„Po pobycie w uzdrowisku musiałam zacząć kłamać. Gdyby mąż wiedział, co zrobiłam, rzuciłby mnie bez wahania”
„– Nie wyglądasz na kobietę, która potrzebuje rehabilitacji – powiedział nagle. – A na jaką wyglądam? – zapytałam ostrożnie. – Na taką, która potrzebuje trochę ciepła. Zaśmiałam się nerwowo. Nie byłam gotowa na flirt. A może właśnie byłam?”.

- Redakcja
Od prawie trzech dekad jestem żoną Rafała. Mamy córkę, Jagodę — 26 lat, mądra, samodzielna, moje oczko w głowie. Przez większość życia byłam tą stabilną kobietą. Taką, która ogarnia wszystko: zakupy, obiady, rachunki, choroby, święta. Żoną na pełen etat i matką, która zawsze da radę. Dziś, kiedy patrzę na siebie w lustrze, widzę twarz zmęczonej kobiety, która zbyt długo udawała, że jej niczego nie brakuje.
Rafał? Zawsze był racjonalny, opanowany, twardo stąpający po ziemi. A może po prostu nieobecny? Z wiekiem staliśmy się dla siebie jak meble — jesteśmy, ale nawet nie zwracamy na siebie uwagi. Czasem coś powiemy o pogodzie. O rachunkach. O tym, że trzeba kupić chleb. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się przytuliłam. Kiedy ktoś spojrzał na mnie jak na kobietę.
Potrzebowałam tego wyjazdu
Kiedy dostałam skierowanie do uzdrowiska — śmiałam się, że może pierwszy raz od lat się wyśpię. „Pojedziesz, odpoczniesz, odetchniesz, przestaną cię plecy boleć” — mówiła koleżanka z pracy. Ale to nie tylko plecy mnie bolały. Bolała mnie dusza. W dniu wyjazdu spakowałam walizkę i stanęłam w progu, patrząc na Rafała.
– Nie musisz mnie nawet odwozić – powiedziałam cicho.
– To może i lepiej. Będziesz miała święty spokój – odparł bez cienia emocji, nawet nie podnosząc wzroku znad gazety.
W uzdrowisku przydzielili mi pokój z Ireną — starszą panią, która miała w sobie więcej życia niż większość ludzi, których znałam. W pierwsze dni zatopiłam się w ciszy. Chodziłam na zabiegi, spacerowałam między drzewami, słuchałam śpiewu ptaków i... milczałam. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Nikt nie oceniał. Nikt nie patrzył. A potem pojawił się on.
Pierwszy raz go zobaczyłam, gdy wszedł na salę gimnastyczną i zawołał:
– No dobrze, moje drogie panie, dziś popracujemy trochę nad kręgosłupem, ale nie zamierzam was zanudzać!
Paweł. 38 lat, wysportowany, z szerokim uśmiechem, który potrafił rozbroić każdą z nas. Wszedł pewnie, jakby to była jego scena. Miał coś z aktora — może sposób mówienia, może spojrzenie. Usiadł obok mnie, by pokazać ćwiczenie. Pachniał świeżością i czymś jeszcze... jakąś dziką energią.
– Nie wyglądasz na kobietę, która potrzebuje rehabilitacji – powiedział nagle.
– A na jaką wyglądam? – zapytałam ostrożnie.
– Na taką, która potrzebuje trochę ciepła.
Zaśmiałam się nerwowo. Nie byłam gotowa na flirt. A może właśnie byłam?
Od tamtego dnia nasze rozmowy były coraz dłuższe. Przysiady zamieniały się w wymiany spojrzeń, a masaże w ciche żarty. Zaczęłam wyglądać go na korytarzu. Siedząc z Ireną przy herbacie, podsłuchiwałam, kiedy skończy swoją zmianę. Znał imiona wszystkich kuracjuszek, ale tylko do mnie mówił „Kamilo” takim tonem. Czułam, jak wraca mi coś, co myślałam, że umarło — kobiecość.
Wieczorami w pokoju patrzyłam na swoje odbicie. Malowałam usta, czego nie robiłam od lat. A rano z nadzieją zakładałam sukienkę, którą wzięłam tylko „na wszelki wypadek”. Paweł nie robił nic jednoznacznego, ale wszystko we mnie krzyczało: *on mnie widzi*. I to wystarczało, bym zaczęła się budzić do życia.
Wszystko wydarzyło się szybko
Zbyt szybko, jak na mnie. Ale może po prostu za długo byłam martwa w środku? Był piątkowy wieczór. Większość kuracjuszy wyjechała na wycieczkę do pobliskiego zamku, ja zostałam. Niby ból krzyża, niby zmęczenie. Ale tak naprawdę — miałam nadzieję, że go spotkam. Nie zawiodłam się. Zobaczył mnie na korytarzu i zatrzymał się z uśmiechem.
– A ty? Nie pojechałaś z resztą?
– Nie ciągnę mnie do ruin. Wolę ciszę.
– Cisza bywa dobra. Ale czasem warto ją przełamać.
Nie zapytałam, co miał na myśli. Może nie chciałam wiedzieć. Albo właśnie bardzo chciałam. Wieczorem zapukał do mojego pokoju. W dłoni trzymał butelkę czerwonego wina i dwa plastikowe kubki.
– Idziemy do mnie? – zapytał cicho.
Skinęłam głową. Zrobił kilka kroków i stanął przy oknie. Podał mi kubek.
– Nie róbmy z tego wielkiej sprawy – powiedział. – Po prostu… bądźmy tu.
Nie wiem, ile wypiłam. Niewiele. Ale wystarczająco, by zapomnieć, że mam 55 lat, męża, dorosłą córkę i życie, które od lat było tylko kalendarzem wizyt u lekarzy.
W pewnym momencie podszedł i dotknął mojego policzka. Lekko, nieśmiało. A ja… pozwoliłam. A potem po prostu zamknęłam oczy i pocałowałam go. Było w tym coś szalonego i bezwstydnego. I jednocześnie – niewinnego. W nocy leżałam w jego ramionach, słysząc bicie jego serca. A rano? Obudziłam się z wyrzutami sumienia.
– Nie powinnam była… – wyszeptałam, naciągając na siebie koc.
– Chciałaś tego. I to widać – odpowiedział spokojnie.
– Nie wiem, co powiedzieć.
– Nic nie mów. Po prostu pamiętaj, że to się wydarzyło.
Wróciłam odmieniona
Wróciłam do domu w niedzielę wieczorem. Cisza, znajomy zapach pasty do podłogi, porozrzucane gazety Rafała. I jego krótkie „cześć”, wypowiedziane z kuchni, jakby wracała sąsiadka, a nie żona po dwutygodniowej nieobecności.
– Podlałeś kwiaty? – zapytałam tylko, rozpinając kurtkę.
– Hm? A, tak. Te przy oknie padły, ale reszta chyba żyje.
Nie zareagowałam. Poszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i przez kilka minut patrzyłam w lustro. Wyglądałam... inaczej. Jak kobieta, która coś przeżyła. Jak ktoś, kto coś zrobił. Coś, czego nie można cofnąć. Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Rafał oczywiście poszedł spać pierwszy. Słyszałam jego ciężki, nierówny oddech. Ja za to leżałam z otwartymi oczami, czując na sobie jego wzrok sprzed lat – wtedy, gdy jeszcze potrafił patrzeć.
Następnego dnia Jagoda przyszła z niezapowiedzianą wizytą. Przyniosła ciasto i dużo pytań.
– Mamo, co się z tobą dzieje? Od powrotu jesteś jak nie ty.
– Po prostu… potrzebuję jeszcze chwili. Za dużo ludzi, za dużo hałasu.
– Ale przecież tam była cisza.
– Tak. I właśnie za nią tęsknię.
Uśmiechnęłam się. Jagoda patrzyła na mnie uważnie, z lekkim niepokojem. Jakby przeczuwała, że coś się wydarzyło. Że wróciła do niej kobieta podobna do matki, ale nie do końca tą samą.
Tymczasem ja wciąż czułam na sobie dotyk Pawła. Wciąż czułam jego rękę na karku. I wciąż nie wiedziałam, co mam z tym wszystkim zrobić. Więc zrobiłam to, co potrafiłam najlepiej: zaczęłam kłamać.
Nie mogłam zapomnieć
Minął tydzień. Starałam się wrócić do normalności. Gotowałam obiady, wieszałam pranie, robiłam listy zakupów. Ale wszystko we mnie było inne. Jakby jedna wersja mnie żyła zwykłym życiem, a druga – ta prawdziwa – krzyczała, żeby ją w końcu wypuścić. A potem dostałam e-maila. Od Ireny. „Kochana Kamilo, jak się trzymasz? Paweł nadal pyta, czy wrócisz na drugi turnus. Mówi, że takie pacjentki jak ty to rzadkość”
Serce zabiło mi mocniej. Słowa Ireny dudniły mi w głowie jak bęben. Rafał wszedł do pokoju w chwili, gdy próbowałam zapanować nad oddechem.
– Kto pisał? – zapytał, zerkając mi przez ramię na komputer.
– Irena. Ta, z uzdrowiska – odpowiedziałam zbyt szybko.
– Mhm. A kto to jest ten Paweł? – zapytał nagle, unosząc brwi.
– Tylko rehabilitant. Pomagał mi z kręgosłupem – odpowiedziałam, starając się nie drżeć.
– Pomagał ci też z samotnością?
Zatkało mnie. Patrzyłam na niego i nie potrafiłam złożyć żadnego wiarygodnego zdania.
– Przestań. Nic się nie stało – powiedziałam w końcu.
Ale w głowie brzmiało coś zupełnie innego: stało się wszystko.
Z każdym dniem było gorzej
Rafał stał się chłodniejszy niż zwykle, choć nigdy nie był ciepły. Nie mówił nic wprost, ale wiedziałam, że coś w nim pękło. Już mnie nie pytał, kiedy wrócę z pracy. Nie komentował obiadów. Jadł w ciszy albo nie jadł wcale. Wieczorami siedział w salonie i wpatrywał się w telewizor, który tylko mrugał, bo przecież nikt go naprawdę nie oglądał.
Jagoda przestała dzwonić codziennie. Może czuła, że coś się dzieje. A może po prostu miała dość moich wymijających odpowiedzi. Wiem tylko, że zostawałam coraz częściej sama. I nie było już winy, tylko coś gorszego — pustka.
Zaczęłam budzić się w środku nocy. Mokra od potu, z sercem w gardle. Raz śniło mi się, że Rafał pakuje walizki i mówi tylko jedno słowo: „Wiedziałem.” Innym razem znów byłam w pokoju sanatoryjnym. Paweł nachylał się nade mną, ale kiedy go dotknęłam, jego twarz zmieniała się w obcą, bez wyrazu.
Czasem siedziałam godzinami w łazience. Patrzyłam w lustro, ale widziałam w nim tylko kobietę, która już nigdy nie będzie taka sama. I wiedziałam, że mąż nie może się o niczym dowiedzieć. Mimo wszystko.
Kamila, 55 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wszystkich Świętych to rodzinna licytacja. W tym roku znowu przegrałam, bo nie kupiłam drogich zniczy”
- „Chciałam zapalić mężowi znicz w spokoju, ale była teściowa musiała wylać na mnie swoją nienawiść nawet na cmentarzu”
- „Kupiłam tanie chryzantemy na promocji. Przy grobie babci ciotka zrobiła z tego dramat godny telenoweli”

