„Po 60-tce zmiękły mi kolana na widok młodego sąsiada. Zakochałam się, ale jemu zależało tylko na moim portfelu”
„– Spokojnie, stara wierzy w każde słowo. Parę tysięcy i mam z głowy raty – powiedział. Zamarłam. Kiedy wszedł do pokoju, siedziałam już na fotelu z jego papierami w ręku. – Kim ja dla ciebie jestem? Bankomatem? – zapytałam”.

- Redakcja
Czasem budzę się w nocy i przez chwilę zapominam, że Staszek już nie żyje. Odwracam głowę, chcę mu coś powiedzieć, a tam tylko pustka. Przerażająca cisza. Zasypiam wtedy znów, ale to już nie jest ten sam sen. Mam sześćdziesiąt trzy lata. Wdową jestem od czterech. Mieszkam sama w tej naszej starej kamienicy, gdzie wszystko skrzypi – schody, drzwi, ja też. Moje ciało przypomina mi codziennie, że już nie jestem młoda. Ale dusza... dusza jeszcze czasem chce zatańczyć.
Dni są podobne do siebie. Kawa o siódmej, krzyżówki przy stole, spacer po bułki do piekarni, seriale w tle. Czasem przyjdzie córka, czasem zadzwoni wnuczka. Ale większość czasu to cisza i samotność. A najbardziej boli ta niewidzialność. Jakby po sześćdziesiątce człowiek przestał być zauważany – jak stara firanka w oknie, którą nikt już nie zdejmuje, bo po co.
Sąsiad wpadł mi w oko
I wtedy pojawił się on – Piotr. Czterdzieści parę lat, może trochę więcej. Mieszka piętro wyżej, od niedawna. Z początku tylko „dzień dobry”, potem „jak się pani czuje?”. Kiedyś pomógł mi z siatkami, innym razem zablokował drzwi, żebym mogła przejść z wózkiem na zakupy. Uśmiecha się ładnie, mówi spokojnie. I pachnie... tak męsko. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak intensywnie czułam zapach mężczyzny obok siebie.
Złapałam się na tym, że czekam na jego kroki na schodach. Że poprawiam włosy, kiedy słyszę jego głos na korytarzu. Że rozmawiam z nim minutę dłużej niż potrzeba. Głupie to? Może. Ale serce nie zna wieku. I tak bardzo, cholernie bardzo, chciałabym znów poczuć, że komuś na mnie zależy.
Czasem myślę: może to już koniec, może teraz tylko czekać na ostatnią stację. A potem przypominam sobie jego uśmiech, kiedy powiedział:
– Pani Ewo, ma pani najpiękniejszy uśmiech w tej kamienicy.
I znowu chce mi się żyć.
Czułam się jak na randce
– Może wpadnie pan kiedyś na herbatę? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć.
Piotr spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili się uśmiechnął.
– Z przyjemnością, pani Ewo.
Przyszedł w niedzielne popołudnie, z jakimś domowym ciastem w ręku. Mówił, że upiekł je sam, ale nie wiem, czy to prawda. Posadziłam go w salonie, nalałam herbaty z cytryną, takiej prawdziwej, nie z torebki. Był elegancki, w dżinsach i swetrze, pachniał tym swoim drzewnym zapachem. A ja siedziałam naprzeciwko i czułam się jak dziewczyna na randce.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o pogodzie, polityce, o tym, jak drogie są teraz jabłka. Śmiał się z moich opowieści o Staszku, jak ten kiedyś pomylił sól z cukrem i zrobił najgorszą szarlotkę w historii. A ja śmiałam się z jego historii o wynajmowaniu pokoju u starszej pani, która karmiła go codziennie kapuśniakiem. Było lekko. Naturalnie. Z każdą minutą czułam, że znikają lata, które mnie dzielą od niego.
– Pani Ewo... – powiedział nagle, cicho – ...jest pani wyjątkowa.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Patrzył na mnie tak, jak nikt nie patrzył od lat. A potem... pocałował mnie. Nie gwałtownie. Delikatnie. Jakby pytał o pozwolenie. A ja nie cofnęłam się. Nie chciałam.
Pożyczyłam mu oszczędności
Piotr zaczął wpadać częściej. Czasem z zakupami, czasem tylko na chwilę. Przynosił wino, opowiadał, że miał ciężki dzień. Siadał na mojej kanapie, rozciągał się wygodnie, jakby był u siebie. A ja… ja czułam się potrzebna. Kochana. Znów żywa.
Pewnego wieczoru przyszedł cichy. Oczy miał podkrążone, twarz spiętą. Usiadł i przez chwilę tylko patrzył w podłogę.
– Wiesz... nie lubię o tym mówić – zaczął w końcu. – Ale mam trochę kłopotów.
– Kłopotów? – zapytałam cicho.
– Finansowych. Firma, w której pracowałem, zbankrutowała. Mam długi... nie ogarniam tego.
Zrobiło mi się go żal. Mówił to z takim wstydem. Takim bólem. Wstałam, usiadłam obok niego. Dotknęłam jego dłoni.
– Jeśli mogę pomóc, to powiedz – szepnęłam.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Nie dał od razu żadnej kwoty. Nie prosił wprost. Ale następnego dnia zostawiłam mu kopertę z oszczędnościami. „Na przeczekanie” – powiedziałam. Kilka dni później, podczas niedzielnego obiadu, córka spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Mamo... widuję cię z tym sąsiadem. Jesteś pewna, że on... że to szczere?
Zamieszałam łyżką w zupie.
– Nie jestem już dzieckiem, Marto. Wiem, co robię.
Ale w środku poczułam ukłucie. Czy rzeczywiście?
Byłam w szoku
Zawsze zostawiał kurtkę na moim wieszaku. Tego dnia, kiedy poszedł do sklepu po chleb, coś mnie tknęło. Może kobieca intuicja, może ten jego dziwny ton głosu wcześniej. Sięgnęłam do kieszeni. Były tam złożone dokumenty. Pożyczki. Windykacje. Kwoty, odsetki, wezwania. Dłonie zaczęły mi drżeć. Chwilę później wrócił, a ja usłyszałam jego głos, gdy rozmawiał z kimś przez telefon.
– Spokojnie, stara wierzy w każde słowo. Parę tysięcy i mam z głowy raty.
Zamarłam. Kiedy wszedł do pokoju, siedziałam już na fotelu z jego papierami w ręku.
– Kim ja dla ciebie jestem? Bankomatem? – zapytałam chłodno.
Zamarł. Twarz mu zbielała.
– Ewa, to nie tak...
Podszedł, próbował złapać mnie za rękę, ale się cofnęłam.
– Słyszałam wszystko. „Stara, która wierzy”. To ja?
Zamilkł. Potem westchnął.
– Na początku... tak. Ale potem... ja naprawdę cię pokochałem. To wszystko się pomieszało.
Zacisnęłam zęby. Łzy piekły mnie w oczach.
– Jesteś dobrym aktorem, Piotr.
Nie odpowiedział. Tylko stał. Zrobił krok do tyłu, jakby sam nie wierzył, że to się dzieje. A mnie serce pękało. Po raz drugi w życiu.
Bardzo cierpiałam
Minęły trzy dni, odkąd wyrzuciłam go za drzwi. Przez te trzy dni nie jadłam prawie nic. W nocy nie spałam. Tylko siedziałam w fotelu przy oknie i patrzyłam, czy zapali się światło na jego piętrze. Telefon dzwonił kilka razy dziennie. Nie odbierałam. Potem napisał: „Muszę z tobą porozmawiać. Tylko raz.”
Spotkaliśmy się w parku. Usiadł na ławce przede mną, jak ktoś, kto wie, że zawiódł. Nie próbował się uśmiechać.
– Ewa... zawaliłem. Wiem. Ale niczego nie udawałem, kiedy byliśmy razem. To uczucie było prawdziwe. Jest.
Milczałam. Patrzyłam na jego dłonie – drżały. Czy to znów teatr?
– Zacząłem kłamstwem. Potrzebowałem pomocy. Ale potem... nie wiem, kiedy zaczęłaś być dla mnie wszystkim.
Wstałam. Chciałam odejść. Ale nogi mnie nie słuchały.
– Nie wiem już, co jest prawdziwe – powiedziałam cicho. – Wszystko mnie boli.
– Daj mi szansę. Choć jedną.
Spojrzałam mu w oczy. I nagle znów byłam tą kobietą, która czeka na kroki na schodach. Która czuje ciepło, kiedy ktoś dotyka jej dłoni. Ale już nie ufałam. I on to zobaczył.
Chciałam zapomnieć
Kilka dni później znalazłam na wycieraczce list od niego. Pisał, że nie przestanie mnie kochać. Że się zmieni. Że wszystko naprawi. Ale ja już nie wierzyłam w słowa. Wieczorem zadzwonił. Czekałam na ten dźwięk jak na wyrok.
– Ewa... proszę, nie odkładaj. Muszę ci powiedzieć coś jeszcze.
– Nie dzwoń więcej i najlepiej wyprowadź się z tej kamienicy – przerwałam mu. – Potrzebuję czasu, żeby zapomnieć.
Zamilkł. Potem usłyszałam szept:
– Zawsze będę cię kochał.
Odsunęłam telefon od ucha i rozłączyłam się. Przez chwilę tylko patrzyłam na czarny ekran. Potem oparłam głowę o ścianę i zaczęłam płakać. Cicho. Bez krzyku. Tylko łzy, które płynęły jak rzeka.
Zabrałam jego sweter, który kiedyś zostawił na mojej sofie. Pachniał nim. Przytuliłam go raz. Ostatni. A potem wrzuciłam do worka razem z resztą rzeczy. Wyniosłam na dół i zostawiłam obok śmietnika. Nie chciałam już nic po nim. Ani słów, ani wspomnień, ani zapachów. Nie jestem już tą samą kobietą, która go zapraszała na herbatę.
Ewa, 61 lat