Reklama

Czasem wydaje mi się, że mam wszystko poukładane. Mamy z Michałem mieszkanie na Mokotowie, trzy rośliny, które wciąż żyją, ekspres do kawy i rytuały, które czasem mnie nudzą, ale też dają spokój. Od sześciu lat jesteśmy razem. „Bez ślubu? A to tak można?” – pytają czasem ciotki i koleżanki. A ja się uśmiecham. Mówię, że nie potrzebuję papierka. W środku coś się wtedy we mnie zaciska, ale szybko to w sobie chowam.

Mam trzydzieści dwa lata i w zasadzie nikt mnie nigdy nie porzucił. Nie zdradził. Nie złamał mi serca. A mimo to czasem budzę się w nocy i czuję... że coś mi ucieka. Życie jakby mija obok mnie. Michał śpi spokojnie, a ja patrzę w sufit i myślę: „Czy to już wszystko?”.

Wigilia zawsze była ważna w naszej rodzinie. Mama dba o każdy szczegół – od uszek do opłatka. Marta, moja młodsza siostra, kręci się po kuchni w szpilkach i podkrada rybę po grecku. Tata jak zwykle milczy, ale wszystko widzi. Ja co roku przynoszę sernik. Michał – kompot i wino.

W tym roku znów jadę z sernikiem i ściśniętym żołądkiem. Już wiem, że padnie pytanie: „No dobrze, a kiedy wasza kolej?”. Zawsze pada. Marta się zaśmieje, mama westchnie, Michał może coś mruknie. A ja – jak zwykle – schowam wszystko w sobie.

Wszyscy mówili tylko o tym

Po opłatku i życzeniach nagle zmieniła się atmosfera.

– Kochani... – Marta wstała od stołu i stuknęła łyżką w szklankę. – Mam coś wam do powiedzenia.

Zamieszanie ucichło. Mama poprawiła obrus, jakby wiedziała, co zaraz usłyszy. Tata uniósł wzrok znad karpia. Michał ścisnął moją dłoń pod stołem.

Zaręczyliśmy się! – powiedziała Marta i wyciągnęła rękę z pierścionkiem. Błyszczał… i to jak.

Wybuchła wrzawa. Mama aż pisnęła z radości, po czym wstała i uściskała Martę. Potem Marcina, jej dotychczasowego chłopaka, teraz narzeczonego.

– No, w końcu ktoś się ogarnął – powiedziała głośno, z takim entuzjazmem, że wszyscy się zaśmiali.

Wszyscy poza mną. Uśmiechnęłam się, bo tak wypadało. Pogratulowałam, przytuliłam siostrę, powiedziałam, że piękny pierścionek. Tylko nie byłam pewna, czy mówię to naprawdę, czy już tylko udaję. Michał trzymał moją rękę, ale nie spojrzał na mnie ani razu. Nie powiedział ani słowa. Żadnego: „A może my kiedyś też?” albo „Cieszę się z ich powodu”.

Siedziałam przy tym stole jak duch. Wokół śmiech, szampan, całusy. A ja myślałam tylko o jednym zdaniu: „W końcu ktoś się ogarnął”. Jakby to była jakaś rywalizacja. Kto pierwszy, ten lepszy. Jakby nasze życie było zbyt powolne, zbyt nieudane. Jakby to była moja wina, że nie mam pierścionka. Że nikt mi nigdy nie powiedział: „Chcę z tobą spędzić resztę życia”.

Po kolacji Michał zamówił dla nas taksówkę. W aucie milczeliśmy. Wysiadłam pierwsza. On zapłacił. Szliśmy razem, ale każdy jakby osobno. W domu zdjęłam płaszcz, postawiłam sernik na blacie i spojrzałam na siebie w lustrze. Nie wyglądałam na szczęśliwą.

Miałam do niego żal

Usiedliśmy w kuchni jak zawsze po Wigilii. Michał wyjął dwa kieliszki i otworzył wino. Trochę jakbyśmy chcieli udawać, że wszystko jest po staremu, że nic się nie wydarzyło. Mnie jednak już nie było stać na udawanie.

– Czemu my nigdy nie rozmawiamy o przyszłości? – zapytałam cicho, zerkając na niego znad kieliszka.

Zamarł na chwilę. Jakby ta prosta fraza była czymś skomplikowanym.

Myślałem, że jest ci dobrze tak, jak jest – odpowiedział po dłuższej chwili. – Zawsze tak mówiłaś.

– A tobie?

Zamilkł. Przełknął łyk wina. Spojrzał gdzieś za mnie, w okno, jakby nagle coś tam było bardziej interesujące niż ja.

– Nie wiem – przyznał. – To przecież tylko formalność, prawda?

Westchnęłam. To nie była formalność. Nie dla mnie. Zawsze mówiłam, że ślub to nie wszystko, że ważniejsze są czyny, codzienność, wspólne poranki. To była prawda. Od pewnego czasu czułam jednak, że chcę więcej. Chcę być czyjąś decyzją, nie tylko wygodnym wyborem.

– Dla ciebie to formalność. Dla mnie... to sygnał, że ktoś widzi we mnie przyszłość – powiedziałam. – Że chce być ze mną nie tylko dlatego, że tak wyszło.

Milczał.

– Czasem się zastanawiam – dodałam po chwili – czy ty mnie kochasz, czy po prostu jest ci wygodnie.

– Kasiu...

– Nie kończ. Wiem, że nie chcesz się kłócić. Ja też nie. Tylko nie udawajmy, że nic się nie dzieje.

Wstałam od stołu i poszłam do łazienki. Zamknęłam się, jakby drzwi mogły mnie ochronić przed tym, co właśnie poczułam. Coś we mnie zaczęło się buntować.

Przejrzała mnie na wskroś

Była prawie północ, ale wiedziałam, że zostawiłam u mamy paczkę z prezentem dla cioci. Zamiast czekać do jutra, włożyłam płaszcz i wróciłam do rodzinnego domu. Chciałam tylko wejść, zabrać torbę i zniknąć. Naprawdę nie szukałam rozmowy.

– Kasiu? – z kuchni wychyliła się mama. – Wszystko w porządku?

– Zostawiłam coś. Już idę.

Czekaj – powiedziała i gestem zaprosiła mnie do środka. – Usiądź na chwilę.

Nie chciałam. Wiedziałam, że to się źle skończy. Że mnie coś rozbije, ale i tak usiadłam.

– Nie cieszysz się szczęściem siostry? – zapytała, jakby mimochodem, nalewając sobie herbaty.

To nie o nią chodzi. Chodzi o mnie.

Spojrzała na mnie przez chwilę. Uważnie, nie jak matka, tylko jak kobieta, która coś przeczuwa.

– To może czas przestać czekać na coś, co się nie wydarzy – rzuciła, jakby mówiła o pogodzie.

Poczułam, jak cała się spinam.

– Mamo...

– Ja tylko mówię, jak jest. Od lat tkwisz w tym związku. Michał to dobry chłopak, ale zawsze miałam wrażenie, że... że on po prostu nie chce się zaangażować. A związek bez perspektyw to tylko przedłużanie samotności.

Zabolało jak cholera, ale to była prawda.

Myślisz, że nie wiem? – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Że sobie tego nie powtarzam co noc?

Mama milczała. Popijała herbatę, jakby nic się nie stało.

– Nie chcę, żebyś była sama. Jeszcze mniej chcę, żebyś udawała, że jesteś szczęśliwa – dodała po chwili. – Sama znasz siebie najlepiej.

Wzięłam swoją paczkę i wyszłam. Nie pożegnałam się. Bałam się, że się rozkleję. W drodze do domu nie czułam nóg. Tylko ciężar w środku. Taki, którego nie da się już zignorować.

Nagle wszystko stało się jasne

Nie wróciłam od razu do mieszkania. Zamiast tego poszłam do parku, który zwykle mijaliśmy z Michałem w drodze po kawę. Usiadłam na ławce. Śnieg skrzypiał pod butami, światła latarni były rozmyte przez mgłę. Ludzi już nie było, wrócili do domu z Pasterki. Tylko ja i moje myśli.

W głowie przewijałam sceny z ostatnich lat. Nasze wakacje w Toskanii. Wieczory na kanapie z pizzą. Michał śpiący z otwartą książką na piersi. Pamiętałam wszystko. I ten moment, kiedy myślałam: „Może teraz... może to ten moment. Może się oświadczy”. Przecież było idealnie. To się jednak nigdy nie stało. Zawsze czegoś brakowało. Jakby wszystko było „prawie”. Prawie szczęście. Prawie związek. Prawie plan na życie.

Zorientowałam się, że płaczę dopiero wtedy, gdy poczułam chłód na policzku. Łzy zamarzały na skórze. Otarłam je rękawem jak dziecko. Nikt mnie nie widział. To było w tym wszystkim najgorsze – że nie miałam już komu się pokazać naprawdę.

Michał mnie nie widział. Nie widział tej prawdziwej, tylko wygodną wersję. Taką, która nie marudzi, nie oczekuje, nie przypomina o tym, że czas mija. Wtedy zrozumiałam. Nie chcę być tą wersją siebie. Nie chcę się wiecznie uśmiechać i czekać. Nie chcę być opcją „na przeczekanie”. Muszę odejść. Choćby bolało i miało mnie złamać. Jeśli teraz zostanę, to już nigdy się nie odnajdę.

Nie wybrał mnie tak naprawdę

Wróciłam prawie nad ranem. Michał siedział na kanapie, zawinięty w koc. Na stoliku stała niedopita herbata. Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby nie spał ani minuty.

– Gdzie byłaś?

Zsunęłam płaszcz i usiadłam naprzeciwko.

Musiałam poważnie pomyśleć – odpowiedziałam spokojnie.

Patrzył na mnie dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba pierwszy raz zauważył, że coś się we mnie zmieniło.

Michał, ja odchodzę – powiedziałam.

Nie płakałam. Nie dramatyzowałam. Po prostu powiedziałam to na głos, jak się mówi „nie mam już siły”. Michał zrobił wystraszoną minę.

– Kasiu... ale dlaczego teraz? – zapytał, chociaż przecież wiedział.

– Bo to wszystko... boli bardziej niż samotność.

Nie odpowiedział. Tylko odchylił głowę do tyłu, jakby ktoś go uderzył. Może właśnie wtedy coś do niego dotarło.

– Kocham cię – powiedział cicho. – Naprawdę cię kocham.

– Może tak – przytaknęłam. – Ale nie na tyle, żeby coś ze mną budować. Nie na tyle, żeby się zdecydować. Może mnie kochasz... ale nie tak, jak trzeba.

Siedzieliśmy w ciszy. Po raz pierwszy nie próbował mnie zatrzymać. To właśnie ta jego cisza powiedziała mi wszystko. Miał wybór i nigdy mnie nie wybrał tak naprawdę. Wstałam. Spakowałam torbę. Nie zabrałam dużo – tylko tyle, ile można unieść bez większego wysiłku. Na progu się odwróciłam.

– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy. Naprawdę.

Zamknęłam za sobą drzwi. Nie usłyszałam, żeby choć ruszył się z kanapy.

Zrobiłam to dla siebie

Po świętach zamieszkałam u Oli, mojej przyjaciółki z pracy. Wcisnęła mnie na rozkładany fotel w salonie, postawiła kubek herbaty na nocnym stoliku i powiedziała tylko:

– Jak będziesz chciała pogadać, to jestem. Jak nie, to też jestem.

Choinka wciąż stała na środku salonu, ale zamiast błyszczeć – zrzucała igły. Czułam się trochę jak ona – trochę jeszcze cała, ale już powoli sypiąca się od środka.

W pierwszych dniach żyłam jak automat. Budziłam się, robiłam kawę, sprawdzałam maile, przeglądałam oferty mieszkań do wynajęcia. Rozmawiałam z Olą, oglądałyśmy seriale, wychodziłyśmy do sklepu. Życie płynęło. To bolało najbardziej – że potrafi płynąć dalej. Nawet kiedy coś się w tobie zawaliło.

Michał nie dzwonił. Nie pisał. Może myślał, że mi przejdzie, że wrócę. Ja nie zamierzałam tego robić. Myślałam o Marcie. O jej pierścionku, o radości w oczach. Nie zazdrościłam jej. Chciałam tylko mieć coś prawdziwego. Nie „prawie miłość”. Nie „prawie przyszłość”.

Teraz muszę się nauczyć żyć na nowo. Ze sobą. Bez czekania, bez tłumaczenia się, bez udawania. Czasem siedzę na tej samej ławce w parku, gdzie wtedy podjęłam decyzję. Patrzę na mijających mnie ludzi. Część z nich ucieka przed zimnem. Część – przed samotnością. Ja już nie uciekam. Nadal boli, ale to mój ból, mój wybór. Wiem, że zrobiłam to dla siebie. Czasem trzeba coś złamać, żeby coś wreszcie zbudować. Tym razem – od początku i tylko dla siebie.

Katarzyna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama