Reklama

Mam na imię Teresa. Jestem kobietą po pięćdziesiątce. Mam męża, dorosłą córkę, dom z widokiem na jezioro, samochód, dwa koty, koleżanki od śniadań na mieście i szafę pełną ładnych ubrań, których od lat już nie noszę, bo przestało mi zależeć, jak wyglądam.

Z zewnątrz wszystko wyglądało jak trzeba. Ludzie mówili: „Zazdroszczę Teresie życia. Ma wszystko poukładane”. A ja tylko liczyłam godziny do wieczora, żeby móc się położyć, zamknąć oczy i przez chwilę nie myśleć. Mąż – zajęty. Żyje głównie dla siebie, swojej kariery, spotkań z „ważnymi ludźmi”. Przez lata myślałam, że muszę to wszystko znosić. Tak to już jest. Kobiety po pięćdziesiątce raczej nie zaczynają życia od nowa.

Ale coś we mnie się zbuntowało. Nie wiem, czy to przez to, że córka wyjechała na dobre. Czy może przez to, że w lustrze zobaczyłam twarz, której już nie poznaję. A może po prostu... miałam dość tego ciągłego udawania, że jestem szczęśliwa.

Lekarka zapisała mi skierowanie na turnus rehabilitacyjny nad morzem.

– Kręgosłup się pani posypał, ale proszę to potraktować też jako odpoczynek – uśmiechnęła się serdecznie.

Tak też zrobiłam. Spakowałam walizkę, wzięłam „najlepszą” sukienkę (taką, w której czułam się choć trochę jak kobieta), tak „w razie czego” i wyjechałam.

Na miejscu poznałam Juliana. Fizjoterapeutę. Spokojnego, zrównoważonego, z ciepłymi oczami i rękoma, które potrafiły znaleźć każdy ból w ciele i – na chwilę – go ukoić. I nie wiem kiedy, ale przestałam czekać na wieczory. Zaczęłam czekać na... niego.

Poczułam się zauważona

– Ma pani ogromne napięcie w barkach. To tak, jakby całe życie musiała pani dźwigać coś więcej niż tylko to ciało – powiedział Julian, przesuwając dłonią po mojej łopatce.

Leżałam na brzuchu, pod białym ręcznikiem, ale słowa ugodziły mnie mocniej niż jego nacisk.

– Coś w tym jest – mruknęłam. – Pewnie od garbienia się przy komputerze...

Albo od ciężkich ludzi – dodał cicho, jakby sam do siebie.

Zamilkłam. Miałam wrażenie, że wyczuł coś, czego nie powinien. A potem jego palce zaczęły uciskać mnie tuż przy karku. Robił to profesjonalnie, ale było w tym coś... innego. Jakby chciał mi powiedzieć: „Widzę cię. Nie jesteś przezroczysta”.

Na stołówce usiadłam sama przy oknie, jak zwykle. Jadłam powoli, kiedy poczułam lekki dotyk na ramieniu. To był on.

– Czy to miejsce wolne? – zapytał z uśmiechem.

– Proszę bardzo – odparłam, czując, jak serce dziwnie mi przyspiesza.

Rozmawialiśmy chwilę – o jedzeniu w ośrodku, pogodzie, o spacerach po plaży. W jego oczach nie było nachalności, ale... zainteresowanie. Takie, jakiego nie widziałam u nikogo od lat. Kiedy wstawał od stołu, jego dłoń lekko musnęła moje ramię. Niby przypadkiem. Niby.

Wróciłam do pokoju z roztrzęsionym sercem. „To nic… to tylko uprzejmość… prawda?” – powtarzałam sobie, ale już wtedy wiedziałam, że zaczęłam czekać. Na kolejny masaż. Na kolejną rozmowę. Na jego głos. Następnego dnia specjalnie ubrałam tę sukienkę. Niebieską, w której kiedyś mój mąż powiedział, że wyglądam „nawet ładnie”. Chciałam, żeby Julian znów mnie zobaczył.

Nawiązał więź między nami

Wieczorem spotkaliśmy się na ścieżce prowadzącej na plażę. Przyszłam tu tylko po to, żeby pooddychać morskim powietrzem. Tak sobie to tłumaczyłam. Ale kiedy zobaczyłam Juliana, opartego o poręcz przy zejściu, uśmiechnęłam się jak dziewczyna z liceum.

Nie śpisz? – zapytał cicho.

– Nie umiem spać, kiedy słyszę morze – odpowiedziałam.

– I dobrze. Tylko niektórym morze przypomina, że jeszcze coś w nas żyje – powiedział.

Szliśmy brzegiem, a stopy zatapiały się w mokrym piasku. Mówił niewiele, ale słuchał uważnie. Opowiadałam o córce, o pracy, o mężu, którego „praktycznie nie ma, nawet kiedy jest”.

Nie jesteś jak inne kobiety, Teresa – powiedział w pewnej chwili, patrząc na fale. – Jesteś... obecna.

– Może tylko przy tobie. W domu już dawno mnie nie ma – wyrwało mi się.

Zatrzymał się. Poczułam ciepło jego dłoni, które na chwilę objęły moje palce. Nie mocno. Delikatnie. A potem – tylko spojrzenie. Długie. Głębokie. I ten niedopowiedziany pocałunek, który zatrzymał się tuż przy moim policzku.

Wróciłam do ośrodka z dłońmi schowanymi głęboko w kieszeniach. Bałam się, że jeśli ich nie ukryję, ktoś jeszcze poczuje ten dotyk. Taki, który mówi więcej niż słowa.

Następnego dnia dałam mu szalik – drogi, kaszmirowy, który miałam schowany na specjalne okazje. Bez słowa. Po prostu położyłam na stole przed masażem. Chciałam jakoś mu podziękować za wspólne chwile.

Nie musisz... – szepnął.

– Ale chcę – odparłam.

Ujął moją dłoń i pocałował wierzch. Delikatnie. Z szacunkiem. A może... z czułością? Nie mogłam przestać o nim myśleć.

Nie chciałam w to wierzyć

Siedziałam na ławce w ogrodzie ośrodka, czekając na kolejne zajęcia, kiedy obok mnie usiadły dwie kobiety. Obie znałam z widzenia – jedna miała rude loki i głośny śmiech, druga pachniała drogimi perfumami i zawsze nosiła czerwone paznokcie.

A ten Julian? – zaczęła ta pierwsza. – Wiesz, że wczoraj wieczorem napisał mi „tęsknię”? Serduszko i w ogóle.

– Serio? – prychnęła druga. – Mnie to samo wysłał tydzień temu, kiedy chodziłam do niego na zabiegi. I powiedział, że „między nami jest coś wyjątkowego”.

Zamarłam. Serce mi przyspieszyło. To musiał być jakiś żart.

On chyba flirtuje z każdą – dodała tamta. – Albo z każdą, która pachnie pieniądzem. Tylko... ja przez chwilę naprawdę myślałam, że to coś więcej.

– Mnie też się tak wydawało – powiedziała ciszej druga. – A może jesteśmy po prostu naiwne?

Nie mogłam tego dłużej słuchać. Wstałam i odeszłam, udając, że sprawdzam telefon. Ale nogi miałam jak z waty.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem weszłam na swoje konto w mediach społecznościowych. Zaczęłam przeglądać profile kobiet, które były na naszym turnusie w grupie. W jednej chwili wszystko stało się jasne. Zdjęcia. Wpisy. Komentarze pod postami. „Julian – najwspanialszy fizjoterapeuta świata!”, „Za nim będzie mi najbardziej tęskno!”, „Chciałabym, żeby ktoś jeszcze tak mnie dotykał...”. Każda z nich miała swoje chwile „z nim”. Każda wyglądała na przekonaną, że jest tą jedyną.

Ja też w to uwierzyłam. Też myślałam, że to coś wyjątkowego. Zamknęłam laptopa i położyłam się na łóżku. Długo patrzyłam w sufit, zanim przyszły łzy. Nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że wszystko we mnie – od serca po wnętrzności – krzyczy: „Jak mogłaś być taka naiwna?”.

Zrozumiałam trudną prawdę

Znalazłam go wieczorem. Jak zwykle siedział w sali relaksacyjnej. Sam. Pochylony nad kubkiem herbaty, z zamyśleniem kreślił coś palcem na blacie stołu. Podeszłam i stanęłam naprzeciwko. Nie usiadłam.

– Powiedz mi tylko jedno – zaczęłam cicho, ale i tak głos mi zadrżał. – Czy był chociaż jeden moment, który był prawdziwy?

Podniósł wzrok. W jego oczach nie było zaskoczenia. Tylko coś na kształt... zmęczenia?

Każdy moment jest prawdziwy, jeśli w niego wierzysz – odpowiedział. Zbyt szybko. Zbyt gładko.

– To nie odpowiedź. Dla mnie to było… wszystko – poczułam, jak zaciska mi się gardło. – Nie jestem jedną z twoich pacjentek, którym możesz mówić to samo. Nie jestem kolejnym „serduszkiem” na komunikatorze.

Milczał. Dopiero po chwili westchnął i powiedział:

– Dla mnie... to była ucieczka. Od siebie. Od codzienności. Nie chciałem nikogo skrzywdzić. Ale ja nie jestem uzdrowicielem kobiecych serc. Choć chciałbym być.

– Nie potrzebowałam uzdrowiciela. Potrzebowałam tylko prawdy – podeszłam bliżej. – Może gdybyś powiedział wprost, że to tylko gra, nie rozpadłabym się w środku.

Wstał. Patrzył na mnie przez moment, jakby chciał coś powiedzieć. Ale nic nie powiedział. Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego policzka. Ostatni raz. Ten gest był miękki, ale nie czuły.

– Już wystarczy – szepnęłam. – Nie szukaj mnie więcej.

Odwróciłam się i wyszłam. A serce biło mi tak mocno, jakby chciało uciec przede mną samą.

Znalazłam odwagę do zmian

Wróciłam do domu wieczorem. Deszcz zacinał w szyby tak, jakby niebo chciało mi wyrzucić wszystko, co ja sama ukrywałam. Mąż siedział przy komputerze, w tej samej koszuli co zawsze, sprawdzał jakieś kursy albo inwestycje. Nawet nie odwrócił głowy.

Jak turnus? – zapytał bez emocji.

– Dobrze… Lepiej – odpowiedziałam. Po prostu. Bez rozwijania.

– To dobrze. Jutro mamy kolację z Kowalskimi. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś.

Pokręciłam głową. Nie zapomniałam. Ale też nic mnie to już nie obchodziło. Poszłam do kuchni, zrobiłam sobie herbatę. Zaparzyłam też jemu – odruchowo.

Następnego dnia spotkałam się z Ireną, moją przyjaciółką. Od razu widziała, że coś się zmieniło.

Ty się zakochałaś – powiedziała, zanim jeszcze zdążyłam usiąść.

Nie zaprzeczyłam.

– Wiedziałaś, że po pięćdziesiątce jeszcze można? – zapytała pół-żartem, pół-serio.

– Nie. Ale myślałam też, że ktoś zakocha się we mnie – odpowiedziałam cicho.

Popatrzyła na mnie długo. Potem ujęła moją dłoń i już nic nie mówiła.

Wróciłam do domu i spojrzałam w lustro. Nie rozpoznałam kobiety, która patrzyła na mnie z drugiej strony. Ale wiedziałam jedno – ta kobieta przeżyła coś, czego się nie spodziewała. Coś, co ją rozdarło i... przebudziło. To bolało. Ale żyłam. Wreszcie. Nie na niby.

To dało mi nową siłę

Minęło kilka tygodni. Życie wróciło do rytmu, który znałam aż za dobrze – kawa o siódmej, prasowanie koszul, spacery z kotem po ogrodzie. Ale ja już nie byłam tą samą Teresą, która wyjechała na turnus rehabilitacyjny, z walizką pełną kremów przeciwzmarszczkowych i głową pełną pustki.

Czasem, gdy przechodzę koło lustra, zatrzymuję się na chwilę. Patrzę sobie w oczy. I nie pytam już: „Dlaczego pozwoliłaś sobie na takie złudzenie?”. Pytam: „Dlaczego aż tyle lat nie chciałaś nic czuć?”. Wiem już, co to znaczy pomylić czułość z miłością. Wiem, jak łatwo dać się zaczarować komuś, kto potrafi spojrzeć tak, jakby był tylko dla ciebie. I jak szybko ten ktoś może zniknąć, zostawiając po sobie jedynie echo szeptów i jedno zdjęcie na telefonie, którego nigdy nie usunę.

Nie wiem, czy się rozwiodę. Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam. Ale wiem jedno – nigdy więcej nie oddam swojego serca komuś, kto patrzy oczami łowcy. Nauczyłam się jeszcze czegoś. Że kobieta po pięćdziesiątce nie musi być przezroczysta. Może być silna, piękna, pełna życia. Nawet jeśli przez chwilę, to życie ją złamało. Czasem trzeba się rozpaść, żeby zobaczyć, z czego jesteśmy naprawdę zbudowane.

Teresa, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama