„Po dziadku odziedziczyłam jedynie górę rupieci. Okazało się, że jeden drobiazg był wart więcej niż tysiące złotych”
„Zajrzałam do jednego z kartonów i zobaczyłam jakieś blaszki, butelki, druty… Może powinnam posłuchać babci i zostawić to w kontenerze przed blokiem. Zajrzałam do drugiego pudła: to samo, tyle że na wierzchu leżała koperta zaadresowana do mnie”.

Dziadek Antoni był zbieraczem. Nie kolekcjonerem, ale właśnie zbieraczem: gromadził wszystko, co wzbudziło jego zainteresowanie. Jeśli tylko miał trochę czasu i pogoda dopisywała, zarzucał na ramię plecak i znikał w okolicznych krzakach, trochę na wyrost zwanych lasem.
– To zajęcie – tłumaczył rodzinie – pozwala mi zachować kondycję i zdrowie, co jest bezcenne w moim wieku. Poza tym ratuję przed zapomnieniem przedmioty i historię, którą mogą nam opowiedzieć.
– Co też za historię mogą opowiedzieć szpargały, które przywlekasz? – zrzędziła babcia. – Pogrzeb sobie w koszu na śmieci, jak już musisz. Będzie bezpieczniej i szybciej. Tylko, na Boga, rób to tak, żeby cię sąsiedzi nie widzieli. Już teraz mają cię za pomylonego!
Widział we mnie następniczkę
Dziadek mruczał coś o dyletantach i perłach rzucanych przed wieprze, potem machał ręką, że niby szkoda czasu na jałowe dyskusje, i ruszał na kolejną eskapadę. Nie miałam pojęcia czemu, ilekroć miał okazję, wciągał mnie w dyskusje o historii regionu. Byłam pewna, że spotykało go tylko rozczarowanie, skoro nigdy nie podjęłam tematu.
– Zostaw dziewczynę w spokoju – beształa go babcia. – Pewnie byś jeszcze chciał, żeby łaziła z tobą po krzakach i grzebała w odpadkach jak bezpański pies?
– A co w tym złego, że się od czasu do czasu wyjdzie z domu? – jeżył się dziadek. – Może by w końcu kogoś poznała.
– Puknij się w głowę, stary capie – denerwowała się babcia. – Dopiero by ludzie mieli używanie, że nauczycielka łazi po krzakach ze starym dziwakiem! Ciekawe, jakiegoż to kawalera by tam zapoznała, co? Idź już lepiej i nie denerwuj mnie! – odwracała się na pięcie i wracała do kuchni.
Niestety, mimo wiary dziadka w zbawienny wpływ spacerów na zdrowie, wędrówki nie uchroniły go przed złośliwym nowotworem. Nigdy się na nic nie uskarżał i omijał lekarzy szerokim łukiem, więc nie miał pojęcia, kiedy rak się w nim zagnieździł. Nieleczona zawczasu choroba nie trwała długo. Dziadek zmarł, a mnie wyznaczył na spadkobiercę swoich skarbów.
– Wyrzuć to, kochanie, do śmietnika – poradziła babcia, wskazując na kartony ze szpargałami. – I nie przejmuj się, że obiecałaś się zająć „dziedzictwem”. W ostatnich dniach swego życia dziadek sam nie wiedział, co robi i mówi.
Postanowiłam przejąć „skarby” dziadka
Fakt, że miałam niewielką przestrzeń w mieszkaniu, i na te pudła właściwie nie było już miejsca… Ale głupio było jednak tak po prostu je wywalić. Spakowałam zatem wszystko do samochodu i przewiozłam do siebie. W przelocie zajrzałam do jednego z kartonów i zobaczyłam jakieś blaszki, butelki, zardzewiałe druty…
„Cholera jasna” – zaklęłam w duchu – „może powinnam posłuchać babci i zostawić to w kontenerze przed blokiem…”. Zajrzałam do drugiego pudła: to samo, tyle że na wierzchu leżała koperta zaadresowana do mnie.
„Droga Sylwio” – odczytałam drżące pismo dziadka. – „Zabrakło mi czasu, by zmusić te przedmioty do opowiedzenia swej historii. Domyślam się tylko, że trafiłem na pozostałości po drugiej wojnie światowej, ale dostępne mi źródła tego nie potwierdzają. Wydaje się, że nikt nie wie o istnieniu takiego miejsca w naszej okolicy. Ty jedyna z całej rodziny ukończyłaś studia, więc masz kompetencje, by znaleźć potwierdzenie mojej tezy. Zawsze byłaś moją ulubioną wnuczką, miałaś w sobie ciekawość świata i odwagę, by zadawać pytania. Wierzę, że z czasem wciągnie cię historia tych przedmiotów”.
– Jezu, dziadku – westchnęłam, upychając pudła pod stołem. – Skończyłam romanistykę i guzik mnie obchodzi przeszłość. Teraźniejszość jest wystarczająco stresująca. Trzydzieści parę lat na karku, a ani dobrej pracy, ani chłopa fajnego nie znalazłam. Sorry, ale zajmę się tym chyba na emeryturze.
Wrzuciłam kopertę do szuflady i zapomniałam o sprawie. Prawie, bo ilekroć siedząc przy stole, chciałam rozprostować nogi, trafiałam na tekturowe ścianki pudeł i za każdym razem odgrażałam się, że wyniosę wszystko na śmieci. Potem robiło mi się głupio, podkulałam stopy pod krzesło i grzecznie kończyłam posiłek.
Coś mnie podkusiło, by zajrzeć
Kiedyś poczucie winy było tak silne, że wysunęłam karton na środek kuchni i zajrzałam do środka. Przekładałam nic niemówiące mi rupiecie i zastanawiałam się, co takiego można z nich wyczytać. Uwagę moją przykuła owalna mosiężna blaszka na krótkim, metalowym łańcuszku. Bransoletka? Na blaszce wytłoczone były litery.
– No – mruknęłam. – To rozumiem. Wystarczy przeczytać.
Założyłam okulary i spojrzałam na napis. Ha, wyglądało na to, że jakiś Francuz lub Belg wypisał swoje imię i nazwisko. Talizman jakiś czy co? Nic więcej nie mogłam wymyślić. Zniechęcona odłożyłam przedmiot, ale po chwili znów po niego sięgnęłam. Jeśli znam nazwisko, to mogę skorzystać z portalu społecznościowego i odnaleźć właściciela albo raczej kogoś z jego rodziny. Proste. Zrobiłam zdjęcie blaszki i przesłałam je do kilkunastu osób, które znalazłam na portalu. Wszystkie, oczywiście, miały pożądane nazwisko, i wszystkim zadałam to samo pytanie: „Czy ten przedmiot mógł należeć do twojego krewnego?”. Kiedy wyłączyłam komputer, z niedowierzaniem potrząsnęłam głową.
– Dopiąłeś swego, dziadku, co? – powiedziałam na głos. – Na więcej jednak nie licz, moje kompetencje sięgają tylko języka. Na mur nie wejdę w żadne krzaki, naturę toleruję tylko w doniczkach.
Dopiero tydzień później, kiedy już zdążyłam zapomnieć o rozesłanym pytaniu, przyszła wiadomość od kogoś z Francji.
„Tak” – czytałam. – „To bez wątpienia identyfikator wojskowy mojego pradziadka, który podczas II wojny przebywał w niemieckiej niewoli. Nigdy z niej nie powrócił, więc nie za dużo nam wiadomo o jego losach. Czy byłabyś skłonna sprzedać tę bezcenną dla mnie pamiątkę, a jeśli tak, to za ile? Pierre”.
„Cieszę się, że mogę się przyczynić do wyjaśnienia choć paru szczegółów dotyczących pańskiego przodka” – odpisałam. – „Blaszka jest własnością pańskiej rodziny, więc nie śmiałabym proponować sprzedaży. Proszę podać swój adres, a przyślę przedmiot najszybciej, jak tylko będę mogła. Pozdrawiam. Sylwia”.
Nawiązałam z nim korespondencję
„Droga Sylwio” – Pierre napisał już godzinę później. – „Nie wiem, jak ci dziękować za trud, jaki sobie zadałaś, by odnaleźć potomków właściciela nieśmiertelnika. To wspaniałe, że są jeszcze tacy ludzie jak ty. Muszę ci napisać, że pamiątka po pradziadku odnalazła się w bardzo szczególnym dla mnie czasie, bo właśnie zbieram materiały do książki o francuskich żołnierzach na II wojnie światowej. Z wykształcenia jestem historykiem i wahałem się przy wyborze tematu. Ten nieśmiertelnik to znak przesłany przez przodka. Czy możesz napisać coś więcej o tym, jak weszłaś w jego posiadanie? Chciałbym dowiedzieć się wszystkiego, co mogłoby pomóc w prześledzeniu losów mojego pradziadka. Będę bardzo wdzięczny. Pierre. PS. Poniżej podaję adres i załączam swoje zdjęcie, by stać się mniej anonimowym”.
Fotografia przedstawiała mężczyznę w moim wieku i, trzeba uczciwie powiedzieć, w moim guście. Brunet o bystrym spojrzeniu i czarującym uśmiechu. Stanowczo za przystojny, bym mogła zignorować jego prośbę. Dokładnie opisałam dziadkowe znaleziska i jego teorię o odkryciu jakiejś bazy. Trochę mi było głupio, że tak mało wiem o tych sprawach, więc pisząc, posiłkowałam się trochę informacjami z internetu. Za cholerę nie chciałam, by tajemniczy Pierre uznał mnie za ignorantkę.
„Niesamowite!” – odpisał pełen pasji. – „To kapitalny materiał na książkę. Pogrzebałem trochę w niemieckich archiwach i faktycznie, wygląda na to, że trafiłaś na mało znaną bazę. Jestem pod wrażeniem twojej pasji i zaangażowania, tak rzadkich w czasach, gdy celem życia jest dorabianie się za wszelką cenę. Bardzo chciałbym odwiedzić twój kraj, twoją miejscowość. Czy zechciałabyś podzielić się ze mną swoimi odkryciami i oprowadzić mnie po terenie? Czy nie jestem zbyt nachalny? Jeśli tak, to przepraszam, ale czuję się taki podekscytowany twoim odkryciem! Odpisz, proszę, co o tym sądzisz? Ucałowania. Pierre”.
Ucałowania? Jeszcze raz sprawdziłam jego profil na Facebooku. Wyglądało na to, że faktycznie jest wolny. Takie ciacho?
Jasne, że go oprowadzę. Muszę tylko spytać babci, gdzie najczęściej dziadek spacerował. A że krzaki, kleszcze i komary? Kto by tam się tym przejmował!
– Wybacz, dziadku – szepnęłam, zabierając się do odpisania Pierrowi. – Przywłaszczyłam sobie twoje osiągnięcia, ale obiecuję, że wszystko z czasem naprostuję. Twoje zbiory zaczynają przemawiać, a tego właśnie pragnąłeś, a że przy okazji poznam kogoś miłego… Nie masz mi tego za złe, co?
Napisałam do Francuza, że się zgadzam i chętnie będę jego przewodnikiem. Teraz muszę się podkształcić w temacie, by sprostać swojemu nowemu wizerunkowi, ale w międzyczasie trochę się wciągnęłam i nie wydaje się to nudne ani trudne. Czy byłabym równie radosna, gdyby Pierre nie był przystojniakiem? Chyba oczywiste, że nie. Wątpię, czy zgodziłabym się oprowadzać po krzakach łysiejącego, starszego okularnika.
Sylwia, 35 lat
Czytaj także:
„Wczasy na wsi miały mi osłodzić życie, ale poznałam skwaszonego gospodarza. Razem odkryliśmy nowe smaki lata”
„Kiedy bratanica zaczęła nam pomagać, myślałam, że trafiłam szóstkę w totka. Wydało się, że to nie z dobroci serca”
„Żona nie dawała mi ani chwili wytchnienia. Wepchnąłem ją w ramiona uzdrowiskowego amanta, by wreszcie mieć spokój”

