Reklama

Pięć lat temu spakowałem torbę, trzasnąłem drzwiami i powiedziałem sobie, że to oni mnie stracili, nie odwrotnie. Duma wtedy aż mnie rozsadzała — taka głupia, młodzieńcza. Prawdopodobnie jedyne, co naprawdę straciłem, to ich… i siebie trochę też. Przez te pięć lat nauczyłem się żyć w ciszy. Najpierw było w niej coś wyzwalającego: mogłem nie odbierać telefonu, nie tłumaczyć się z decyzji, nie słyszeć, że „dziadek inaczej by sobie tego życzył”. Później ta cisza zaczęła pęcznieć, jakby stała się żywym stworzeniem, które siada mi na piersi w nocy i przypomina: „Uciekłeś. Właśnie tak się robi, kiedy brakuje odwagi”.

A wszystko zaczęło się od pieniędzy po dziadku. Głupie, nie? Nawet nie chcę wracać do szczegółów. Wystarczy, że pamiętam te ich spojrzenia — jakbym wyciągnął ręce po coś, co mi się nie należało. Jakby byłem problemem, nie synem. Niby wiem, że nie byłem bez winy, ale mam w sobie też twarde przekonanie, że zostałem oceniony, zanim ktokolwiek zapytał „dlaczego”. I tak minęło pięć lat, w których nikt do nikogo nie zadzwonił. Ja, bo się bałem, a oni, bo może uznali, że to ja powinienem zrobić pierwszy krok.

Zadzwoniłem dopiero w tym roku, dokładnie trzy dni przed Wigilią. Telefon drżał mi w dłoni, jakbym pierwszy raz w życiu występował na scenie. Mama odebrała po trzecim sygnale.

— Halo?

— Mamo… to ja — zacząłem.

— Słyszę.

— Pomyślałem, że… może wpadnę na Wigilię.

— Oczywiście — powiedziała to tak chłodno, jakby mówiła o wymianie opon, nie o spotkaniu po latach.

Od tamtej rozmowy żołądek mam zwinięty w supeł. W pracy próbowałem się zachowywać normalnie, ale nawet Bartek z magazynu zauważył, że coś jest ze mną nie tak.

— Stary, serio tam wracasz? — zapytał, opierając się o wózek paletowy.

— Serio.

— No… odważny jesteś. Ja bym nie miał jaj.

Od tamtej pory moje wyobrażenia tylko się mnożą: widzę ich wszystkich przy stole, jak siedzą sztywno, jakby kije połknęli. Brat milczy, mama, która patrzy, jakby patrzyła na obcego i ja szukający jakiegokolwiek punktu zaczepienia, żeby to wszystko nie runęło. A jednak, mimo strachu… tęsknię. I chyba właśnie ta tęsknota pchnęła mnie do drzwi ich domu. Stoję już na ganku. Ręka mi drży przed naciśnięciem dzwonka.

Spróbowałem jeszcze raz

Otworzyła mi mama. Wyglądała na zmęczoną, choć może tylko próbowała ukryć zaskoczenie. Wpuściła mnie do środka, ale nie było w tym ciepła, które pamiętałem z dawnych lat. Dom pachniał tak jak zawsze w Wigilię: barszczem, kapustą, czymś pieczonym, a jednak wszystko wydawało się obce, jakby ktoś przesunął meble i zmienił oświetlenie.

Wszedłem do salonu. Stół nakryto starannie, aż za starannie. Każdy talerz stał idealnie równo, a świeczki świeciły równym płomieniem. Brat siedział już na swoim miejscu. Udawał, że sprawdza telefon, ale widziałem, jak nerwowo marszczy brwi, kiedy podszedłem. Mama wskazała mi krzesło po drugiej stronie stołu. Usiadłem. Nikt nie zapytał, jak minęły te lata, gdzie byłem, co robiłem. Zamiast tego panowała dziwna, napięta uprzejmość, której nie znałem z wcześniejszych świąt.

Mama przerwała ciszę jako pierwsza:

— Nałóż sobie karpia — powiedziała tonem tak rzeczowym, że aż zadrżałem.

— Dzięki, zaraz… — odpowiedziałem, choć wcale nie byłem głodny.

Atmosfera była jak cienki lód pod nogami. Każde słowo mogło sprawić, że runę w zimną wodę. Chciałem jakoś zagaić, rozluźnić sytuację, cokolwiek.

— Jak tam u was… no, ogólnie? — zapytałem i natychmiast pożałowałem, bo mama i brat wymienili szybkie spojrzenia.

— W porządku — odparła krótko mama, a brat odchrząknął, jakby to go zirytowało.

Spróbowałem jeszcze raz.

— Praca, zdrowie, coś nowego?

— Zwyczajnie – mruknął brat, nie podnosząc wzroku.

Siedziałem tam, jakbym przyszedł na przyjęcie, na które nikt mnie nie chciał zapraszać. Sztućce szczękały zbyt głośno, a każde zdanie urywało się w pół słowa. Rozmawiali o wszystkim, co bezpieczne: o pogodzie, o tym, że mróz ma wrócić po świętach, o tym, że grzyby w tym roku wyszły słabe. Czułem, jak robi mi się coraz bardziej duszno. Spróbowałem znów, ostrożnie, jak ktoś, kto waha się, czy wejść do ciemnego pokoju:

— Myślałem… że może dobrze byłoby trochę porozmawiać po kolacji.

Mama rzuciła zimno:

— Zobaczymy.

Brat prychnął cicho.

— Nie trzeba było przyjeżdżać na pokaz — rzucił niby pod nosem, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszał.

Poczułem, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Chciałem odpowiedzieć, ale coś w środku mnie powstrzymało. Chyba jeszcze nie byłem gotów, żeby się z nim zderzyć. Stół wydawał się coraz większy, jakby oddzielał mnie od nich wszystkim, co działo się przez te pięć lat. Napięcie rosło z każdą minutą. Mama układała śledzie na półmisku z taką ostrożnością, jakby każde przesunięcie mogło wywołać kolejną kłótnię. Brat siorbał barszcz bez słowa, a ja siedziałem pośród tego wszystkiego, czując, że każde moje zdanie trafiało w mur, który wyrósł między nami i nie zamierzał ustąpić.

Mama uciekła wzrokiem

Po kolacji poczułem, że jeśli zaraz z kimś nie porozmawiam, to się uduszę. Wyszedłem do kuchni pod pretekstem sprzątania talerzy. Mama przyszła po chwili, niosąc pustą salaterkę. Ustawiła ją na blacie i od razu zauważyłem, jak napina ramiona, jakby przygotowywała się na uderzenie.

— Mamo, możemy chwilę pogadać? — zapytałem cicho.

— Słucham — odpowiedziała, nie patrząc na mnie, tylko przecierając blat tak energicznie, jakby miał zaraz zniknąć.

— Dlaczego… dlaczego tak się zachowujecie? — Słowa plątały mi się w ustach. — Przyjechałem, bo myślałem, że można zacząć od nowa.

Mama westchnęła, ale nie było w tym ulgi, raczej zmęczenie.

— To nie jest takie proste.

— A próbowaliście, chociaż ze mną rozmawiać? — zapytałem, choć znałem odpowiedź.

— Rozmowa niczego wtedy nie zmieniła. Tak to widzieliśmy.

Poczułem, jak ogarnia mnie gniew.

— Przez pięć lat nikt nie zapytał, co się właściwie stało — wycedziłem. — Nikt.

Mama odłożyła ścierkę i spojrzała na mnie w końcu. W jej oczach nie było wrogości, tylko jakaś dziwna ostrożność.

— Pięć lat to nie jest coś, co da się wymazać barszczem i opłatkiem — mruknęła.

Zatrząsłem się z oburzenia.

— Ja nie chcę niczego wymazywać, tylko zrozumieć, dlaczego od razu założyliście, że jestem wszystkiemu winny.

Mama uciekła wzrokiem.

— Nie teraz… Wojtek, to nie jest pora.

Wtedy z korytarza zajrzał brat.

— Co, znowu dramaty? — rzucił sucho.

Chciałem odpowiedzieć, ale mama zrobiła krok w tył, jakby miała dość.

Starczy na dziś — powiedziała. — Naprawdę starczy.

A ja poczułem, że ta Wigilia była tylko przykrywką.

Zapadła cisza

Po rozmowie w kuchni wróciłem do salonu, ale nie potrafiłem już usiedzieć przy stole. Napięcie we mnie narastało. Wyszedłem więc na korytarz, niby po to, żeby ubrać buty i wyjść na chwilę zaczerpnąć powietrza. Zatrzymałem się jednak przy drzwiach do pokoju, z którego dochodziły głosy mamy i brata. Nie zamknęli ich dokładnie.

— Mówiłem, żeby nie przyjeżdżał — syknął brat. — Zawsze tak było. Wchodzi i od razu wszystko na nowo trzeba przeżywać.

— On też ma swoje racje — odpowiedziała mama. — Chociaż nie wiem, czy można mu ufać po tamtym wszystkim.

Przysunąłem się bliżej, choć wiedziałem, że nie powinienem.

— Swoje racje? — Brat prychnął. — Ty zawsze wszystko tłumaczysz. A prawda jest taka, że zrobił, co zrobił, i tyle. A teraz przychodzi jak gdyby nigdy nic.

— Nie przesadzaj. — Mama mówiła ciszej, ale słyszałem każde słowo. — Nie wiemy, co miał w głowie wtedy.

— Wiem jedno — burknął. — Nie chcę znowu tego przechodzić. Nie chcę znowu bać się, że nas zostawi dla własnych korzyści.

Te słowa uderzyły mnie najmocniej. Poczułem, jak krew płynie mi szybciej, jak dłonie zaciskają się same. Wszedłem do pokoju bez pukania.

— Super. Skoro już mówicie o mnie, to powiedzcie mi to w twarz — wyrzuciłem z siebie, próbując utrzymać głos w ryzach.

Mama odwróciła się gwałtownie.

— Nie o to nam chodziło…

— To o co? — przerwałem jej. — Powiedzcie.

Brat zmrużył oczy, jakby właśnie czekał na tę konfrontację.

— O prawdę. Skoro już tak bardzo chcesz rozmawiać, to posłuchaj.

Mama spróbowała go zatrzymać gestem, ale on już był nakręcony.

— Myślałeś, że możemy udawać, że nic się nie stało? Że tamta sprawa nie zostawiła śladu?

— Jakiej sprawy? — sapnąłem. — Z pieniędzmi? Przecież to było nieporozumienie, nikt mnie nawet nie zapytał…

Mama przerwała mi drżącym głosem:

— To nie chodzi tylko o pieniądze. Jest coś jeszcze.

Zapadła cisza, która wydawała się cięższa niż wszystko, co wydarzyło się wcześniej.

— To o czym wy mówicie? — zapytałem, choć bałem się odpowiedzi.

Mama odetchnęła głęboko, jak ktoś, kto przez lata trzymał w sobie coś bolesnego.

— Powiemy ci wszystko. Ale nie tutaj, nie w tej atmosferze. Chodźmy do kuchni.

Wiedziałem już, że za chwilę usłyszę coś, co zniszczy cały mój obraz tamtych wydarzeń.

Nikt mnie nie zatrzymał

Usiedliśmy w kuchni. Mama splotła palce tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Brat stał pod ścianą, jakby pilnował, żebym nie uciekł.

— Myśleliśmy, że zrobiłeś to specjalnie — zaczęła mama cicho. — Że chciałeś przepisać część pieniędzy tylko na siebie.

— Nigdy. Skąd wam to przyszło do głowy? — wyrwało mi się od razu.

— Bo podpisałeś dokument bez nas — wtrącił brat. — Tak to wyglądało. Wchodzę do pokoju dziadka, a ty trzymasz te papiery. Jak mieliśmy to rozumieć?

— Nie wiedzieliście, dlaczego to zrobiłem — odpowiedziałem, czując narastającą bezsilność. — Dziadek poprosił, żebym mu pomógł coś uporządkować. Nawet nie wiedziałem, że ma to związek z pieniędzmi. Gdy zorientowałem się, że chodzi o podział, wszystko przerwałem. Przecież o tym mówiłem.

— Mówiłeś po fakcie. — Skrzywił się. — A wtedy odcinałeś się od nas na każdym kroku. Mama próbowała z tobą rozmawiać, a ty znikałeś.

— Bo czułem się oskarżony, zanim wypowiedziałem jedno zdanie — odpowiedziałem. — Myślałem, że skoro mi nie wierzycie, to nie chcielibyście nawet słuchać.

Mama pochyliła głowę.

— Może zabrakło nam cierpliwości. Może powinniśmy wtedy inaczej zareagować. Ale bolało nas to. Wszystko złożyło się w całość, która wyglądała… źle.

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Poczułem, że coś się we mnie załamuje. Wstałem.

— Muszę wyjść. Potrzebuję chwili.

Nikt mnie nie zatrzymał. Wyszedłem w zimne powietrze, przeszedłem kilka ulic, nie wiedząc, dokąd idę. Ich słowa wracały jak echo. Nie wiedziałem już, gdzie kończyła się moja wina, a zaczynała ich.

Zostałem jeszcze chwilę

Szedłem bez celu, aż dotarłem do starego placu zabaw. Usiadłem na ławce. Powietrze było zimne, ale nie zwracałem na to uwagi. Chciałem po prostu odetchnąć, zebrać myśli. Po chwili usłyszałem szybkie kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem siostrę, jedyną osobę, która przez całą Wigilię nawet na sekundę nie spojrzała na mnie z niechęcią.

— Wojtek, poczekaj! — zawołała i usiadła obok. — Mama powiedziała, że wyszedłeś. Pomyślałam, że cię tu znajdę.

— Nie musiałaś — mruknąłem. — Chciałem zostać sam.

— Wiem. Ale ja też chciałam z tobą porozmawiać.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu powiedziała:

— Wiem, że to nie było fair. To, jak wtedy zareagowali. Ja też się źle z tym czułam. Ale ty też nas zostawiłeś.

Słowa zabolały, ale nie uciekłem od nich.

— Bo myślałem, że nikt mnie już nie chce. Cokolwiek mówiłem, wyglądałem jak jedyny winny.

— Mnie nie pytałeś — odpowiedziała spokojnie. — Chciałam z tobą rozmawiać, tylko nikt mnie nie słuchał. W tamtym czasie każdy był zraniony, każdy zakładał najgorsze. A ty zniknąłeś tak nagle, jakbyśmy wszyscy stali się dla ciebie obcy.

— Nie potrafiłem inaczej — przyznałem. — Wszystko było tak napięte, że każdy dzień wydawał mi się walką, którą mam przegrać.

Siostra kiwnęła głową.

— Rozumiem. Ale widzisz, te pięć lat… to nie była tylko przerwa w kontaktach. To był czas, kiedy wszystko się utrwaliło. Mama i brat zamknęli się w swojej wersji wydarzeń. Ty zamknąłeś się w swojej. A ja byłam pośrodku i nie wiedziałam, jak to poskładać. — Spojrzała na mnie poważnie. — To nie była kłótnia o pieniądze. To, co naprawdę was poróżniło, nigdy nie zostało nazwane. I chyba każdy z was trochę się tego bał.

Nie odpowiedziałem. Czułem, że po raz pierwszy od lat ktoś mówi do mnie nie z uprzedzeniem, tylko z troską. Siostra wstała.

Wracam do domu — oznajmiła. — Jak będziesz chciał… przyjdź. Nie dla nich. Dla mnie.

Zostałem jeszcze chwilę. Jej słowa zostawiły we mnie coś, czego nie czułem od dawna. Nie był to spokój, a raczej świadomość, że ta historia sięga głębiej niż dawne pretensje. Być może pierwszy raz zrozumiałem, że nikt z nas nie umiał wtedy powiedzieć, czego naprawdę się boi.

Wojciech, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama