Reklama

Mam czterdzieści sześć lat i teoretycznie wszystko: męża, dom, córkę na studiach, pracę w HR-ze. Stabilność, którą kiedyś uważałam za cel. Ale stabilność łatwo myli się z martwym punktem. Codzienność wygląda jak kalka: pobudka, praca, obiad, rozmowa z Andrzejem o rachunkach, wieczorny serial, sen. Życie jak instrukcja obsługi pralki – krok po kroku, bez emocji.

Andrzej rzadko pyta, jak się czuję. Nie zauważa, gdy kupię nową sukienkę. Nie dotyka mnie tak, jak kiedyś. W zasadzie – nie dotyka wcale. Współistniejemy. Rozmawiamy głównie o tym, co trzeba kupić i co się zepsuło. Niby normalne. Ale coraz częściej czuję, że jestem w tym wszystkim sama.

Patrzę w lustro i widzę zmarszczki. Ale nie one są najgorsze. Gorsza jest ta cisza między nami. To, że stałam się niewidzialna. Że nikt nie mówi mi „ładnie wyglądasz”. Że nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś na mnie spojrzał z zainteresowaniem. I nie mówię o Andrzeju. Mówię w ogóle – o świecie.

Zaczęłam się zastanawiać: czy ja jeszcze jestem kobietą? Czy już tylko żoną, matką i pracownicą? Czy naprawdę tak wygląda druga połowa życia? Nie wiem. Ale wiem jedno: jeśli czegoś nie zmienię, uschnę. A ja nie chcę być suchym kwiatkiem w wazonie. Chcę jeszcze coś czuć.

Próbowałam coś naprawić

– A może gdzieś pojedziemy? – rzuciłam przy kolacji, odkładając łyżkę. – Tak po prostu. Na weekend. Tylko my dwoje.

Andrzej spojrzał znad talerza, jakby pierwszy raz mnie widział.

– Pojedziemy? Gdzie? Znowu wydatki? – westchnął, sięgając po chleb.

– To nie musi być daleko. Nawet gdzieś blisko. Liczy się, żebyśmy byli razem.

– Ale po co? Przecież mamy dom, ogród, ciszę. I roboty w bród – mruknął.

– Bo my nie rozmawiamy, Andrzej. Bo... czuję, jakbyśmy się mijali. Jakbyśmy przestali być parą.

Zamilkł. Włączył telewizor. Na ekranie leciał jakiś program kulinarny. Typowa ucieczka.

Mówię serio – ciągnęłam, nie odpuszczając. – Kiedy ostatni raz gdzieś wyszliśmy sami, bez córki, bez teściów, bez powodu?

– Nie wiem. Może jak Klara miała osiem lat? – rzucił sarkastycznie. – Naprawdę uważasz, że teraz nagle wszystko zmienimy?

– Nie „nagle”. Chcę spróbować. Żeby coś w ogóle jeszcze było. Między nami.

Znowu cisza. W tle słychać było tylko szuranie sztućców.

– Wiesz co – odezwał się w końcu – może ty za dużo myślisz. I masz za dużo czasu.

Wstałam. Wzięłam swój talerz i powoli zaczęłam zmywać. W oczach miałam łzy. Ze złości. I z bezsilności. Poczułam, że nie chodzi już nawet o Andrzeja. Chodzi o to, że przestałam istnieć jako kobieta. Byłam funkcją. Ktoś do ugotowania zupy, podania leków, odebrania telefonów od mamy. Albo teraz coś zmienię, albo już zawsze będę tylko tłem.

Odnalazłam się na nowo

Zrobiłam to zupełnie impulsywnie. W drodze do pracy minęłam nową siłownię – przeszkloną, nowoczesną, z plakatem: „Zacznij dziś. Nie czekaj na poniedziałek”. Zawróciłam. Weszłam i zapisałam się na trening personalny. Sama siebie zaskoczyłam.

– Monika, serio? – śmiała się Iwona z HR-u, kiedy opowiadałam jej o tym przy lunchu. – Ty na siłownię?

– No. A co, wyglądam jak ktoś, kto nie może ćwiczyć? – odpowiedziałam z uśmiechem.

Nie powiedziałam jej jednak wszystkiego. Że to nie chodzi tylko o ciało. Że chodzi o to, żeby poczuć cokolwiek. Coś nowego. Choćby pracujące mięśnie.

Pierwszy trening był po pracy. Weszłam do środka w za dużym T-shircie i legginsach sprzed dekady. Wtedy go zobaczyłam. Miał może trzydzieści parę lat. Wysoki, pewny siebie, z tym błyskiem w oku, który rozpoznaje się od razu. Taki, co wie, że działa na kobiety.

– Dzień dobry, pani Monika? Jestem Tomek, będę pani trenerem – uśmiechnął się. – Od razu mówię: świetna sylwetka. Ile pani ma lat? Trzydzieści pięć?

Parsknęłam śmiechem.

– Aż tyle?

– No to co… Zaczynamy nową wersję siebie?

Ćwiczyliśmy. Dużo się śmiał. Komentował moje ruchy, czasem dotykał – poprawiał ustawienie rąk, bioder. Nagle poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Byłam widzialna.

Wróciłam do domu z rumieńcami. Z błyskiem w oku, którego dawno u siebie nie widziałam. Andrzej popatrzył na mnie, zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. A ja w łazience dotknęłam policzka i pomyślałam: „Oto ja. Znowu ja”.

To nie był tylko trening

– Dzisiaj tylko ty i ja. Bez hantli – rzucił Tomek, kiedy weszłam na siłownię tydzień dni później.

– Bez hantli?

– Trening na rozciąganie. A potem spacer. I kawa. Tylko nie mów, że masz coś lepszego do roboty.

Nie miałam. Po treningu i spacerze usiedliśmy w małej kawiarni obok klubu. On zamówił czarną bez cukru. Ja latte. Rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od lat – o muzyce, o filmach, o tym, że on kiedyś studiował psychologię, ale zrezygnował. Że lubi ludzi, ale jeszcze bardziej lubi ich obserwować.

– Wiesz, co w tobie lubię najbardziej? – spytał nagle, patrząc mi prosto w oczy. – Że nie udajesz.

Zamarłam.

Nie mam już czasu na udawanie – odpowiedziałam po chwili.

Uśmiechnął się. A ja poczułam, że ziemia pod stopami zaczyna się przesuwać. Coś się zmieniło.

Treningi coraz częściej kończyły się wspólną kawą. Potem obiadem. Potem... Nie pamiętam dokładnie, kiedy się pierwszy raz pocałowaliśmy. Chyba w jego samochodzie, gdy odwiózł mnie po „rozciąganiu”. Zrobił to powoli, ostrożnie – jakby pytał, czy może. Nie zaprotestowałam.

Z czasem przestałam nosić stare T-shirty. Zaczęłam kupować nowe legginsy. Malowałam się przed treningiem. Wracałam do domu rozświetlona, ożywiona.

Andrzej spojrzał na mnie kiedyś znad laptopa.

– Coś ty taka promienna?

Ćwiczenia działają – odpowiedziałam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

To była prawda, ale nie cała. Zmarszczki nie zniknęły. Ale przestałam je zauważać. Bo ktoś patrzył na mnie tak, jakby one w ogóle nie miały znaczenia.

Córka coś zauważyła

– Mamo, czy ty się zakochałaś? – zapytała Klara ni stąd, ni zowąd, siedząc naprzeciwko mnie w kuchni, popijając herbatę.

O mało nie zakrztusiłam się łykiem wody.

– Co za głupoty – odpowiedziałam zbyt szybko.

– No pewnie, głupoty. Bo przecież to całkowicie normalne, że matka po czterdziestce nagle zaczyna się stroić, malować i wracać do domu z uśmiechem jak nastolatka po pierwszej randce.

Zamilkłam. Przez chwilę nie wiedziałam, czy bardziej mnie przygniata strach, czy irytacja.

– Klara, przesadzasz.

– Wiesz, ja wszystko rozumiem. Tylko... bądź ostrożna, mamo.

Wyszła, zostawiając mnie z poczuciem winy, którego nie potrafiłam zignorować.

Tomek tymczasem zaczął naciskać. Było coraz mniej prawdziwych ćwiczeń, a coraz więcej spacerów, telefonów, niedopowiedzianych spojrzeń.

A gdybyśmy tak… byli razem? Na serio? – zapytał któregoś wieczoru, leżąc obok mnie w tanim hoteliku na obrzeżach miasta.

Zamarłam. Milczałam długo, zbyt długo.

– Myślałem, że to dla ciebie też coś znaczy – dodał cicho

Złapałam go za rękę, ale słowa nie chciały wyjść z gardła. Sama nie wiedziałam, czego chcę. Z jednej strony – czułam się żywa. Pożądana. Inna. Ale z drugiej – miałam dom, rodzinę, córkę, która patrzyła na mnie z niepokojem w oczach. Wracałam do domu i czułam się rozdarta. Jakbym grała dwie role: spełnionej kobiety i zdradzającej żony. Nie umiałam już stwierdzić, która z nich była prawdziwa.

Mąż się domyślił

Andrzej siedział w fotelu, kiedy weszłam. Telewizor był wyłączony. To już było podejrzane.

– Musimy poważnie pogadać – powiedział, nie patrząc na mnie. – Usiądź.

Usiadłam. Serce waliło mi jak młotem. Może Klara mu powiedziała? A może sam się domyślił?

Podejrzewałem, że coś się dzieje – zaczął cicho. – Ale chyba nie chciałem wiedzieć.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam czym się bronić.

– Przestałaś być obecna. Byłaś ciągle uśmiechnięta, oderwana. Patrzyłaś w telefon, jakby tam było całe twoje życie. A ja… po prostu nie chciałem wiedzieć.

– Bo ja się dla ciebie nie liczę. Bo ty mnie nie widzisz! – wybuchnęłam nagle. – Od lat mnie nie dostrzegasz!

– To nieprawda – odburknął. – Po prostu… nie jestem taki jak ty. Nie pokazuję wszystkiego. I może nie jestem romantyczny, ale nigdy cię nie zdradziłem. A ty?

Zamilkłam. Było mi wstyd.

– To nie chodzi o zdradę – szepnęłam w końcu. – Chodzi o to, że ja umarłam w tym małżeństwie już dawno. Stałam się przezroczysta.

– I dlatego potrzebowałaś kogoś innego? – jego głos się załamał. – Młodszego? Takiego, który będzie się tobą zachwycał?

Nie chciałam się zakochać. Chciałam się poczuć… żywa.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

– Nie wiem, czy ci wybaczę – powiedział po długiej chwili. – Ale… rozumiem. Może trochę za bardzo się przyzwyczailiśmy do tego, że wszystko jakoś działa.

Spojrzał na mnie. Po raz pierwszy od dawna – naprawdę spojrzał. Ale było za późno.

Szukałam siebie i znalazłam

Zostawiłam Andrzeja dwa tygodnie później. Nie odeszłam do Tomka. On dzwonił, pisał, czekał – ale wiedziałam, że nie mogę wejść z jednej pułapki w drugą. Potrzebowałam ciszy, oddechu. Potrzebowałam siebie.

Wynajęłam pokój w hostelu pod miastem. Mały, z widokiem na parking i reklamę warsztatu samochodowego. Z białą pościelą i czajnikiem do herbaty. I z tą przerażającą, bezlitosną pustką, która wylewała się na mnie, kiedy zamykały się drzwi.

Nie miałam już Andrzeja. Nie miałam Tomka. Klara nie odzywała się przez kilka dni. W telefonie – cisza. Tylko ja. Ja i moje odbicie w lustrze. Spojrzałam na siebie – bez makijażu, w dresie, z rozmazanym tuszem pod oczami – i pomyślałam: „Nie jestem już tą samą kobietą”. Nie byłam. Zmieniłam się. Nie dzięki mężczyznom, choć obaj byli częścią tej przemiany. Zmieniłam się, bo pierwszy raz od lat spojrzałam na siebie jak na osobę, a nie funkcję.

Zmarszczki nadal były. Ale to, co naprawdę się zmieniło, to sposób, w jaki zaczęłam je widzieć. Nie wiem, co będzie dalej. Może wrócę do Andrzeja. Może nie. Może jeszcze kiedyś się zakocham. A może nie. Ale wiem jedno. Nie chcę już nigdy być przezroczysta.

Monika, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama