„Po 50. mąż poczuł resztki ducha utraconej młodości. Myśli, że jak wsiądzie na motocykl, to znów będzie miał 20 lat”
„Zaczęło się w jego pięćdziesiąte urodziny. Ściągnął mnie wtedy do garażu.
– Chodź, zobacz! – zawołał podekscytowany, jakby znów miał dwadzieścia lat. A tam stał bordowy, błyszczący, zbyt kosztowny jak na nasze możliwości motocykl”.

Od kiedy Kasia, nasza córka, wyfrunęła z gniazda, w naszym domu zrobiło się pusto. Ale nie dlatego, że jej nie ma, bo Łukasz też zniknął – chociaż wcale się nie wyprowadził. Została tylko cisza. Taka, która kłuje w uszy.
Wspierałam męża
Zawsze mówiłam sobie, że nie wszystko musi być jak z filmów. Że miłość to też codzienność – zakupy, rachunki, pranie. Z czasem człowiek się przyzwyczaja, czasem nawet do braku czułości. Ale teraz to nawet już nie jest przyzwyczajenie. To pustka.
Przez całe życie to ja byłam tą, która się dostosowuje. Chowałam swoje zachcianki, żeby jemu było łatwiej. Nie skończyłam szkoły na czas, bo on wtedy robił awans i trzeba było zająć się Kasią.
Pracowałam, ale zawsze tak, żeby zdążyć ugotować, wyprać, posprzątać. Łukasz był ambitny, miał pomysły, marzenia. Ja byłam jego zapleczem.
Zaczęło się zmieniać jakieś pół roku temu. Najpierw był po prostu bardziej zmęczony. Wracał później, mówił, że potrzebuje chwili dla siebie. Myślałam: kryzys. Nie chciałam drążyć, chciałam wspierać.
Zmienił się
Zaczęło się w jego pięćdziesiąte urodziny. Ściągnął mnie wtedy do garażu.
– Chodź, zobacz! – zawołał podekscytowany, jakby znów miał dwadzieścia lat. A tam stał bordowy, błyszczący, zbyt kosztowny jak na nasze możliwości motocykl.
– Bożenka, zrobiłem sobie prezent. Chcę poczuć znów, że żyję! – powiedział, klepiąc siodełko.
Chciałam w tym roku pojechać nad morze. Cisza, spokój, jakaś mała zatoczka. Dla mnie to była atrakcja, dla niego nuda. Łukasz ostatnio coraz częściej mówił, że potrzebuje odmiany. Ale ja myślałam, że jak już się zbliżają wakacje, to jakoś się dogadamy.
Zebrałam się na odwagę i zagadnęłam o urlop, kiedy siedzieliśmy przy kolacji. On jak zwykle jadł szybko, jakby zaraz miał gdzieś lecieć.
– Myślałam, że może w tym roku pojedziemy do Jastarni – rzuciłam z nadzieją. – W sierpniu byłby dobry termin, Kasia też pewnie by do nas dołączyła.
Miał własne plany
Odłożył widelec, odchylił się na krześle i spojrzał na mnie tak, jakby nie bardzo wiedział, o czym mówię.
– Bożena, ja nie jadę nad morze – powiedział w końcu. – W tym roku jedziemy z chłopakami w Bieszczady.
– Z chłopakami? – zapytałam, choć przecież wiedziałam, o kogo chodzi. – To znaczy z tymi z forum?
– Tak. Muszę trochę odetchnąć, przemyśleć pewne rzeczy. Potrzebuję przestrzeni. Pojeżdżę, odpocznę.
Siedziałam w milczeniu, ale czułam, że robi mi się gorąco.
– A ja? – zapytałam cicho. – Też bym chciała gdzieś pojechać. Nie na motorze, nie z chłopakami, ale też potrzebuję.
Wzruszył ramionami.
– Całe życie robiłem to, co trzeba. Praca, dom, dziecko, obowiązki. Teraz chcę robić to, co chcę.
Zapomniał o mnie
Zjadłam do końca w ciszy, A potem pozbierałam naczynia i wrzuciłam do zlewu. On wrócił do swojego telefonu, do jakiegoś filmiku, który go rozbawił. Ja poszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i opadłam na brzeg wanny.
Nie poznawałam go. Ten człowiek, którego kochałam, dla którego rezygnowałam z siebie, z różnych rzeczy, które mogłyby być tylko moje… siedział w kuchni i planował wyprawę, z której mnie wykluczył, bo uznał, że jestem przeszkodą w jego nowym życiu.
Zmienił się, i to nie tylko przez ten motocykl. Patrzył inaczej, mówił inaczej, jakby nosił w sobie jakąś złość, której nie potrafił nazwać. Czasem łapałam się na tym, że zastanawiałam się, czy on w ogóle mnie jeszcze lubi. Bo z miłości to już dawno nie zostało nic.
Kiedy wyjechał, przez pierwszy dzień było mi nawet lżej. Nie musiałam się zastanawiać, w jakim wróci nastroju, czy zje obiad, czy znów będzie milczał przy stole. Ale już drugiego dnia usiadłam przy oknie i zrozumiałam, że nie wiem, co ze sobą zrobić.
Zostałam sama
Nie dzwonił, nie pisał, tylko raz wrzucił zdjęcie z jakiejś przełęczy, podpisane: „Wolność”. Stał na tle gór z uniesionymi ramionami, jakby coś wygrał.
Któregoś dnia wpadła Kasia. Przynosiła siatki z zakupami, mówiła szybko, energicznie, aż w końcu spojrzała na mnie i zapytała:
– Mamo, wszystko u ciebie w porządku?
– Oczywiście – odpowiedziałam, jak zawsze.
– Mamo… ty się dla wszystkich poświęcasz, a kto się poświęca dla ciebie?
Przełknęłam ślinę i udałam, że muszę coś sprawdzić w kuchni. Tam dopiero pozwoliłam sobie usiąść i sięgnąć pamięcią: ile razy zaciskałam zęby, żeby nie wybuchnąć? Ile razy rezygnowałam, udając, że mnie nie boli? Czy to, że nie krzyczę, znaczy, że wszystko jest dobrze? Że się zgadzam?
Nie zgadzałam się. Ale nikt mnie nie pytał.
Myślał o sobie
Kiedy Łukasz wrócił z wyjazdu, nie było mnie już w mieszkaniu. Zabrałam tylko to, co naprawdę moje – kilka ubrań, książki, stare zdjęcie Kasi w ramce. Zostawiłam resztę, nawet filiżanki, które kiedyś dostałam od mamy. Spakowałam się wieczorem, bez pośpiechu, bez płaczu.
Na stole w kuchni położyłam kartkę: „Łukasz, nie krzyczałam, nie walczyłam, nie robiłam scen. Może dlatego myślałeś, że jest dobrze, że można mnie omijać, zostawiać, nie zauważać. Ty może żyjesz, ale ja umieram w tym związku. Bożena”.
Nie wiedział jeszcze, że coś się skończyło. Pewnie myślał, że znów wszystko się ułoży. Że Bożena poczeka, aż mu przejdzie.
Wyszłam o świcie. Autobus do siostry jechał dwie godziny. Przez okno widziałam mijane miasteczka, pola, drzewa. Nic szczególnego, a jednak wszystko wydawało się inne.
Było mi żal
Zamieszkałam u siostry, w małym pokoiku z widokiem na parking. To nie był pałac, ale miałam własne drzwi, własną ciszę. I nikt mnie nie zbywał wzrokiem znad telefonu.
Pierwsze dni były dziwne. Rano robiłam kawę, siadałam przy oknie i nic nie musiałam. Nie musiałam czekać na niego, zastanawiać się, w jakim wróci humorze, czy znów zniknie na cały dzień. Ale mimo tego spokoju czułam pustkę.
Zadzwonił po tygodniu. Nie od razu odebrałam. Długo patrzyłam na ekran, zanim przesunęłam palcem. Usłyszałam jego głos, jakby bardziej zmęczony niż zwykle.
– Bożena… przeczytałem ten list. Musimy porozmawiać. Proszę cię.
Spotkaliśmy się w kawiarni, gdzie kiedyś chodziliśmy na ciasto z Kasią. Usiadł pierwszy, ja przyszłam chwilę później. Wyglądał inaczej.
Miał wyrzuty sumienia
– Myślałem, że jak się wyrwę, to znowu poczuję życie – zaczął. – Wiesz, jak człowiek zbliża się do pięćdziesiątki, to się boi, że już nic przed nim nie ma. Bałem się starości. Te wyjazdy, motor, chłopaki… to wszystko miało sprawić, że znów będę kimś. A nie tylko facetem w kapciach.
Słuchałam i nie przerywałam. Nie dlatego, że go rozumiałam – bo nie rozumiałam – ale dlatego, że chciałam go usłyszeć.
– A ja przez te wszystkie lata nawet nie wiedziałam, że jestem martwa – powiedziałam w końcu.
Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz słyszał te słowa. A może po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Nie obiecał, że się zmieni. Nie prosił, żebym wróciła. Może dobrze wiedział, że to nie ten moment.
Bożena, 47 lat
Czytaj także:
- „Od lat kochałam Bartka, ale on nic nie wiedział. Wolałam patrzeć na niego z innymi kobietami, niż całkiem go stracić”
- „Na wieczorze kawalerskim narzeczona chciała sprawdzić moją wierność. Oblałem ten test, ale nie mam wyrzutów sumienia”
- „Pozwoliłam teściowi zasiać nasionko w moim ogródku. Byłam tak zaślepiona uczuciami, że nie przewidziałam jednego”

