„Po 20. latach spotkałam moją miłość z liceum. Zamiast motyli w brzuchu, poczułam obrzydzenie do siebie z przeszłości”
„Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. W pracy liczyłam faktury, a przed oczami miałam tamtą alejkę w supermarkecie i jego uśmiech. Próbowałam siebie przekonać, że to tylko niewinne spotkanie”.

- Redakcja
Wracam codziennie do tego samego mieszkania, wstawiam wodę na herbatę, jem to samo na kolację i oglądam tych samych ludzi w oknie naprzeciwko. Moje życie jest jak płaska linia na wykresie – niby stabilna, ale martwa.
Nie spodziewałam się go
Może dlatego wciąż noszę w sobie tamten dawny, absurdalny zachwyt Piotrkiem, moim licealnym ideałem, chłopakiem o śmiechu, który rozbijał mi serce na tysiąc kawałków. Wtedy wydawał mi się wszystkim, czego mogłam chcieć. Przeglądałam się w nim jak w lustrze, choć on nawet nie zauważał, że istnieję. Miał w sobie coś, co kazało mi wierzyć, że kiedyś zaiskrzy. Nigdy nie zaiskrzyło, ale te uparte wspomnienia przykleiły się do mnie jak rzepy.
Tamtego dnia, gdy czułam się jak zużyta kartka papieru, poszłam do supermarketu po makaron i papier toaletowy. Rutyna, nic niezwykłego, aż do momentu, gdy skręciłam w alejkę z kawą i… wpadłam na kogoś ramieniem.
– Oj, przepraszam… – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Bo przede mną stał właśnie Piotrek. Ten sam uśmiech sprzed lat.
– Aga? To naprawdę ty? – uniósł brwi, jakby zobaczył ducha.
– No… chyba ja – wydukałam, czując, jak coś gorącego rozlewa mi się po policzkach.
– Wow, minęło tyle lat! – roześmiał się tak samo lekko jak kiedyś. – Trochę się spieszę, ale… może wyskoczymy kiedyś na kawę? Pogadać?
– Na kawę? – powtórzyłam głupio, bo mózg od dawna mnie nie obsługiwał. – Tak… jasne… czemu nie.
– To ja wpiszę ci mój numer – powiedział i podał mi telefon. – Odezwiemy się, co?
Byłam podekscytowana
Kiedy odszedł, oparłam się o półkę, żeby złapać oddech. Serce tłukło mi się jak ptak w klatce. Jakby świat cofnął się o piętnaście lat i jakbym znowu miała siedemnaście, mokre dłonie i nierealne marzenia.
Kiedy wróciłam do domu po tym spotkaniu, nie mogłam skupić się na niczym. Chodziłam po mieszkaniu tam i z powrotem, jakbym czegoś szukała. Niby robiłam kolację, niby odkładałam rzeczy na miejsce, ale tak naprawdę wszystko wykonywałam automatycznie. W środku narastał we mnie niepokój, który mieszał się z czymś na kształt ekscytacji. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio coś tak poplątało mi myśli.
Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. W pracy liczyłam faktury, a przed oczami miałam tamtą alejkę w supermarkecie i jego uśmiech. Próbowałam siebie przekonać, że to tylko niewinne spotkanie. Przecież nie byliśmy parą, nie mieliśmy żadnych historii poza moimi młodzieńczymi fantazjami. Mimo tego czułam, jak przy każdym wspomnieniu serce zaczyna mi bić szybciej.
Chciałam go zobaczyć
Umówiliśmy się dwa tygodnie później. W dniu spotkania przyszłam trochę wcześniej. Usiadłam przy stoliku przy oknie i starałam się uspokoić oddech. Gdy Piotrek wszedł do środka, poczułam znajome ukłucie pod żebrami. Wysoki, zadbany, pewny siebie. Uśmiechnął się, tak jakbyśmy widzieli się wczoraj.
– Agnieszka, ty się w ogóle nie zmieniłaś – powiedział, siadając naprzeciwko.
– No nie przesadzaj – zaśmiałam się lekko. – Minęło trochę czasu.
– Zadzwoniłem po drodze do kolegi i powiedziałem, że mam spotkanie z dawną znajomą. Jeszcze się ze mnie śmieje, że odkładam wszystko na ostatnią chwilę – dodał z wyraźną swobodą.
Rozmawialiśmy o liceum, o nauczycielach, o tym, kto gdzie wylądował po maturze. Na początku było przyjemnie. Słuchał mnie, pytał o kilka rzeczy, ale stopniowo rozmowa zaczęła skręcać w kierunku, którego nie lubiłam. Gdy kończyłam opowieść o zmianie pracy, przerwał mi w połowie zdania.
– Ale widzisz, ja to miałem zawsze szczęście do ludzi. Trafiłem na świetny zespół. Mówiłaś coś o księgowości, ale wiesz, ja bym w życiu nie wytrzymał za biurkiem. Ja muszę działać – oznajmił z lekką dumą.
Uśmiechnęłam się grzecznie, chociaż trochę mnie to zabolało. Chciałam dokończyć myśl, ale on już zaczynał kolejną historię o tym, jak wszędzie potrafi odnaleźć się dzięki własnej pewności siebie.
Skupiał się na sobie
Potem opowiadał o swojej pracy, o projektach, o planach. Przez chwilę czułam się tak, jakbym wróciła do liceum i patrzyła na niego z końca kolejki słuchaczy jego opowieści. Złapałam się na tym, że kiwam głową, ale gdzieś w środku pojawiało się pierwsze, delikatne drżenie niepokoju. Coś zgrzytało. Coś nie pasowało do obrazu, który nosiłam w sobie przez tyle lat.
Na kolejne spotkanie zgodziłam się trochę z rozpędu. Wciąż miałam w sobie resztki tamtego dawnego zauroczenia, które kazało mi wierzyć, że pierwsze wrażenie mogło być mylące.
– Ale miałem dziś dzień! – usiadł, nie pytając, jak minął mój. – Ciągle ktoś ode mnie czegoś chciał. Wiesz, taka odpowiedzialność potrafi wykończyć.
Zamówił kawę i jeszcze zanim kelnerka odeszła, zaczął opowiadać o swojej pracy. Szczegółowo. Przeszłam na inny temat, tym razem lżejszy. I wtedy usłyszałam:
– No widzisz, kobiety mają jednak inną logikę – rzucił, uśmiechając się tak, jakby to był uroczy komentarz.
Czar prysł
Uśmiech na mojej twarzy zgasł, chociaż starałam się, by tego nie zobaczył.
– No nie obraź się, ale wy, dziewczyny, macie czasem trudniej z ogarnięciem takich spraw technicznych – rzucił bez mrugnięcia okiem, gdy opowiadałam o problemach z komputerem.
W jego tonie nie było złośliwości, jedynie bezrefleksyjna pewność, że świat kręci się wokół jego perspektywy.
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że milczę już od dłuższej chwili. On tego nie zauważył. Nadal mówił, gestykulował, śmiał się z własnych historii, a ja patrzyłam na niego i czułam, jak z każdym zdaniem odpada kolejny kawałek mojej dawnej wyobraźni.
Ten chłopak, którego idealizowałam przez lata, nigdy nie istniał. Stworzyłam go z kilku spojrzeń, wymyślonych gestów i fantazji nastolatki, która chciała poczuć, że jest dla kogoś ważna. Prawdziwy Piotrek siedział teraz przede mną i nie zauważał nawet, że cała rozmowa zmienia się w coś zimnego i niezręcznego.
Miałam go dość
Gdy skończyliśmy kolację, rozmowa była już krótkimi, wymuszonymi zdaniami. On nadal nie dostrzegł, że we mnie coś się zmieniło, że coś się osunęło jak kamień z klifu.
– To co, zdzwonimy się jutro wieczorem? – zapytał, zakładając kurtkę.
– Może… zobaczymy – odpowiedziałam tak spokojnie, że sama siebie nie poznałam.
Wyszliśmy na chłodne powietrze. On machnął ręką i ruszył w swoją stronę, nawet nie oglądając się za siebie. W domu zdjęłam płaszcz i od razu usiadłam na kanapie. Cisza była kojąca. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie przywołać najgorsze fragmenty tamtej kolacji. Zrobiłam to specjalnie, żeby zobaczyć je jasno, bez sentymentów.
Pomyślałam wtedy, że czasem dorosłość polega właśnie na tym, żeby przyznać: pewne marzenia są dobre tylko w wyobraźni. W rzeczywistości nie działają. I nie muszą.
Agnieszka, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zajęłam się wnuczką, bo liczyłam, że córka dołoży się do mojej emerytury. Za dziękuję chleba nie kupię”
- „Moja żona myślała, że za kilka tysięcy przekupi mnie, bym nie wniósł o rozwód. Żadna kasa nie wynagrodzi życia z zołzą”
- „Mąż nigdy nie odbiera moich telefonów po 18:00. Zamarłam, gdy odkryłam, czym i kim zajęte ma wtedy ręce”

