„Po pożarze mieszkania zamieszkaliśmy z teściową. Z jej listą zakazów czułam się jak w zakładzie karnym”
„Zasady Teresy zaczynały przypominać regulamin w zakładzie karnym. Dowiedziałam się, że nie mogę wieszać prania na balkonie, bo psuje widok sąsiadom. Obowiązywał też zakaz chodzenia po domu w kapciach, bo ich podeszwy niszczą parkiet. Miałam ochotę zapytać, czy mogę w ogóle oddychać, ale bałam się, że usłyszę, iż powietrze też jest ograniczone”.

- Redakcja
Mieszkanie spłonęło. W jednej chwili nasz cały świat zniknął w gęstym dymie. Staliśmy z Marcinem na chodniku, patrząc, jak strażacy walczą z ogniem, a ja kurczowo trzymałam się jego ramienia, żeby się nie przewrócić.
– I co teraz? – zapytałam cicho, ledwo słysząc swój własny głos.
– Nie martw się, damy radę. Na razie zamieszkamy u mamy – odparł Marcin.
Jego spokój w tamtej chwili był bezcenny. Byłam wdzięczna za wsparcie, ale wizja zamieszkania z jego matką, Teresą, przyprawiała mnie o dreszcze. Nasze relacje zawsze były poprawne – nic więcej. Teresa była chłodna i formalna, a ja... po prostu czułam, że mnie nie lubi. Mimo to nie miałam odwagi protestować.
Nie udawała, że się cieszy
Kiedy wprowadziliśmy się do domu teściowej, wszystko wydawało się w porządku. Teresa przywitała nas chłodno, ale uprzejmie:
– Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Dom to nie hotel. – Jej słowa były jak ostrzeżenie, które tylko Marcin, z typowym dla niego optymizmem, zignorował.
Pierwsze dni u Teresy były nawet znośne. Starałam się być miła, nie rzucać się w oczy, gotować dla nas obiady, żeby jej odciążyć. Na początku Teresa tylko obserwowała. Siadywała w kuchni z kubkiem herbaty i udawała, że czyta gazetę, kiedy myłam naczynia albo układałam swoje rzeczy w szafkach. W jej spojrzeniu było coś, co sprawiało, że czułam się jak nieproszony gość.
Wprowadziła listę zakazów
Prawdziwe problemy zaczęły się, gdy usłyszałam jej pierwszy zakaz.
– Alicjo, nie gotuj po osiemnastej. Zapach jedzenia drażni moje zatoki – powiedziała pewnego wieczoru tonem, jakby wyrokowała.
Spojrzałam na nią zaskoczona, bo właśnie zaczynałam przygotowywać kolację.
– Rozumiem, ale Marcin wraca późno z pracy. Chciałam, żeby zjadł coś ciepłego... – próbowałam wyjaśnić, ale Teresa uniosła brew.
– Prosiłam o przestrzeganie zasad. To mój dom – ucięła chłodno.
Kiedy opowiedziałam o tym Marcinowi, zbył sprawę machnięciem ręki:
– Daj spokój, Alu. Mama ma swoje nawyki. To tylko drobnostka.
Ale to nie była drobnostka. Z każdym kolejnym dniem czułam się coraz bardziej jak intruz w jej idealnie poukładanym świecie. W weekend zaproponowałam wspólne gotowanie, licząc, że przełamiemy lody.
– Nie, dziękuję – odparła chłodno. – W mojej kuchni wszystko musi być idealne, a dwie osoby to tylko chaos.
Stałam osłupiała, trzymając w rękach miskę sałaty. Chaos. Właśnie tak mnie widziała: jako zakłócenie jej idealnego życia.
Napięcie między nami rosło
Zasady Teresy zaczynały przypominać regulamin w zakładzie karnym. Jednego dnia dowiedziałam się, że nie mogę wieszać prania na balkonie, bo psuje widok sąsiadom, a drugiego usłyszałam zakaz chodzenia po domu w kapciach, bo ich podeszwy niszczą parkiet. Miałam ochotę zapytać, czy mogę w ogóle oddychać, ale bałam się, że usłyszę, iż powietrze też jest ograniczone.
Jednak kulminacją było coś, co do dziś mnie denerwuje. Pewnej nocy, kiedy wróciłam z łazienki, Teresa czekała na mnie na korytarzu. Stała z ramionami skrzyżowanymi na piersi, jakby mnie na czymś przyłapała.
– Łazienka jest zamknięta po 22. Rury hałasują, a ja muszę się wysypiać – powiedziała ostro.
– Ale… to była chwila. Po prostu chciałam umyć zęby – zaczęłam się tłumaczyć, choć nie wiedziałam, dlaczego w ogóle czuję taką potrzebę.
– Nie obchodzi mnie, co robiłaś. Zasady to zasady – ucięła i odeszła, zostawiając mnie osłupiałą.
Mąż unikał konfliktu
Wieczorem, kiedy opowiedziałam wszystko Marcinowi, miał ten sam wyraz twarzy co zawsze: znużenie i unikanie konfliktu.
– Alu, musisz zrozumieć, że mama jest wrażliwa. Nie bierz tego tak osobiście – powiedział, odwracając się do telefonu.
Nie wytrzymałam.
– To ja wszystko muszę rozumieć?! A ona?! Może powinna zrozumieć, że nie jestem jej lokatorką, tylko synową!
Marcin westchnął ciężko.
– Alu, nie komplikuj tego. To jej dom.
Wtedy właśnie po raz pierwszy poczułam, że zostałam w tym wszystkim zupełnie sama.
Byłam zła
Pewnego wieczoru, kiedy Teresa po raz kolejny dała mi do zrozumienia, że jestem intruzem, coś we mnie pękło. Stałam w kuchni, słuchając jej monologu o tym, jak to w jej domu musi panować spokój i harmonia, i nagle poczułam, że dłużej tego nie zniosę.
– Mamo, wiem, że to pani dom, ale my tu też mieszkamy i chcemy czuć się swobodnie – wyrzuciłam, starając się mówić spokojnym tonem.
Jej twarz stężała.
– Swobodnie? Może zaczniecie wprowadzać własne zasady? – rzuciła chłodno.
Tej nocy postanowiłam: dość bycia potulną. Jeśli mam tu żyć, to na własnych warunkach. Zaczęłam łamać jej reguły. Gotowałam późnymi wieczorami, w kapciach przemykałam po domu, a pranie rozwieszałam na balkonie, choćby tylko na chwilę. Cieszyłam się każdym małym zwycięstwem, nawet jeśli wiedziałam, że zapłacę za to wysoką cenę.
Wybuchła awantura
Pewnego dnia Teresa nakryła mnie na gotowaniu po 18. Wpadła do kuchni jak burza.
– Alicjo, czy ty w ogóle mnie szanujesz?! – wybuchnęła.
– Szanuję, ale ja też mam swoje potrzeby – odpowiedziałam, trzymając łyżkę w ręku jak tarczę.
Rozpętała się awantura. Teresa krzyczała, że jej dom to nie „miejsce na chaos”, a ja, ledwo trzymając się na nogach, próbowałam się bronić. Marcin wszedł w sam środek tej burzy, patrząc na nas, jakby nie wiedział, po której stronie stanąć.
– Obie przesadzacie! – wykrzyczał w końcu.
Ale jego słowa niczego nie rozwiązały. Byłam tylko bardziej rozgoryczona, a Teresa jeszcze bardziej wrogo nastawiona. Tego dnia zrozumiałam, że między nami jest wojna. I że każda z nas zamierza ją wygrać.
Wyrzuciła nas
Siedziałam w kuchni, dopijając zimną herbatę, kiedy usłyszałam głos Teresy, dochodzący z salonu. Mówiła głośno, wyraźnie, jakby wiedziała, że chcę usłyszeć każde słowo.
– Marcin, to jest mój dom. I nie zamierzam dłużej tolerować tego chaosu. Ty sprowadziłeś tutaj Alicję, więc ty jesteś za to odpowiedzialny.
Wstałam z krzesła i stanęłam w drzwiach. Marcin siedział na kanapie z opuszczoną głową, a Teresa stała nad nim jak generał wydający rozkazy.
– Mamo, proszę, uspokój się – zaczął cicho, ale Teresa uniosła rękę, uciszając go jednym gestem.
– Nie ma o czym rozmawiać. Oboje się wynosicie. Natychmiast – oznajmiła lodowatym tonem.
– Jak to oboje? – zapytałam, próbując zachować spokój. – Teresa, nie możemy tak po prostu zniknąć z dnia na dzień.
– Mogę wszystko – odparła z chłodnym uśmiechem. – To mój dom. Moje zasady.
Marcin w końcu podniósł wzrok.
– Mamo, nie możemy zostać bez dachu nad głową. Tylko chwilę potrzebujemy, obiecuję, że…
– Dosyć! – przerwała mu Teresa. – Obiecałeś, że to będzie tymczasowe, a to trwa za długo. Zniszczyliście mój spokój. Albo znajdziecie inne miejsce, albo ja znajdę sposób, żeby was stąd usunąć.
To było okropne
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie mogłam pozwolić sobie na słabość.
– Marcin, powiedz coś – szepnęłam, patrząc na niego z nadzieją.
Westchnął i spuścił głowę.
– Pakujemy się, Alu. Nie ma sensu walczyć.
Słowa te rozbrzmiewały w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak w milczeniu wynosiliśmy walizki. Teresa nawet nie pofatygowała się, żeby nas pożegnać. Tylko jej cichy głos z salonu, jakby do siebie samej, dotarł do mnie, gdy przekraczałam próg:
– Wreszcie będzie normalnie.
Znaleźliśmy się na ulicy z dwiema walizkami i poczuciem porażki. Marcin milczał, ciągnąc za sobą bagaż, a ja nie mogłam powstrzymać wzbierającego gniewu.
I jeszcze się pokłóciliśmy
Dotarliśmy do hotelu, w którym wynajęliśmy pokój na kilka dni. Cisza między nami była cięższa niż powietrze w dusznym korytarzu.
– Co teraz? – zapytałam w końcu, gdy usiedliśmy na krawędzi łóżka.
Marcin westchnął i odwrócił wzrok.
– Poszukamy mieszkania na wynajem. To tylko przejściowe.
– Przejściowe? Przejściowe miało być u twojej matki! – wybuchłam. – Marcin, co się z tobą stało? Pozwalasz jej decydować o wszystkim, nawet o naszym życiu.
– Alu, nie zaczynaj znowu – odpowiedział zmęczonym tonem. – To jej dom. Nie mogłem…
– Mogłeś! Powinieneś był stanąć po mojej stronie. Ale jak zwykle wolałeś się nie wychylać! – przerwałam mu, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
Wstałam, czując, że dłużej nie wytrzymam w jego towarzystwie. Wyszłam na balkon, próbując złapać oddech. Miasto tętniło życiem, a ja czułam się, jakby świat dookoła się zawalił.
Przez następne dni próbowaliśmy jakoś funkcjonować, ale atmosfera była napięta. Marcin unikał rozmów, chowając się za ekranem telefonu, a ja z każdym dniem czułam, że oddalamy się od siebie coraz bardziej.
Kiedy w końcu udało się znaleźć mieszkanie, wiedziałam już, że nie da się wrócić do tego, co było. Wprowadziłam się tam nie z mężem, ale z kimś, kto przestał być moim wsparciem. Byliśmy razem, ale osobno. W ciszy, która zwiastowała nieuchronny koniec.
Alicja, 32 lata
Czytaj także: „Do wymarzonego stanowiska w firmie doszłam przez łóżko szefa. Tak było łatwiej i przyjemniej niż na nudnych kursach”
„Chciałam, by mąż zapłacił mi za bycie domową służącą. Wyśmiał mnie, więc teraz chodzi głodny i w pomiętych ciuchach”
„Zmieniałam babci pampersy tylko po to, żeby dostać spadek. Tak zakpiła ze mnie w testamencie, że straciłam wiarę w ludzi”