„Po latach spotkałam moją miłość z liceum. Nie należy wchodzić 2 razy do tej samej rzeki, żeby nie opaść na samo dno”
„Miałam ochotę zapytać go wtedy, czy pamięta, że przez te piętnaście lat oboje przeszliśmy swoje. Ale milczałam. Zaczęłam obserwować, jak Michał z uporem odtwarzał nasze stare gesty. Znowu podsyłał mi te same piosenki”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która szuka miłości za wszelką cenę. Przeżyłam już swoje – kilka związków, które miały trwać wiecznie, a kończyły się szybciej niż zdążyłam się przyzwyczaić do czyjejś szczoteczki do zębów w mojej łazience. Niektóre zakończenia bolały, inne przyjęłam z ulgą. Dziś mam czterdzieści kilka lat i może nie jestem spełniona we wszystkim, ale też nie narzekam.
Miałam obawy
Pracuję jako nauczycielka polskiego w liceum. Uwielbiam swoją klasę, mam słabość do licealistów z niepokornym błyskiem w oku, choć teraz wiem, że ten błysk często kończy się sprawdzianem bez ani jednego przecinka.
Po lekcjach wracam do pustego mieszkania, siadam z kubkiem herbaty przy oknie i czasem dopada mnie pustka. Jakby ktoś wyjął z mojego życia jeden ważny element i nie powiedział, gdzie go schował.
Dlatego sama siebie zaskoczyłam, gdy przyjęłam zaproszenie na zjazd licealny. Nie wiem, co mnie podkusiło. Może to ciekawość, może nuda. Może coś więcej. Niepokój pojawił się dopiero później, kiedy przypomniałam sobie Michała.
– Serio tam idziesz? – zapytała Marta, moja przyjaciółka. – Przecież ty zawsze mówiłaś, że liceum to była twoja najgorsza era.
– Wcale nie najgorsza – westchnęłam. – Była też… intensywna.
– Aaa… Michał – zaśmiała się pod nosem. – Twój szkolny Romeo.
– Nie zaczynaj…
– No co? Przecież sama mówiłaś, że przez niego prawie cię wywalili z wycieczki do Zakopanego.
– Bo całował mnie w schowku na miotły, kiedy nauczyciele liczyli dzieciaki do autokaru – uśmiechnęłam się mimo siebie.
– I właśnie dlatego powinnaś iść – rzuciła Marta, zerkając na mnie. – Żeby zobaczyć, co z niego zostało. Pewnie łysieje. Albo nosi sandały do skarpet.
Chciałam go zobaczyć
Zjazd odbywał się w tej samej szkole, w której kiedyś z wypiekami na twarzy pisałam rozprawki i przeżywałam pierwsze zawody miłosne. Weszłam do budynku i przez chwilę poczułam się, jakbym cofnęła się w czasie. Ten sam zapach farby olejnej zmieszany z kurzem, te same płytki w holu, choć teraz bardziej wyszczerbione. Po chwili zauważyłam znajome twarze.
Część ledwo kojarzyłam, inne rozpoznałam od razu. Ludzie się zmienili, porobili kariery, pozakładali rodziny. Gwar rozmów był gęsty, jakby każdy chciał nadrobić piętnaście lat w ciągu piętnastu minut. I wtedy go zobaczyłam.
Stał przy jednym z wysokich stołów, w towarzystwie dwóch kolegów z klasy. Michał. Wysoki, nieco posiwiały przy skroniach, z uśmiechem, który poznałabym nawet po ciemku. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Przez ułamek sekundy miałam ochotę odwrócić się i wyjść, ale nasze spojrzenia już się spotkały. Przestał mówić, uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył w moją stronę.
– Justyna?
– A jak myślisz? – uniosłam brew i z trudem powstrzymałam się od śmiechu.
– Nadal sarkastyczna. Nic się nie zmieniło – powiedział z takim ciepłem, jakbyśmy rozmawiali dzień wcześniej.
Myślałam o nim
– Ty za to całkiem. Gdzie się podział tamten chłopak z gitarą i wiecznym rogalem na twarzy?
– Może schował się za kredytem hipotecznym i dziecięcymi pieluchami? Ale jak cię widzę, to coś mi się przypomina… – jego głos był cichy, spokojny. Zrobił krok w bok, wskazał ręką na stolik w kącie. – Usiądziesz?
Pokiwałam głową i ruszyłam za nim. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, a ja przez chwilę nie mogłam oderwać wzroku od jego dłoni, które pamiętałam tak dobrze. Rozmawiało nam się lekko, jakby czas się cofnął. Wspominaliśmy wagary, kiedy uciekliśmy na lody i potem schowaliśmy się w parku, by przeczekać pierwszą lekcję. Michał przypomniał sobie o kawiarni Roma, gdzie przesiadywaliśmy po szkole, udając, że uczymy się do matury.
– Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz cię pocałowałem w tej kawiarni. W rogu, za masywną rośliną w donicy. Myślałem, że serce mi wyskoczy z piersi.
Przez chwilę oboje milczeliśmy. Cisza nie była niezręczna. Była pełna wspomnień, które nagle powróciły z całą mocą. Michał nachylił się lekko w moją stronę.
– Może następnym razem wybierzemy się na kawę już nie w Romie, tylko gdzieś w mieście?
– Następnym razem? – zapytałam.
– Jeśli masz ochotę. Chciałbym porozmawiać o tym wszystkim, bez zjazdowego zamieszania.
Zgodziłam się. I czułam, że w tym „następnym razem” jest więcej niż tylko kawa.
Wspomnienia wróciły
Spotkaliśmy się tydzień później, w małej kawiarni niedaleko parku. Michał był już na miejscu. Uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył. Siedliśmy i przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie. Nie mieliśmy już po siedemnaście lat, ale coś między nami było znajome. Ciepłe. Bezpieczne.
Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Najpierw była kawa, potem spacer, kino. Michał zaproponował, żebyśmy wybrali się na wystawę. Ku naszemu zaskoczeniu, rozmawialiśmy o obrazach z zaangażowaniem, jakbyśmy naprawdę wiedzieli, co robimy. Śmialiśmy się z siebie nawzajem, tak jak kiedyś.
Jednego popołudnia zaprosił mnie do parku, tym samym skrótem, którym szliśmy kiedyś z liceum, kiedy trzymaliśmy się za ręce. Teraz liście pachniały podobnie, szum drzew był znajomy. Michał nagle się zatrzymał i usiadł na ławce.
– Pamiętasz, jak tu siedzieliśmy i trzymałem cię za rękę? – zapytał, ściskając moją dłoń.
– Tak… ale to było dawno – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
– Dla mnie to jakby wczoraj – powiedział, zerkając w dal.
Myślał o przeszłości
Miałam ochotę zapytać go wtedy, czy pamięta, że przez te piętnaście lat oboje przeszliśmy swoje. Ale milczałam. Zaczęłam obserwować, jak Michał z uporem odtwarzał nasze stare gesty. Znowu podsyłał mi te same piosenki, które kiedyś mieliśmy na wspólnej kasecie. Prowadził mnie tymi samymi ulicami. Przypominał słowa, których nawet ja już nie pamiętałam. Było w tym coś uroczo upartego, ale też niepokojącego. Jakby nie patrzył na mnie teraz, tylko widział tamtą mnie. Tę sprzed lat.
Wspominał nie tylko szkolne wycieczki i pierwsze pocałunki, ale też mówił o tym, co mogłoby być, gdybyśmy się wtedy nie rozstali. Jakbyśmy mogli cofnąć czas i zacząć od tamtego miejsca. Od początku.
– Gdybyśmy wtedy zostali razem… Może dziś mielibyśmy dwoje dzieci, dom, psa. Wszystko mogłoby być inaczej – powiedział któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy u niego.
– Michał, ja nie jestem tą Justyną sprzed piętnastu lat – powiedziałam cicho.
– Ale ja cię właśnie taką kocham – odparł z przekonaniem.
Milczałam. Nie wiedziałam, jak mu wytłumaczyć, że ta dziewczyna już dawno odeszła. Że ja jestem kimś innym. I że on chyba tego nie chce zauważyć.
Justyna, 48 lat
Czytaj także:
- „Teściowa chce od nas kasy za czynsz, bo mieszkamy pod jej dachem. Ciekawe, kto skąpej jędzy poda wodę na starość”
- „Opiekowałam się mieszkaniem sąsiadów podczas ich urlopu. Uznałam, że nic się nie stanie, jeśli wezmę sobie zapłatę”
- „Na wakacjach w Egipcie poznałam inżyniera z Warszawy. Obiecywał mi złote góry, a okazał się zwykłym kłamcą spod Rybnika”

