Reklama

Po śmierci Andrzeja gospodarstwo stało się cięższe niż pług wrzynający się w glinę. Dźwigałam je sama: pola, kredyt, maszyny, ciszę domu. Rano karmiłam kury, wieczorem liczyłam rachunki i odhaczałam drobne awarie, jakbym zszywała rozprutą koszulę. Nikt nie pytał, czy mam siłę. Wtedy przyszedł on, chłopak w znoszonej koszuli, z cieniem uśmiechu, prosząc o pracę przy żniwach. Pomyślałam: dodatkowa para rąk. Otworzyłam furtkę i kazałam mu jutro przyjść. Nie wiedziałam, że to całkowicie zmieni moje życie.

Zrobiło mi się gorąco

Słońce dopiero wspinało się nad horyzont, gdy wyszliśmy w pole. Powietrze było ciężkie. Paweł pracował w milczeniu, co chwilę spoglądając na mnie ukradkiem.

Ostrożnie z tym lemieszem – rzuciłam, widząc, jak niefortunnie manewruje.

– Wiem, tylko… – zaczął, ale urwał, gdy rozległ się trzask.

Część sprzętu opadła bezwładnie. Zrobiło mi się gorąco, jakby słońce nagle znalazło się o metr od mojej twarzy.

Wolę robić sama niż z kimś, kto tylko przeszkadza! – wyrzuciłam z siebie, czując, jak gniew miesza się z rozczarowaniem.

Paweł zamarł, potem powoli odłożył narzędzia na ziemię.

Przepraszam – powiedział cicho i odszedł w stronę gospodarstwa, nie oglądając się.

Pracowałam jeszcze chwilę, ale każdy ruch był cięższy. Myśli uparcie wracały do tego, jak szybko Paweł zgasł po moich słowach. Gdy wróciłam do domu, zobaczyłam jego kurtkę rzuconą na krzesło – znak, że wciąż tu był. Mimo to nie szukał rozmowy. Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole, obracając w dłoni kubek z herbatą. Czułam, że przesadziłam, ale tłumaczyłam to sobie zmęczeniem, presją i ciągłym brakiem kogoś, kto wyręczy. A jednak… była w tym też inna nuta – ta, która pojawiła się w chwili, gdy nasze spojrzenia spotkały się pierwszy raz. Zastanawiałam się, dlaczego ten chłopak potrafi wyprowadzić mnie z równowagi szybciej niż ktokolwiek od lat. Może dlatego, że przypominał mi, że nie jestem już z kamienia.

Musiałam go przeprosić

Następnego dnia długo wahałam się, zanim wyszłam z domu. Słońce grzało, a w powietrzu unosił się zapach smaru i kurzu. Wiedziałam, że Paweł jest w Stodole. Weszłam cicho. Siedział na skrzynce, pochylony nad rozkręconą maszyną. W dłoniach obracał klucz, jego koszula była poplamiona olejem.

– Paweł… – zaczęłam, ale nie uniósł wzroku. – Wczoraj… przesadziłam. Nerwy.

– Rozumiem – odpowiedział, wciąż patrząc na śrubę, którą właśnie dokręcał.

– Nie, nie rozumiesz – usiadłam na worku obok. – Nie powinnam tak na ciebie krzyczeć.

Zacisnął wargi.

– Jestem przyzwyczajony. Zawsze byłem gdzieś „obcy”. Łatwo wtedy oberwać.

Spojrzałam na niego uważniej.

– Skąd przyjechałeś?

– Znikąd – wzruszył ramionami. – Dom dziecka, potem praca tu i tam. Nie zatrzymuję się nigdzie długo.

– Dlaczego? – zapytałam, choć nie byłam pewna, czy powinnam.

– Bo nie mam do czego. Ludzie… – przerwał na moment – …ludzie rzadko chcą kogoś, kto nie ma korzeni.

W jego głosie była mieszanka rezygnacji i czegoś, co zabolało mnie bardziej niż moje wczorajsze słowa. Patrzyłam, jak ociera brudne dłonie o spodnie, a potem z powrotem pochyla się nad maszyną.

– Tutaj… – zaczęłam ostrożnie. – Tutaj zawsze będzie praca.

Uśmiechnął się lekko, choć nie podniósł oczu.

– To dużo więcej, niż zwykle słyszę.

Wyszłam ze stodoły, czując, że między nami pękła cienka warstwa lodu. Nie wiedziałam jeszcze, czy to dobrze, czy źle.

Zarumieniłam się

Wieczorem, gdy słońce tonęło już za drzewami, siedzieliśmy przy kuchennym stole. Paweł obierał ziemniaki, ja mieszałam w garnku zupę. Ciszę przerywało tylko stukanie noża o deskę. Nagle drzwi otworzyły się szeroko i wpadła Helena.

– Słyszałam, że pracownika nowego masz! – zawołała, rozglądając się po kuchni. – No, no… młody, przystojny, to i kobieta odżyje.

– Nie opowiadaj głupot – odpowiedziałam chłodno, choć czułam, jak policzki robią mi się gorące.

– Oj, przecież ja tylko mówię to, co ludzie gadają – ciągnęła, siadając bez zaproszenia. – Wiesz, w tej wsi nic się nie ukryje.

Paweł spuścił wzrok i zaczął szybciej obierać ziemniaki.

– A może kawa? – przerwałam jej, licząc, że zmieni temat.

– Nie, nie, ja tylko na chwilę. Tyle pracy mam…

Wstała, ale zanim wyszła, rzuciła jeszcze z uśmiechem:

– Uważaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że to coś więcej niż robota.

Kiedy drzwi się zamknęły, w kuchni zapadła ciężka cisza.

– Nie przejmuj się – odezwałam się w końcu. – Ona zawsze tak.

– Ale coś w tym jest, prawda? – zapytał spokojnie, nie patrząc na mnie.

– Paweł… – zaczęłam, ale nie znalazłam słów. – Ludzie zawsze będą gadać.

Skinął głową, odłożył nóż i wyszedł na podwórze.

Nie odpowiedziałam od razu

Wiatr uderzał w ściany domu, a deszcz bębnił o dach jak rozsypane ziarno. Siedziałam w kuchni, licząc sekundy między błyskawicą a grzmotem, gdy nagle zgasło światło. Została tylko cisza i ciemność.

– Wszystko w porządku? – zapytał Paweł, wchodząc z korytarza.

– Tak, tylko prąd wysiadł – odparłam, szukając w szufladzie świec.

Zapaliłam jedną i postawiłam na stole. Ciepły, żółty płomień oświetlił jego twarz. Usiadł naprzeciw mnie.

Lubię burze – powiedział cicho. – Jak byłem mały, kładłem się przy oknie i patrzyłem na błyskawice. Wtedy nie czułem się taki samotny.

Zaskoczyły mnie te słowa.

– Samotny? – powtórzyłam.

– Tak. W domu dziecka nikt nie miał czasu, żeby z tobą posiedzieć. Ale burza… była jak rozmowa z kimś, kto słucha.

Milczeliśmy chwilę, wsłuchując się w odgłos deszczu.

– A ty? – spytał nagle. – Tęsknisz za mężem?

Poczułam, jak w gardle rośnie mi twarda kula.

– Codziennie. Andrzej… zostawił pustkę, której nikt nie zapełnił.

Paweł spojrzał mi w oczy.

– Od początku bałem się, że mnie odtrącisz.

Te słowa zawisły między nami. Nie odpowiedziałam od razu. Siedzieliśmy, słuchając burzy, a świeca drżała, rzucając na ściany cienie naszych twarzy.

Czułam lęk

Świeca dogasała, gdy poczułam ciepło jego palców. Spojrzałam na Pawła – siedział nieruchomo, jakby sam nie był pewien, czy powinien to zrobić. Jego dotyk był delikatny, prawie nieśmiały, ale czułam, że za tym gestem kryje się coś więcej niż zwykła bliskość.

– Mogę?

Zamiast odpowiedzieć, poczułam, jak przyciąga mnie ku sobie. Pocałunek był krótki, ale intensywny. Paweł pachniał deszczem. Kiedy się odsunęłam, spojrzał na mnie zakłopotany.

To nie jest dobry moment – wyszeptałam.

Zmarszczył brwi.

Zrobiłem coś złego?

– Nie… tylko… – urwałam. – Jest za wcześnie.

Paweł skinął głową. Wstał, zgasił świecę i wyszedł z kuchni. Zostałam sama w ciemności, słysząc jeszcze odgłos jego kroków na schodach. Następnego dnia pracował w milczeniu. Nie było już tych ukradkowych spojrzeń ani uśmiechów. Jakby między nami powstała niewidzialna ściana. Próbowałam kilka razy zacząć rozmowę, ale odpowiadał krótko, bez wchodzenia w szczegóły. Wieczorem widziałam go, jak siedzi w stodole i ostrzy nóż do kosy. Chciałam podejść, usiąść obok, powiedzieć coś, co skruszy ten mur. Ale zamiast tego wróciłam do domu. W moim wnętrzu walczyły dwie siły – pragnienie bliskości i lęk przed tym, że znowu coś stracę.

Znów zostałam sama

Pola stały puste, a zapach świeżo ściętego zboża unosił się jeszcze w powietrzu. Paweł spakował swój mały plecak – kilka ubrań, nóż, stary sweter. Stałam w oknie, obserwując, jak zakłada kurtkę i stawia ją na krześle, po czym bierze do ręki, jakby w ostatniej chwili chciał się upewnić, że niczego nie zapomni. Wyszłam przed dom, kiedy podszedł do furtki.

Dziękuję – powiedział cicho, unikając mojego spojrzenia.

– Ja też… – odpowiedziałam, czując, że słowa brzmią jak echo czegoś większego, czego nie miałam odwagi wypowiedzieć.

Uśmiechnął się krótko i ruszył w drogę, stawiając powolne kroki w stronę zakurzonej szosy. Patrzyłam, aż zniknął za zakrętem. Wróciłam do kuchni. Na stole leżały dwa ziarna pszenicy – pewnie wypadły z jego kieszeni. Ujęłam je w palce i poczułam, jak pod paznokciami wciąż mam drobne, chropowate resztki zboża. Takie same jak te, które towarzyszyły mi całe żniwa, gdy razem pracowaliśmy. Usiadłam i pozwoliłam, by cisza domu wypełniła mnie od środka. Nie była już tak przytłaczająca, jak dawniej, ale wcale nie znaczyło to, że przestałam czuć pustkę. Wiedziałam, że może kiedyś znów zatrudnię kogoś do pomocy. Jednak to nie będzie ten sam chłopak, który potrafił wytrącić mnie z równowagi jednym spojrzeniem.

Katarzyna, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama