„Po latach wróciłem do rodzinnej wsi na dożynki. Między wieńcami z żyta i pszenicy znalazłem smaku utraconej miłości”
„Dożynki wyglądały jak zawsze. Scena pod remizą, kiełbasa z grilla, dzieci biegające z watą cukrową, znajome twarze, które postarzały się tak, że musiałem się dwa razy zastanowić, zanim się przywitałem”.

- Redakcja
Lato dogorywało, choć jeszcze próbowało grać pierwsze skrzypce – słońce waliło prosto w twarz, ale w cieniu brzozowego lasku czuć było już chłód i jesień. Jesień w tym miejscu zawsze przychodziła trochę wcześniej.
Wróciłem na wieś
Zatrzymałem się przy starym przystanku PKS. Nadal był tu, choć żaden autobus już się nie zatrzymywał. Czułem się jak turysta, albo jeszcze gorzej – jak ktoś, kto kiedyś tu był kimś, a teraz wraca jako nikt.
– Staszek? To ty?! – usłyszałem znajomy głos. Spojrzałem. Jadźka, sąsiadka moich rodziców, niosła siatkę z ziemniakami i dynią. – Jak Boga kocham, nie poznałabym! A mówili, żeś gdzieś za granicą się zawieruszył…
Zawieruszyłem się na piętnaście lat. Wyjechałem „na chwilę”, „na dorobek”, bez pożegnań, bo po co. Mówiłem, że wrócę, ale to były takie słowa, co się rzuca jak garść liści w powietrze – rozlatują się, gdzie chcą. I tylko jedna rzecz we mnie została, taka, której się nigdy nie pozbyłem. Marysia.
Dożynki wyglądały jak zawsze. Scena pod remizą, kiełbasa z grilla, dzieci biegające z watą cukrową, znajome twarze, które postarzały się tak, że musiałem się dwa razy zastanowić, zanim się przywitałem.
Zobaczyłem ją przy jednym ze straganów. Marysia stała bokiem, rozmawiała z jakąś kobietą. Miała na sobie sukienkę do kolan. Cała uwaga była skupiona na niej. Moja na pewno.
Wspomnienia wróciły
Podeszła później do grilla. Stanąłem obok. Spojrzała na mnie tylko przez chwilę, jakby nie była pewna, czy to ja.
– Myślałem, że cię tu nie będzie – powiedziałem cicho.
– A ja, że nie wrócisz – odpowiedziała spokojnie, nie patrząc mi w oczy, tylko na kiełbasę, którą właśnie nakładała sobie na papierowy talerz.
– Dobrze ci się ułożyło?
– Tak… A tobie?
– Mogło być gorzej.
Powietrze między nami gęstniało od słów, których nie mieliśmy odwagi powiedzieć. Nagle gdzieś za naszymi plecami rozległ się dziecięcy krzyk.
– Mamo!
Marysia podniosła głowę i odsunęła się od stołu. Ruszyła szybko, nawet się nie pożegnała. Zostałem sam, z musztardą na papierowym talerzu i gorącym kawałkiem kiełbasy, który nagle wydał mi się całkiem obcy. Mogło być gorzej. Ale czy naprawdę?
Myślałem o niej
Wieczorem zaczęli grać ludowe melodie. Muzyka z czasów, kiedy jeszcze wierzyliśmy, że wszystko się jakoś ułoży. Ruszyłem w tłum bez większego planu, po prostu chciałem być bliżej dźwięku, bliżej tamtych wspomnień. I wtedy zobaczyłem ją znowu. Stała z boku, rozmawiała z moją kuzynką Basią. Mężczyzna w szarej koszuli, który wcześniej kręcił się wokół niej, gdzieś zniknął. Podszedłem.
– Pamiętasz kroki?
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.
– To nogi pamiętają. Serce zapomniało.
– A może tylko udaje?
Nie odpowiedziała, ale podała mi dłoń. Ruszyliśmy razem. Taniec jak za dawnych lat – prosty, lekko koślawy, ale nasz. Jakbyśmy stąpali po cienkim lodzie, który może zaraz pęknąć. Zbliżyłem twarz do jej ucha, poczułem zapach szamponu.
Po piosence ludzie rozeszli się do stołów, dzieci ruszyły po balony, a my… rozdzieliliśmy się bez słowa. Marysia odwróciła się szybko i zniknęła między ludźmi, jakby wcale nas nie było. Jakby ta chwila się nie wydarzyła.
Wiedziałem, gdzie ją znajdę. Zawsze lubiła siadać pod starym dębem, gdzie kończył się asfalt, a zaczynała ścieżka na pola. Nie było tam już ławeczki, tylko porzucony betonowy słup i resztki poręczy. Usiadłem. Czekałem, choć nie wiedziałem, czy przyjdzie. A jednak przyszła.
Wciąż była mi bliska
Zatrzymała się kilka kroków przede mną, ręce miała schowane w kieszeniach swetra.
– Pamiętasz ten dąb? – zapytałem po chwili.
– Tu się żegnałam z tobą. Nie pamiętasz?
Zamarłem. W moich wspomnieniach nie było żadnego pożegnania. Tylko odjazd autobusu i cisza w telefonie, która nigdy się nie skończyła.
– Nie pożegnałaś się. Po prostu przestałaś pisać.
– A ty przestałeś wracać.
Westchnęła i przysiadła na słupku obok. Byliśmy znów blisko, ale inaczej. Jak ludzie, którzy nie zdążyli powiedzieć wszystkiego i już nie mają siły zaczynać od początku.
– Nie żałuję swojego życia – powiedziała cicho. – Mam dzieci, mam dom. Czasem śni mi się, że wróciłeś. A potem… śni mi się, że odchodzisz.
– Może uciekłem, bo wiedziałem, że tu nie będzie miejsca dla mnie.
Marysia wstała. Otrzepała dłonie o spódnicę.
– Może. Ale ja tu zostałam z tym wszystkim.
Zostawiła mnie pod dębem, z tym samym niepokojem, który miałem piętnaście lat temu. Wtedy, kiedy wyjeżdżałem, myśląc, że życie gdzie indziej będzie prostsze.
Nie pasowałem tam
Wieś spała. Tylko psy od czasu do czasu szczekały w ciemnościach. Szedłem przed siebie, bez celu. Chciałem wrócić do domu wujka Janka, ale nogi prowadziły mnie gdzie indziej. Mijałem znajome kąty – sklep z czerwonej cegły, który kiedyś był piekarnią, zdziczałą śliwkę obok przystanku.
Zatrzymałem się pod jej domem. Nie miałem odwagi podejść bliżej, tylko patrzyłem w ciemności. W oknie kuchennym paliło się światło. Stała tam, z dzieckiem na rękach. Małe rączki oplatały jej szyję.
W tym właśnie momencie zrozumiałem, jak wiele się zmieniło. Nie chodziło tylko o zmarszczki, o inne włosy, o to, że miała już życie, którego nie znałem. Chodziło o coś głębszego. Jakby miała w sobie dwie kobiety – jedną, którą znałem, i drugą, której nie zdążyłem poznać.
To nie wróci
Dzień później spotkaliśmy się przypadkiem. Sklep był prawie pusty. Marysia stała przy lodówce z nabiałem, a ja trzymałem w ręku mleko i bochenek chleba. Spojrzała na mnie i nie uciekła wzrokiem.
– Gdybym został… – zacząłem.
– Nie mów tego. Nie cofniemy niczego.
– Ale może trzeba było powiedzieć coś wtedy.
– Ty miałeś wyjechać, ja miałam czekać. Żadne z nas nie zrobiło nic.
Podałem jej masło, które próbowała dosięgnąć. Uśmiechnęła się, podziękowała cicho i odeszła do kasy. Wyszedłem chwilę po niej. Zatrzymałem się przy mostku, gdzie kiedyś siedzieliśmy razem, z nogami w wodzie. Teraz byłem sam. Nad rzeką unosił się zapach mokrej trawy i zimnego powietrza.
Nie zabrałem ze sobą żadnych pamiątek. Nie zrobiłem zdjęć, nie wziąłem kamyka z rzeki, nie zapisałem numeru Marysi. Wszystko, co miało zostać, zostało w głowie. Ruszyłem w drogę wcześnie rano, kiedy wieś jeszcze spała. Słońce dopiero przecierało mgły nad polami, a traktor sąsiada Władka warczał gdzieś w oddali, jakby nic się nie zmieniło od lat.
Nie wiem, czy wrócę. Może znowu za piętnaście lat, a może nigdy. Niektóre miłości kończą się nie krzykiem, tylko cichym tańcem przy dźwiękach wiejskiej kapeli.
Staszek, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nasze luksusowe wesele w Polsce kosztowało tyle, co tydzień na Malediwach. Umoczyliśmy nie tylko kasę, ale i marzenia”
- „Po rozwodzie mąż zostawił mnie z kredytem i 2 dzieci. Zamiast pomóc z opłatami, bredził, że nie jest bankomatem”
- „Teściowie narobili mi takiego bigosu na weselu, że spaliłam buraka ze wstydu. Wywlekali swoje zdrady, bez cienia żenady”

