„Po latach życia w mieście wróciłam na stare śmieci. W zdziczałym sadzie z jabłoniami odkryłam coś, co mnie zaskoczyło”
„Stałam tak przez chwilę z rękami w kieszeniach kurtki, czując, jak chłód przebija się przez materiał. I wtedy go zobaczyłam. Stał przy furtce, oparty o ogrodzenie. Wysoki, w roboczej kurtce i z dziwną, niewzruszoną twarzą”.

- Redakcja
Kiedyś ten dom tętnił życiem. Pachniało w nim ciastem drożdżowym i kremem Nivea, który mama wcierała sobie w spierzchnięte dłonie. Teraz czuć tylko wilgoć i kurz. I coś jeszcze – jakby samotność osiadła na meblach grubą warstwą.
Wróciłam do domu
Podłoga wciąż skrzypi w tym samym miejscu, w którym skradałam się nocami po jabłko z kuchni. Aż dziw, że pamiętam. Na zewnątrz sad – zdziczały, zapomniany, z gałęziami jak ręce wyciągnięte do nieba. Jabłonie wciąż tam są, wciąż dają owoce, choć nikt ich nie zbiera. Zadzwoniłam do Agaty, mojej przyjaciółki.
– No i jak tam? – spytała. Jej głos jest jak zakotwiczony w innym świecie: kawiarni, pracy w PR-ze i spotkań na brunch.
– Zimno. Pachnie… starymi czasami – uśmiechnęłam się smutno. – Chcę to ogarnąć jak najszybciej. Papierologia, porządki. Parę dni i wracam.
– Nie daj się wciągnąć – zaśmiała się. – Wróć jak najszybciej. Tu się żyje, pamiętasz?
– Pamiętam – rozłączyłam się.
„Po co tu wróciłam? Przecież nic mnie tu nie trzyma” – powtarzałam w myślach. Ale echo w domu jakby odpowiadało – „To się jeszcze okaże”.
Wspomnienia wróciły
Wyszłam do ogrodu z zamiarem przetrzebienia chwastów, ale już po chwili zorientowałam się, że nie wiem, od czego zacząć. Trawa sięgała do kolan, liście leżały grubą warstwą na ścieżkach, a gałęzie jabłoni zwisały nisko, jakby same prosiły o cięcie.
Stałam tak przez chwilę z rękami w kieszeniach kurtki, czując, jak chłód przebija się przez materiał. I wtedy go zobaczyłam. Stał przy furtce, oparty o ogrodzenie. Wysoki, w roboczej kurtce i z dziwną, niewzruszoną twarzą, jakby był częścią tego miejsca.
– Widziałem, że wróciłaś – powiedział cicho, niemal niedosłyszalnie. – Jeśli chcesz, mogę pomóc z ogrodem.
Nie od razu odpowiedziałam. Patrzyłam na niego, próbując przypomnieć sobie, czy kiedyś już go widziałam. Wydawał się znajomy, ale równie dobrze mógł być tylko jednym z tych, którzy zawsze tu byli – po drugiej stronie płotu.
– Nie trzeba – odparłam odruchowo, ale zaraz dodałam: – Ale… może faktycznie przyda się druga para rąk.
Pomógł mi
Wszedł przez furtkę bez słowa. Zaczął od końca ogrodu, a ja, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, podniosłam więc drugie grabie, opierające się o płot, i dołączyłam. Pracowaliśmy w milczeniu. Od czasu do czasu słyszałam szelest liści pod jego butami. Nie zadawał pytań, nie zagadywał, co w jakiś sposób było kojące.
Zrobiliśmy spory kawałek, zanim zaproponował, żeby zrobić ognisko z suchych gałęzi i liści. Skinęłam głową. Przyniósł z sąsiedztwa metalową beczkę, do której wrzucaliśmy wszystko, co udało się zgrabić. Dym unosił się wolno, snując się między gałęziami jabłoni. Usiadłam na starym pieńku i przez chwilę obserwowałam go, jak dokładał gałęzie. Nie było w nim pośpiechu. Spokojny, cichy, obecny.
– Jestem Piotr – powiedział w końcu, bez patrzenia na mnie.
– Ewa – odpowiedziałam, mimo że chyba o tym wiedział.
Potem znowu zapadła cisza, ale nie była już tak niezręczna jak na początku. Patrzyliśmy razem na ogień. Gałęzie trzaskały cicho, liście podnosiły się do góry razem z dymem. Miałam wrażenie, że czas zwolnił, a z nim moje myśli.
Intrygował mnie
Złapałam się na tym, że przestałam analizować, ile jeszcze pracy zostało. Po prostu siedziałam obok kogoś, kto też siedział. I to wystarczało. Nie zapytałam, dlaczego przyszedł, on nie zapytał, po co wróciłam. I może właśnie dlatego nie chciałam, żeby ten dzień się kończył, choć przecież chciałam tu być sama.
Piotr zniknął bez słowa, kiedy ogień dogasał. Myślałam, że to był jednorazowy gest, sąsiedzka grzeczność. Ale wieczorem zapukał do drzwi. Stał z niewielką torebką z ziołami i słoikiem miodu.
– Na sen, matka robiła – powiedział. – Miód też.
Zaprosiłam go do kuchni bez większego zastanowienia. Zaparzyłam herbatę, nalałam do dwóch kubków i usiedliśmy przy stole. Przez chwilę milczeliśmy, aż w końcu sama przerwałam ciszę.
– Pamiętam, jak matka gotowała kompot z jabłek z sadu. I jak złościła się, gdy ktoś nie zbierał spadów.
– Moja była podobna – odparł. – Wszystko musiało być na czas. Nawet cisza.
Uśmiechnęłam się lekko, pierwszy raz tego dnia. Nie mówił dużo, ale jego obecność była czymś nowym, dobrym.
Zbliżyliśmy się
Siedzieliśmy tak jeszcze długo, nie poruszając żadnych ważnych tematów. Ale kiedy w końcu wyszedł, kuchnia nie wydawała się już taka obca.
Miałam wracać do miasta. Nawet spakowałam torbę, odłączyłam lodówkę. Ale rano, zamiast ruszyć, usiadłam przy oknie i patrzyłam, jak mgła owija jabłonie. Torba została pod ścianą, a ja poszłam do ogrodu. Piotr przyszedł bez zapowiedzi, tak jakby wiedział, że jeszcze tu jestem. Bez słowa zaczął zbierać resztki liści, jakby nic się nie zmieniło.
– Nie wyjechałam – powiedziałam.
– Widziałem – odpowiedział tylko.
Tym razem nie pracowaliśmy w milczeniu. Opowiedziałam mu o pracy, o tym, jak codziennie budzę się z uczuciem, że coś przegapiam. O tym, jak ludzie w mieście patrzą, ale nie widzą.
– W mieście ciągle ktoś czegoś ode mnie chce – powiedziałam. – A tu… cisza. Przerażająca i kojąca jednocześnie.
– Cisza bywa dobra, trzeba tylko nauczyć się jej słuchać.
To było zaskakujące
Jego głos był spokojny, ale trafił gdzieś głęboko. Zerknęłam na jego dłonie. Duże, szorstkie, pewne. Nagle nasze palce się spotkały. Nie cofnęliśmy ich od razu.
Zostałam, już bez tłumaczenia sobie dlaczego. Dom przestał być tylko punktem na mapie do załatwienia. Zaczął pachnieć czymś więcej niż kurzem i starą pościelą. Z Piotrem wysprzątaliśmy wnętrze, powycieraliśmy półki, powynosiliśmy pożółkłe gazety, poprzeglądaliśmy szuflady pełne starych zdjęć. W jednym z pudeł znalazł fotografię – dwie kobiety pod jabłonią. Jedna z nich to była moja mama, drugą rozpoznał on.
– To moja matka – powiedział cicho.
Wziął zdjęcie, odłożył je na bok. Jego twarz była blisko. I zanim zdążyłam pomyśleć, dotknął mojej dłoni, potem ust. Pocałunek był delikatny, naturalny, jakby był wpisany w ten dom, w ten dzień. Nie planowaliśmy tego. Ale niczego tu nie planowaliśmy.
Ewa, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka z mężem śpią na pieniądzach, a mi odmawiają pożyczki na rachunki. Wstyd mi, że wychowałam taką snobkę i egoistkę”
- „W sanatorium moje serce zadrżało. Myślałam, że Jerzy ma szczere intencje, ale dla niego byłam tylko jedną z wielu”
- „Zrezygnowałem z marzeń dla rodziny. Ale oni gonili tylko za kasą i karierą, zapominając, kto się dla nich poświęcił”

