Reklama

Kiedyś byłam dziewczyną z aspiracjami. Skończyłam liceum z wyróżnieniem, marzyłam o studiach z psychologii. A potem – dzieci, dwójka, z różnicą dwóch lat. Decyzja, że zostaję w domu była wspólna. Mąż miał pracować, ja miałam zajmować się domem. Tylko że on wracał coraz później, a ja stawałam się coraz bardziej przezroczysta.

Harowałam w domu

Przez te wszystkie lata spłacaliśmy kredyt. Okrutny, wiecznie obecny jak choroba przewlekła. Rata po racie, miesiąc po miesiącu, aż wrosło to w nas jak rytuał. Dzieci rosły, my się starzeliśmy, a ja powtarzałam sobie: „jeszcze tylko parę lat i odetchniemy”.

Dzień spłaty ostatniej raty zaczął się zupełnie zwyczajnie. Wstałam o siódmej, wstawiłam wodę na kawę i podlałam fikusa w kącie kuchni, jak co rano. Nawet nie czułam ekscytacji, choć wcześniej myślałam, że to będzie jak wielkie święto. Dzieci już od dawna mieszkały osobno. Paweł wyszedł wcześnie, tylko rzucił przez ramię, że ma coś do załatwienia po drodze do pracy.

Późnym popołudniem przyszła wiadomość z banku. Potwierdzili spłatę ostatniej raty. Przeczytałam ją dwa razy, bo wydawało mi się to nierealne. Mieszkanie było nasze. Po tylu latach. Zrobiłam herbatę i usiadłam w salonie, gapiąc się w pusty ekran telewizora. Czułam się… nijak. Jakby mój organizm nie wiedział, jak powinien zareagować. Spokój, który powinien przyjść, nie przyszedł.

Nie spodziewałam się

Paweł wrócił po dziewiętnastej. Miał w ręce butelkę czerwonego wina. Uśmiechnął się krzywo, jakby chciał udawać, że to radosna okazja.

– No, udało się – powiedział, kładąc butelkę na stole. – To chyba trzeba uczcić.

Nalał nam po kieliszku. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę nie odzywał się ani słowem. Wypił łyk i spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby był gdzieś bardzo daleko.

– Ewelina… – zaczął. – Muszę ci coś powiedzieć.

Zamarłam. Przeszył mnie dreszcz.

– Ale co? – zapytałam. – Stało się coś?

Westchnął i położył dłonie płasko na stole.

– Odchodzę. Już się spakowałem. Jeszcze dzisiaj się wyprowadzam.

Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc. Myślałam, że żartuje. Że może się pokłócimy o jakąś głupotę, ale potem wszystko wróci do normy. Jak zawsze.

– Ale jak to? Teraz? Gdy wszystko już za nami?

– Właśnie dlatego. Bo teraz mogę żyć naprawdę – odpowiedział bez wahania.

– Z kimś innym? – głos mi zadrżał, choć starałam się go utrzymać.

– Z kimś, kto mnie rozumie.

Zostałam sama

Wstał i podniósł kieliszek, jakby chciał wznieść toast, ale nie wypił. Odstawił wino, jakby jednak nie wypadało. Chwycił torbę, którą zostawił w przedpokoju, i bez słowa wyszedł.

Zostałam sama. W głowie miałam pustkę. Wstałam i podeszłam do okna. Spojrzałam na ulicę, ale nie patrzyłam na nic konkretnego. Myśli nie układały się w zdania. Przez moment nie czułam nawet smutku, tylko jakieś dziwne, zimne niedowierzanie. Jakby ktoś nacisnął pauzę w moim życiu i zapomniał mnie odblokować.

Nie spałam tamtej nocy. Siedziałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i wpatrywałam się w drzwi. Wydawało mi się, że może jednak wróci, że to tylko chwilowy kryzys, jakiś impuls. Ale nie wrócił. Nie napisał nawet wiadomości.

Rano wysłałam wiadomość do córki: „Musimy porozmawiać”. Odpisała po godzinie: „Jestem w pracy, później”. Do syna zadzwoniłam. Odebrał dopiero za trzecim razem.

– Co się stało? – zapytał.

– Twój ojciec się wyprowadził – powiedziałam. – Powiedział, że odchodzi. Że ma kogoś.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez chwilę myślałam, że się rozłączył.

– Mamo… ja wiedziałem – powiedział cicho.

– Co?

– Wiedziałem. Wiedziała też Anka. Ale nie chcieliśmy się mieszać. To… wasza sprawa.

Dosłownie oniemiałam

Zatkało mnie. Przez gardło nie chciało mi przejść ani jedno słowo.

– To wy wiedzieliście? I nic nie powiedzieliście?

– Nie chciałem w tym siedzieć. Mam swoje życie – odpowiedział chłodno. – To nie była moja decyzja. Ani moja odpowiedzialność.

– Ale ja zostałam z niczym – wyszeptałam.

Po południu przyszła córka. Weszła jak do urzędu. Zdjęła buty i usiadła naprzeciwko mnie przy stole.

– Mamo, tata robił, co chciał. Tak jak ty robiłaś, co chciałaś. My już jesteśmy dorośli. Nie chcieliśmy brać udziału w waszych konfliktach. To nie nasza wojna.

– Ale ja całe życie byłam z wami – powiedziałam. – Zajmowałam się wami. Rezygnowałam z siebie. Nigdy nie miałam czasu na swoje życie.

– Może właśnie dlatego tata się zakochał w kimś innym – odpowiedziała, patrząc na mnie z zimną logiką. – Ludzie chcą czegoś więcej niż tylko rachunków i cichego obiadu.

Zostałam w pustym mieszkaniu. Bez męża, bez dzieci, bez planów. Nawet bez łez. Nie potrafiłam płakać. Siedziałam i rozmyślałam, ile lat oddałam tej rodzinie. Ile razy stawiałam ich potrzeby nad swoimi. Ile razy rezygnowałam z kursów, pracy, wakacji. Jak oddałam siebie w całości i nie zostało ze mnie nic. A oni… po prostu przestali się odzywać. Jakby nacięli się na starej taśmie i wybrali inną ścieżkę.

Wzięłam się za siebie

Postanowiłam, że muszę coś zmienić. Poszłam do urzędu pracy. Długo patrzyli na mój życiorys – dwadzieścia lat luki zawodowej, doświadczenie: gospodyni domowa. Szukałam czegoś przez miesiąc, aż wreszcie zadzwonili: biblioteka wojewódzka szuka kogoś na staż. Poszłam.

Zatrudnili mnie do porządkowania archiwum. Segregowałam katalogi, robiłam listy brakujących pozycji. Praca była cicha, jak moje życie, ale pierwszy raz od dawna czułam, że jestem komuś potrzebna. Tam poznałam Marię.

– Nie jesteś pierwsza. I nie ostatnia. Ale wiesz co? Przetrwasz – powiedziała mi, kiedy zostałyśmy same w archiwum.

Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej. Okazało się, że Maria była po rozwodzie, też została z niczym. Też musiała uczyć się świata od nowa. Zapisała mnie na kurs komputerowy. Na początku byłam przerażona, nie umiałam nawet dobrze obsługiwać myszki. Ale siedziałam codziennie wieczorem i ćwiczyłam. Pisałam, kasowałam, pisałam od nowa.

Na zajęciach dla kobiet po rozwodzie poznałam jeszcze kilka innych. Każda miała swoją historię. Jedna została sama z trojgiem dzieci, inna z kredytem i domem na wsi. Rozmawiałyśmy, wspierałyśmy się. W końcu zaczęłam mówić o sobie bez wstydu.

Radziłam sobie

Wieczorami patrzyłam na swoje ręce i myślałam: to są te same dłonie, które przez lata sprzątały, prały, głaskały dzieci po głowach, czekały na męża z kolacją. Teraz będą pracować dla mnie.

Minął dokładnie rok. Przyszłam z biblioteki do domu, zdjęłam buty i włączyłam czajnik. Gdy woda zaczęła szumieć, usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo. Otworzyłam. Stał tam Paweł. W ręku miał reklamówkę i wyglądał, jakby nie spał od tygodnia.

– Ewelina… – zaczął. – Nie mam gdzie się podziać. Ona mnie zostawiła. Powiedziała, że to nie to. Mogę zostać u ciebie kilka dni?

Staliśmy przez chwilę w milczeniu. Przeszło mi przez głowę, ile razy marzyłam, żeby wrócił. Ale teraz patrzyłam na niego i nie czułam już żalu ani gniewu, tylko spokój.

– A ja miałam dokąd pójść, kiedy ty wyszedłeś? – zapytałam.

– To było… inaczej.

– Nie. To było dokładnie to samo.

Nie zaprosiłam go do środka. Stał jeszcze chwilę, jakby czekał na cud. Potem odwrócił się i odszedł. Zamknęłam drzwi. Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Nie czułam się samotna. Czułam się spełniona.

Ewelina, 50 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama