Reklama

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy po raz trzeci zobaczyłam jedną kreskę na teście ciążowym. A może wcześniej, gdy Arek przestał mnie przytulać na dobranoc i zamknął się w sobie. Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat, a od dwóch próbujemy zostać rodzicami. Bezskutecznie.

Z każdym kolejnym miesiącem on coraz mniej mówi, a ja coraz więcej płaczę. Przestaliśmy się dotykać, rozmawiać, planować. W naszym domu panuje coś gorszego niż kłótnia – obojętność. I tylko czasem, kiedy Tomek, jego młodszy brat, wpada z wizytą, coś się zmienia. On potrafi mnie rozśmieszyć. Zapytać, jak się czuję. Spojrzeć z uwagą.

To głupie, wiem. Ale czasem łapię się na tym, że czekam, aż się odezwie. Że w jego obecności czuję się mniej... przegrana i żałosna.

Ile jeszcze tak pociągniesz? – zapytała mnie Paulina przez telefon, kiedy po raz kolejny płakałam jej w słuchawkę.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Mam wrażenie, że Arek już mnie nie chce. Albo że nigdy nie chciał tego dziecka tak naprawdę.

– A Tomek? On zawsze wyglądał na bardziej... emocjonalnego.

Zrobiło mi się gorąco. Tomek? Choć nigdy nic się nie wydarzyło – ja już wtedy myślami przekroczyłam jakąś granicę. I jestem tego boleśnie świadoma.

Wiedziałam, że coś było nie tak

– Cześć – rzucił Arek, wchodząc do mieszkania, jakby był w hotelu.

– Cześć – odpowiedziałam chłodno. – Byłeś u lekarza?

– Nie zdążyłem – mruknął, zdejmując buty. – Mam dużo roboty.

Zawsze masz „dużo roboty”. A ja co, nie pracuję?

Spojrzał na mnie bez słowa i poszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nawet nie zadał.

– Arek, my w ogóle jeszcze o tym rozmawiamy? – spytałam, idąc za nim. – O nas. O tym, co dalej. Bo ja nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.

– Sylwia, nie przesadzaj.

– Tak? To może powiesz mi w twarz, że chcesz mieć dziecko. Tak zwyczajnie. Powiedz to.

– Może... jednak nie jestem gotowy – powiedział w końcu. Cicho. Bez emocji.

Poczułam, jak nogi się pode mną uginają.

Po dwóch latach starań?! Po badaniach, zastrzykach, hormonach?! Wcześniej ci nie przyszło do głowy, że nie jesteś gotowy?!

Nie odpowiedział. Wyszedł. Trzasnął lekko drzwiami. A ja zaczęłam płakać tak, jak dawno nie płakałam. Potem wsiadłam do auta i pojechałam do teściowej. Potrzebowałam kontaktu z kimkolwiek, kto pamięta jeszcze, że istnieję. Ale w ich domu była tylko jedna osoba. Nie teściowa.

– Sylwia? – Tomek spojrzał z zaskoczeniem. – Co się stało?

Pokłóciliśmy się... – wyszeptałam, i znów łzy zaczęły lecieć ciurkiem.

– Chodź. Usiądź. Chcesz herbaty? Albo... chcesz się po prostu przytulić?

Przytulił mnie. Mocno. A ja nie miałam siły się cofnąć. Siedzieliśmy tak, dopóki nie przestałam płakać. Wytarłam twarz i się uspokoiłam. Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Nie wiem, kto pierwszy się pochylił. Wiem, że nagle nasze usta się spotkały. I że nie potrafiliśmy już przestać.

Było już za późno

Obudziłam się rano w swoim łóżku, ale czułam się, jakby moje ciało wciąż leżało gdzieś indziej. Tomek. Ja. To się naprawdę wydarzyło. Nie powiedziałam Arkowi, gdzie byłam. On nawet nie zapytał. Przez kolejne dni chodziliśmy obok siebie jak cienie. Gotowałam, on jadł. Przebiegałam wzrokiem po jego twarzy, szukając czegoś znajomego. Ale widziałam tylko zmęczonego człowieka, który gdzieś po drodze zgubił wszystko, co nas łączyło. A potem coś się zmieniło.

Mam coś dla ciebie – powiedział, podchodząc z bukietem tulipanów. – Pamiętam, że lubisz żółte.

– Dlaczego...? – zapytałam nieufnie.

Chcę spróbować jeszcze raz – przerwał. – Ze wszystkim. Z tobą. Z nami. Z dzieckiem. Wiem, że byłem nieobecny. Przepraszam. Chcę to naprawić.

Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. To było to, na co czekałam. Tylko że już było za późno. Dwa dni potem zrobiłam test. Na białym tle pojawiły się dwie wyraźne kreski. Nie umiałam oddychać.

Zamknęłam się w łazience i patrzyłam na siebie w lustrze. „Może to Arek jest ojcem”, powtarzałam sobie jak mantrę. Może. Ale może nie. „Nie mogliście mieć dziecka, a ty... ty nagle jesteś w ciąży” – powiedziała cicho moja świadomość. – „I dobrze wiesz, że to nie jego dziecko”. Zsunęłam się na podłogę. Miałam ochotę zniknąć. A on za ścianą nucił pod nosem coś radosnego. Nie wiedział. Jeszcze nie wiedział.

To będzie nasza tajemnica

– Tomek, możemy chwilę porozmawiać na osobności? – zapytałam, gdy zobaczyłam go przypadkiem pod sklepem.

Zamarł, jakby chciał się cofnąć, zniknąć. Ale nie uciekł.

– Coś się stało?

Jestem w ciąży – wypaliłam.

Twarz mu zbladła w jednej sekundzie.

– A Arek... wie, że my…?

– Nie. I nie dowie się – powiedziałam. – Nigdy.

Złapał się za kark, zrobił krok w tył.

– Sylwia, przecież to... to nie może być moje dziecko. My... to był jeden raz.

– Ale wystarczyło. A my nie możemy mieć dziecka od dwóch lat. A teraz nagle... – głos mi zadrżał.

Zamilkliśmy. Wokół trwało normalne życie – ktoś wyszedł ze sklepu, jakiś pies szczekał. A my staliśmy jakby w środku trzęsienia ziemi.

Nie możesz mu powiedzieć – powiedział stanowczo Tomek. – Rozumiesz? Nie możesz.

– Nie zamierzam. Ta tajemnica zostanie w rodzinie – odpowiedziałam bez mrugnięcia.

Wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Arek pukał i pytał:

– Wszystko w porządku?

– Tak. To tylko zły dzień – rzuciłam. – Nic takiego.

Ale w środku nie było dobrze. Czułam się rozdarta, jakbym miała połamane żebra i oddychała tylko po trochu. Tego samego dnia poszłam do lekarki. Potwierdziła ciążę.

To wczesny etap – powiedziała. – Na razie nie da się określić nic więcej.

„I dobrze” – pomyślałam. „Nie chcę wiedzieć. Wolę żyć w domyśle. Jak długo się da”. Tylko że Tomek już nie odbierał telefonu. A ja nie wiedziałam, czy to ulga, czy kara.

Grałam rolę żony i matki

W końcu musiałam powiedzieć mojemu mężowi. Ucieszył się, uwierzył.

Pokój gotowy! – Arek zawołał z entuzjazmem, unosząc wysoko mały biały kocyk z króliczkami.

Uśmiechnęłam się słabo.

– Śliczny...

Każdego dnia robił coś nowego. Malował ściany, przynosił zabawki, czytał poradniki. Starał się jak nigdy dotąd. A ja grałam swoją rolę. Każdego dnia zakładałam maskę kobiety, która wierzy w nowy początek. I która nie czuje wyrzutów sumienia.

Tomek nie odpisywał. Unikał spotkań rodzinnych. Na urodzinach teściowej przyszedł tylko na chwilę i od razu zniknął. Nie spojrzał na mnie ani razu.

W końcu pewnego dnia, pojechałam do niego sama.

– Sylwia... nie powinnaś tu być – powiedział natychmiast, otwierając tylko na szerokość swojej sylwetki.

Porozmawiaj ze mną. Błagam. Chociaż chwilę.

Wpuścił mnie. Znowu pachniało kawą i pastą do zębów. Zawsze pachniało u niego domem.

– Patrzysz na mnie tak, jakby mnie tu nie było. Jakbyś chciał wymazać wszystko – powiedziałam. – Ale przecież to się wydarzyło. I nie zniknie.

– To nie moje dziecko – powiedział cicho. – Nigdy nie będzie.

– Ale...

– Sylwia, to był błąd. Wybacz mi, że cię wpuściłem do środka, że cię pocieszyłem. Ale musimy to zakończyć. Dla dobra wszystkich.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wyszłam. Po raz pierwszy nie płakałam. Czułam tylko chłód. Jakby coś we mnie zamarzło.

Wieczorem Arek przytulił mnie do brzucha i wyszeptał:

Będzie mieć nasze oczy. Na pewno.

Odwróciłam wzrok. Nie odpowiedziałam.

Musiałam ciągle milczeć

Poród był szybki. Lekarka powiedziała, że wszystko przebiegło podręcznikowo. Arek płakał ze wzruszenia. Ja też, ale z zupełnie innego powodu. Chłopczyk. Zdrowy. Ważył trzy kilo siedemset. Dostał dziesięć punktów. Ma nos Arka. I oczy... Tomka. Od razu to zobaczyłam. I wiedziałam, że on też by to zobaczył. A Arek tulił małego z takim zachwytem, że aż mnie zabolało. Nie miałam prawa mu tego odbierać. Nie mogłam.

W nocy, kiedy Arek zasnął obok łóżka na krześle, napisałam: „Jest zdrowy. Ma twoje oczy”. Wysłałam to do Tomka. Brak odpowiedzi. Nawet nie wyświetlił wiadomości.

Wróciliśmy do domu. Pokój już czekał. Arek pokazywał wszystkim zdjęcia – kolegom z pracy, sąsiadce, nawet listonoszowi. Promieniał. Tomek się nie pojawił. Ani razu. Miałem nadzieję, że przyjdzie, choć na chwilę. Nic.

Zbliżał się chrzest. Arek zaproponował:

– Myślałem, że Tomek mógłby być chrzestnym. Co ty na to?

Zamarłam.

– Może lepiej weźmy kogoś innego. On ostatnio... dużo pracuje – wymamrotałam.

Kilka dni później Arek wrócił ze spuszczoną głową.

– Tomek odmówił. Powiedział, że nie da rady. Że ma za dużo na głowie. Ale chyba coś jest nie tak...

Nie odpowiedziałam. Wieczorem napisałam do Pauliny: „Nie wiem, czy to było warte tej ceny”. Nie odpisała od razu. A ja siedziałam w ciemnym pokoju, kołysząc dziecko, i czułam, że nawet jego oddech nie zagłuszy już mojego sumienia.

Tak jest lepiej dla wszystkich

Nie wiem, jak nazwać to, co czuję. Kocham swoje dziecko. Oddałabym za nie życie. Ale są noce, kiedy zasypia mi na ramieniu, a ja płaczę w ciszy. Bo wiem, że zbudowałam nasze życie na kłamstwie. Arek nie wie. I nigdy się nie dowie. Patrzy na syna z takim uwielbieniem, że aż boli. Mówi „nasz”, a ja powtarzam za nim, choć czuję, że słowo „nasz” waży dla mnie więcej, niż jestem w stanie udźwignąć.

Tomek wyjechał. Napisał krótkiego SMS-a: „Wyjeżdżam za granicę. Na stałe”. Nic więcej. Nie próbował się pożegnać. Może to i lepiej. Może tak będzie nam wszystkim łatwiej.

Arek zapytał tylko raz:

Wiesz, co się z nim dzieje?

– Chyba szuka nowego początku – odpowiedziałam. I zamilkłam.

Czasem łapię się na tym, że patrzę na mojego syna i szukam w nim Tomka. Ale zaraz potem się karcę. To dziecko nie jest winne moim decyzjom. Nie jego winą jest, że dorosłym brakowało odwagi.

Życie toczy się dalej. Chodzimy na spacery, śmiejemy się, robimy zdjęcia. Jesteśmy rodziną. Nikt nie pyta, z jakiego materiału została zszyta ta codzienność. A ja… ja po prostu trzymam to w sobie. Tajemnica zostaje w rodzinie.

Sylwia, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama