Reklama

Święta Bożego Narodzenia miały być dla mnie chwilą wytchnienia. Po roku pełnym stresów i zmartwień marzyłam tylko o tym, żeby nikt się mnie nie czepiał, nikt nie zadawał pytań i nikt nie oczekiwał cudów. Chciałam posiedzieć z kubkiem herbaty, z dala od zgiełku, i popatrzeć na świecące lampki. Nic wielkiego. Niestety, jak co roku rzeczywistość szybko zweryfikowała moje plany. W mojej rodzinie święty spokój to towar deficytowy, a każde spotkanie kończy się albo kłótnią, albo cichymi pretensjami, które wiszą w powietrzu jak gęsty dym. Tym razem nie było inaczej, chociaż po cichu miałam nadzieję, że może coś się zmieniło. Naiwna ja.

Może magia świąt coś zmieni

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby znowu wszystko organizować u siebie. Może to były jakieś resztki sentymentu do idei rodzinnych świąt albo może głupia nadzieja, że tym razem będzie inaczej. Tydzień przed Wigilią biegałam między pracą, sklepami a kuchnią, próbując zapanować nad listą zakupów i milionem obowiązków. Telefon dzwonił co chwilę. Mama z pytaniem, czy zrobię jej ulubiony barszcz, brat z pretensją, że znowu będzie musiał spać na materacu, a ciotka Halina wysyłała mi zdjęcia obrusu, który „pasowałby idealnie do twojego stołu, kochanie”. Czułam, że ciśnienie rośnie we mnie z każdą godziną.

— Może w tym roku zróbmy po prostu coś na luzie? — rzuciłam któregoś wieczoru do mojego partnera, gdy oboje siedzieliśmy zmęczeni na kanapie.

— Twoja mama na „luzie”? — Zaśmiał się krótko. — Przecież ona wszystko musi mieć według wzorca.

Miał rację. Mimo to jeszcze łudziłam się, że może magia świąt coś zmieni. Dwa dni przed Wigilią zaczęłam przygotowywać pierogi. Włączyłam kolędy w tle, zapaliłam świeczki, próbując wprowadzić siebie w ten nastrojowy klimat z reklam. Po godzinie ciasto się rwało, farsz był za słony, a potem zadzwoniła mama.

— Pamiętasz, że Zosia jest na diecie bezglutenowej? — rzuciła na dzień dobry.

— To może niech Zosia weźmie sobie coś ze sobą — odparłam z irytacją.

— Oj, no nie musisz tak od razu złością — usłyszałam i zagotowało się we mnie jeszcze bardziej.

A to był dopiero początek.

Żeby to się wszystko skończyło

Wigilia przypadała w niedzielę, więc już w piątek zaczęli się zjeżdżać pierwsi goście. Najpierw mama i ojciec. Przyjechali przed południem, choć umawialiśmy się na wieczór. Weszli do mieszkania, jakby byli kontrolą sanepidu. Mama z grymasem na twarzy przeszła się po kuchni, potem weszła do salonu i zaczęła poprawiać poduszki na kanapie.

— No nie wiem, czy ten zapach grzybów to dobry pomysł na wejście — skomentowała, ściągając płaszcz.

— To kapusta z grzybami, gotuję ją od rana — odpowiedziałam spokojnie, choć miałam ochotę ją wyprosić.

Ojciec jak zwykle był milczący, zajął fotel w rogu i zaraz włączył wiadomości, podkręcając dźwięk na cały regulator. W kuchni parowało, ja byłam w dresie, rozczochrana i już zmęczona. Mama za to wyglądała jakby wybierała się na bal w operze: pełen makijaż, biżuteria, nowy sweter w renifery.

— A gdzie twoje rodzeństwo? — spytała.

— Mówiłam, że przyjadą jutro. Dzisiaj tylko wy.

— Aha. Czyli będziemy siedzieć sami, w tym... zapachu.

W sobotę rano wpadła siostra z mężem i dwójką dzieci. Dzieci od razu zaczęły biegać po mieszkaniu, pies szczekał, ojciec dał telewizor jeszcze głośniej, a mama stała w kuchni i komentowała, że moje ciasto wygląda „trochę na opadnięte”.

— Ja to zawsze piekę sernik z przepisu babci, ale może twój też będzie jadalny — rzuciła.

Wieczorem przyjechał brat z nową dziewczyną. Wysoka, milcząca blondynka, która przez godzinę przeglądała telefon i nie powiedziała ani słowa. Idealna do naszej rodziny. Chciałam już tylko, żeby to wszystko się skończyło.

Zacisnęłam usta

Wigilia od rana przypominała operację wojskową. Każdy miał coś do powiedzenia, ale nikt niczego nie chciał zrobić. Mama siedziała przy stole z zeszytem i sprawdzała, czy wszystko idzie zgodnie z „planem świątecznym”, który rozpisywała od listopada. Ojciec zajął łazienkę na półtorej godziny, bo „chciał się ogolić na gładko”. Dzieci już trzeci raz rozlały sok na dywan, a mój partner znikał w sypialni pod pretekstem „pilnych telefonów z pracy”.

Stałam przy kuchence, lepiąc ostatnie pierogi, kiedy poczułam swąd. Podniosłam pokrywkę z garnka i zamarłam: grzyby się przypaliły. Czarna masa przykleiła się do dna jak beton. Wtedy przyszedł mama.

— Co tak śmierdzi? — spytała, krzywiąc się teatralnie.

Grzyby się przypaliły, nie zauważyłam — przyznałam.

— No pięknie. Bez kapusty z grzybami to nie będą prawdziwe święta.

Westchnęłam, nie mając już siły się tłumaczyć. Wyjęłam pierogi z zamrażarki, te ostatnie, awaryjne. Po chwili weszła siostra, spojrzała na stół i parsknęła śmiechem.

— To są te twoje słynne świąteczne dekoracje? Wygląda jak w przedszkolu.

Zacisnęłam usta. Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie pies wskoczył na stół i porwał wafelka z półmiska.

— No pięknie! — krzyknęła mama. — Nawet pies tu robi, co chce.

Wyszłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Usiadłam na brzegu wanny, próbując nie płakać. Wiedziałam, że to dopiero początek wieczoru, ale miałam dość. Chciałam się teleportować. Albo zniknąć.

Spojrzała na mnie z politowaniem

Stół nakryłam godzinę przed kolacją. Biały obrus, czerwone serwetki, świeczki w kształcie choinek, a pod talerzykami sianko. Tak jak mama zawsze chciała. Nawet ona przyznała, że wygląda „całkiem przyzwoicie”. Dzieci się obraziły, że nie ma prezentów wcześniej. Brat rzucił, że u jego kolegów to się daje po obiedzie. Mama powiedziała, że „u nas w domu są zasady”. Ojciec skomentował, że zaraz będzie mecz i czy ktoś w końcu poda karpia.

Zaczęliśmy od dzielenia się opłatkiem. Zawsze niezręczne, tym razem wyjątkowo chłodno. Dziewczyna brata podała mi rękę i powiedziała:

— Żeby ci się wreszcie ułożyło. Może mniej spięcia, a więcej luzu?

— Tobie też — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, ale krew mi buzowała.

Mój partner podszedł do mnie ostatni, pocałował w policzek.

Jeszcze trochę i po wszystkim — szepnął.

Zupa grzybowa była letnia, bo nikt nie przyszedł do stołu, kiedy wołałam. Karp miał ość w najgorszym możliwym miejscu i mama się zakrztusiła, potem długo komentowała, że jednak nie powinno się kupować ryb na promocji. Kiedy podałam pierogi, te z zamrażarki, siostra spojrzała na mnie z politowaniem.

Farsz jak z waty. Czuć, że nie twoje ręce go robiły.

— Moje robiły, tylko grzyby się przypaliły — powiedziałam twardo.

— No tak, przecież nie wszystko musi się udawać — dodała i uśmiechnęła się jak nauczycielka do ucznia z pałą.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko na ten stół, pełen jedzenia i ludzi, a czułam, jakby to był obcy świat. Obcy ludzie. Obca ja.

Coś we mnie pękło

Po kolacji wszyscy rozeszli się po mieszkaniu. Mama z siostrą stanęły przy kuchennym blacie i zaczęły analizować każde danie, jakby były jurorkami w kulinarnym programie. Ojciec oglądał telewizję tak głośno, że drżały szyby. Dzieci kłóciły się o puzzle, a mój brat próbował udowodnić swojej dziewczynie, że potrafi złożyć krzesło jedną ręką. Patrzyłam na ten chaos, czując narastający ciężar w klatce piersiowej.

— Chodź, usiądź na chwilę — powiedział mój partner, klepiąc miejsce obok siebie na kanapie.

— Zaraz — odpowiedziałam, choć wcale nie zamierzałam siadać. Wyszłam na korytarz, żeby złapać oddech. Wyjrzałam przez okno. Śnieg prószył spokojnie, jakby świat na zewnątrz nie miał pojęcia, co się dzieje w moim salonie. Po chwili usłyszałam głosy dochodzące z kuchni.

— Ona z roku na rok jest coraz bardziej spięta — mówiła siostra. — Może powinna odpuścić organizowanie świąt.

— Albo się bardziej postarać — dodała mama. — Atmosfera sama się nie zrobi.

Wtedy coś we mnie się pękło. Weszłam do kuchni, wyprostowana, z żołądkiem zawiązanym w węzeł.

— Jeśli macie ochotę komentować mnie i moje święta, to róbcie to chociaż przy zamkniętych drzwiach — powiedziałam.

Mama spojrzała na mnie zaskoczona.

— Kochanie, nie przesadzaj, przecież my tylko...

— Wiem, co robicie. I mam tego dość. — Wzięłam płaszcz z wieszaka i otworzyłam drzwi. Chłodne powietrze wpadło do środka.

— Dokąd ty idziesz? — zapytał mój partner, podchodząc szybko.

— Po święty spokój — odpowiedziałam. — Chociaż na chwilę.

Drzwi zatrzasnęły się za mną głośno. Cisza nocna na klatce schodowej była jak balsam.

Odnalazłam go sama

Schodziłam po schodach powoli, każdy krok brzmiał jak odsuwanie od siebie całego tego świątecznego zgiełku. Wyszłam przed blok i usiadłam na ławce pokrytej cienką warstwą śniegu. Zimno wdarło mi się pod kurtkę, lecz nie przeszkadzało mi to. Czułam wreszcie ciszę, jakiej potrzebowałam od tygodni. Patrzyłam na okna swojego mieszkania. Za szybami migotały lampki choinkowe, a zza zasłon wciąż przebijał się blask telewizora. Ta scena powinna kojarzyć się z ciepłem, a dla mnie była obrazem nieustającego napięcia.

Po kilku minutach usłyszałam ciche kroki. To mój partner podszedł do mnie, z rękami wsuniętymi w kieszenie, z twarzą przejętą, lecz spokojną.

Martwiłem się — powiedział łagodnie, siadając obok. — Nie uciekaj tak beze mnie.

— Nie uciekłam. Po prostu musiałam wyjść — odpowiedziałam. — Próbuję ogarnąć, dlaczego co roku to samo. Dlaczego próbuję zadowolić wszystkich poza sobą.

Milczał chwilę, potem spojrzał na mnie poważnie.

— To może czas przestać. Masz prawo zrobić święta po swojemu. A jak komuś się nie podoba, to jego problem.

W jego głosie było więcej wsparcia, niż dostałam od rodziny przez całe życie. Oparłam głowę na jego ramieniu, czując, że powoli wracam do siebie. W moim wnętrzu pojawiła się jasna, prosta myśl. Nie muszę już na siłę tworzyć rodzinnych świąt, jeśli za każdym razem kończą się one bólem.

— W przyszłym roku nigdzie ich nie zapraszam — powiedziałam zdecydowanie. — Zrobimy Wigilię we dwoje. Bez napięcia. Bez oceniania. Bez chaosu.

— Brzmi jak najlepszy prezent — uśmiechnął się.

Wstałam z ławki, czując lekkość, jakiej nie pamiętałam. Może nie dostałam świętego spokoju pod choinkę, lecz odnalazłam go sama, podejmując wreszcie decyzję, która dojrzewała we mnie od dawna. Ruszyłam z nim do klatki, czując, że tym razem to ja prowadzę.

Nina, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama