jak zwykle przy barze, zamówiłam sangrię, choć tak naprawdę miałam ochotę na ciszę. On podał mi drinka z uśmiechem, który sprawił, że przez chwilę zapomniałam, jak się oddycha.

– Pierwsza dziś? – zapytał, opierając się o ladę.

Na pewno nie ostatnia – odpowiedziałam, zdziwiona, że mówi po angielsku tak płynnie. – Przychodzę tu od kilku dni. Może nie zauważyłeś.

– Zauważyłem – powiedział z uśmiechem. – Leo.

– Agata – przedstawiłam się i od razu poczułam, że to imię zabrzmiało w jego ustach inaczej, jakby bardziej miękko.

Podał mi drinka.

– Dziś na koszt firmy. Wróciłaś, więc coś musi ci się podobać.

Zrobiło mi się gorąco – i nie był to upał. Nie flirtowałam od miesięcy, nie wiedziałam, czy jeszcze potrafię. Ale kiedy Leo spojrzał na mnie tym swoim spojrzeniem, w którym było coś więcej niż uprzejmość barmana, pomyślałam: „A może właśnie to jest mi teraz potrzebne?”

Przez kolejne wieczory wracałam. Czasem zamienialiśmy tylko kilka słów. Innym razem rozmawialiśmy długo – o muzyce, jedzeniu, o tym, dlaczego tak trudno jest być szczerym wobec siebie.

Zaproponował spacer. Zgodziłam się, choć serce waliło mi jak młot.

– To miasto nocą wygląda inaczej – powiedział. – Jakby chciało zatrzymać czas.

Pomyślałam: „Czy to możliwe, że po tak krótkim czasie czuję coś więcej?”

Siedzieliśmy na plaży, noc była ciepła, a miasto za nami cichło powoli, jakby zasypiało. Leo podał mi koc, który miał w plecaku. Usiadłam obok niego, cicho, uważając, by nie wypuścić tej delikatnej ciszy, która się między nami rozciągnęła.

Wrócisz niedługo, prawda? Do domu? – zapytał po chwili, wpatrzony w morze.

– Za trzy dni – odpowiedziałam. – Nie chcę wracać, ale muszę.

Nie skomentował. Przez dłuższą chwilę nie mówił nic. Widziałam, jak lekko napina szczękę. Zimna fala podpełzła pod nasze stopy, ale ja drżałam z innego powodu.

– A gdybyśmy się nie żegnali? – zaczęłam, niepewnie. – Gdybyśmy... spróbowali utrzymać kontakt? Mam sporo urlopu. Mogłabym przylatywać. Zawsze chciałam się nauczyć hiszpańskiego...

Leo spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem, który był zbyt trudny do odczytania.

Jesteś cudowna, Agata – powiedział cicho. – Ale nie komplikuj.

Zamilkłam. Nagle poczułam, że za dużo powiedziałam, że byłam naiwna.

Wracaliśmy w milczeniu. Trzymał mnie za rękę, ale w jego dotyku było coś ostrożnego, coś, co przypominało mi, że nie jestem tu na zawsze.

W głowie dudniło tylko jedno:

„Może to właśnie dlatego tu przyjechałam? Może to początek czegoś prawdziwego?”

I nawet jeśli miałam się mylić, chciałam w to wierzyć jeszcze przez chwilę.

Tamta noc była jak sen

Leo zabrał mnie do małej restauracji poza centrum, gdzie znał właściciela. Piliśmy czerwone wino, jedliśmy kalmary i dzieliliśmy się ciepłem rąk pod stołem. Gdy wróciliśmy do jego mieszkania, nie było już pytań. Była tylko bliskość, której oboje potrzebowaliśmy.

Zasnęłam w jego ramionach, z myślą, że może właśnie znalazłam coś, czego nie szukałam, a co mnie odnalazło.

Rano wstałam pierwsza. Parzyłam kawę, gdy wszedł do kuchni, rozczochrany, z uśmiechem, który topił resztki rozsądku.

– Wiesz... – zaczęłam niepewnie, z kubkiem w dłoniach. – Myślałam, że... może powinniśmy spróbować. Być razem. Mimo odległości.

Leo patrzył na mnie długo. Oparł się o framugę i westchnął.

– Agata… dziękuję ci za piękne lato. Ale to była tylko przygoda.

Serce mi stanęło.

– Co? – zapytałam cicho.

– Nie chcę, żebyś się łudziła. Jesteś wyjątkowa. Ale nie szukałem związku. Po prostu… chwila, która się zdarzyła.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi tlen z płuc.

– Czyli to wszystko... nie znaczyło dla ciebie nic?

– Nie powiedziałem, że nic. Po prostu nie na zawsze.

Zawiesiłam wzrok gdzieś na jego ramieniu, byle nie patrzeć w oczy. Łzy paliły mnie pod powiekami.

Jak mogłam być tak głupia?” – powtarzało mi się w głowie.

Złość, żal i wstyd ściskały mnie w gardle. Ale najbardziej bolała świadomość, że to ja pozwoliłam sobie wierzyć.

Ostatni dzień w Barcelonie był ciężki jak beton. Spakowałam walizkę jeszcze rano, ale nie potrafiłam wyjść z pokoju. Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit, jakby miał mi dać jakąkolwiek odpowiedź.

Zamiast wrócić do baru, zamiast szukać jego spojrzenia, wyszłam nad morze. Szłam długo, powoli, boso po piasku, który parzył stopy, jakby chciał mnie zniechęcić do ucieczki.

Przypominałam sobie każdy wieczór, każde słowo. Jak śmiałam sądzić, że z tego może być coś więcej? Ale jednocześnie... czy można zmyślić uczucie? Czy można zmyślić dotyk, spojrzenie, ciszę, w której dwoje ludzi oddycha tym samym rytmem?

Zobaczyłam go przypadkiem, na deptaku. Szedł w moją stronę, jakby się nie śpieszył, ale jego wzrok był zdeterminowany. Nie zamierzałam uciekać. Nie tym razem.

– Agata – powiedział, zatrzymując się przede mną. – Mogę chwilę?

– Masz dwie minuty – odpowiedziałam chłodno.

Nie żałuj tego, co było. To też było prawdziwe, tylko… nie na zawsze.

Parsknęłam śmiechem. Ironicznym, bolesnym.

– Może i tak. Ale mnie boli, że dla ciebie to już koniec.

– Nie chciałem cię zranić. – Westchnął. – Nie umiem być kimś, kto obiecuje. Ale nie kłamałem. Wszystko, co czułem, było szczere. Tylko… krótkie.

Pokręciłam głową.

– To właśnie boli najbardziej.

Odwróciłam się i odeszłam. Moje stopy zostawiały ślady na piasku, które za chwilę zmyje morze. Jakby mnie tu nigdy nie było.

Powrót do Warszawy był zderzeniem z rzeczywistością

Taksówka, deszcz, szary chodnik. Ludzie pędzący ze spuszczonymi głowami, jakby nikt nigdy nie miał złamanego serca. Moje mieszkanie pachniało kurzem i samotnością, jakby obraziło się, że je opuściłam.

Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole i patrzyłam w pustkę. Przez chwilę wydawało mi się, że nic się nie wydarzyło. Że Barcelona to tylko sen. Ale potem zerknęłam na swój telefon. Zdjęcie na plaży, Leo z uśmiechem, ja z kieliszkiem sangrii, śmiejąca się jak dziewczyna, która jeszcze wierzy w szczęśliwe zakończenia.

Nie płakałam. Byłam już poza tym. Czułam raczej coś innego – coś, czego wcześniej nie znałam. Jakąś nową siebie. Kogoś, kto choć został z niczym, ma więcej niż miał wcześniej.

Czy to był tylko romans? Przelotna znajomość, chwila szaleństwa na tle katalońskich zachodów słońca? Pewnie tak. Ale czy to znaczy, że było bez znaczenia? Nie. To było moje przypomnienie, że żyję. Że jeszcze potrafię czuć. I że mogę zaryzykować, choćby to miało się skończyć łzami.

Tydzień później usiadłam w kawiarni z zeszytem. Zaczęłam pisać. Nie dla niego. Dla siebie. Każde słowo uwalniało mnie trochę bardziej.

Na ostatniej stronie, zanim zamknęłam notes, napisałam:

„Niektóre spotkania są tylko na chwilę – ale ta chwila może zostać z tobą na zawsze.”

Agata, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama