„Po 15 latach wyjawiłem żonie mój największy sekret. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie aż takiej reakcji”
„Miałem swoją głęboko ukrytą tajemnicę, która bardzo mi ciążyła, a której nie wyjawiłem żonie. Mimo tego, że niegdyś przysięgaliśmy sobie szczerość i uczciwość małżeńską. Uczciwy starałem się być. Szczery też, ale z wyjątkiem tej jednej rzeczy”.

- Listy do redakcji
Z Martą byliśmy małżeństwem od piętnastu lat. Mieliśmy wspólny dom, kredyt, dwójkę dzieci, psa, piękny portret z naszego ślubu wyeksponowany w ozdobnej ramce w sypialni. Była naprawę świetną żoną. Ciepła, troskliwa, lojalna, uśmiechnięta. Pysznie gotowała, dbała o nasz dom i dzieciaki, nigdy nie zapominała o moich imieninach. Na co dzień naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Razem potrafiliśmy i doskonale się bawić, i rozwiązywać problemy, które pojawiały się w naszej rodzinie.
Owszem, nie zachowywaliśmy się może już jak podczas pierwszych randek. Wzdychanie, wieczorne spacery przy świetle księżyca i patrzenie sobie w oczy zastąpiliśmy jednak szanowaniem siebie. Wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji, a w razie problemów jedno stanie murem za drugim.
Od lat miałem swoją tajemnicę
W miarę możliwości, staraliśmy się pielęgnować swój związek. Czasami zaprosiłem żonę na nową komedię romantyczną do kina, kupiłem jej ulubione czekoladki zupełnie bez okazji czy zaplanowałem wyjazd tylko we dwoje na weekend, gdy dzieciaki akurat mogły zostać pod opieką teściowej. Marta również potrafiła zaskoczyć mnie kolacją przy świecach czy biletem na koncert. A jednak coś pomiędzy nami zgrzytało. I to zgrzytało od lat.
Nie dlatego, że ją zdradzałem. Nigdy tego nie zrobiłem. Nie dlatego, że ją okłamywałem. Chociaż, w pewnym sensie, jednak tak. Przez lata nosiłem w sobie coś, co trzymałem tylko dla siebie. Miałem swoją głęboko ukrytą tajemnicę, która bardzo mi ciążyła. I którą przez lata nie byłem w stanie podzielić się ze swoją żoną. Mimo tego, że niegdyś przysięgaliśmy sobie szczerość i uczciwość małżeńską. Uczciwy naprawdę starałem się być. Szczery również, ale z wyjątkiem tej jednej rzeczy.
Tak mijały nam kolejne lata małżeństwa. Na początku zbierałem się na odwagę, żeby jej to powiedzieć. Z czasem jednak było coraz trudniej. Nie wiedziałem w ogóle, jak zacząć rozmowę. Czas płynął, a ja nie zdobyłem się na wyznanie swojego sekretu. Aż do pewnego wieczoru, kiedy nie mogłem już dłużej milczeć.
Mocno się różniliśmy
Marta zawsze mówiła, że jestem „inny niż wszyscy faceci”. Że jestem wrażliwy, uważny, empatyczny. Śmiała się, że jestem bardziej romantyczny niż ona. I miała rację. Tylko że nie wiedziała, jak bardzo. Ona sama była raczej realistką, która twardo stąpa po ziemi i nie patrzy na świat przez różowe okulary. Rzeczywistość brała dokładnie taką, jaka była. Bez lukrowania i upiększeń. Z tego nawet jej siostra czasem się podśmiewała.
– Marta jest zupełnie niczym facet. Trzeba jej jasno powiedzieć, o co chodzi, bo inaczej nie zrozumie. To nie z nią ukryte gierki czy zabawa w domyślanie. Czasami myślę, że moja siostra ma dokładnie taki sam charakter jak mój mąż. Na szczęście przy tym nie ma kręćka na punkcie piłki nożnej, bo tego bym już nie zniosła – Kamila kiedyś powiedziała niby żartem, ale ja doszedłem do wniosku, że w jej słowach rzeczywiście jest coś z prawdy.
Tymczasem ja z całych sił starałem się być męski i konkretny. W końcu na co dzień pracowałem jako kierownik budowy, a to do czegoś zobowiązuje. Wyobrażacie sobie inżyniera, który nie potrafi twardo powiedzieć swojego zdania i tupnąć nogą? No właśnie, wtedy pracownicy najpewniej weszliby mu na głowę.
Znalazłem sobie nietypowe hobby
Swoją wrażliwość ukryłem więc gdzieś w głęboko. Ale musiałem dać ujście tej stronie mojej natury. I właśnie poezja mi na to pozwalała. Gdy przepełniały mnie uczucia, po prostu siadałem z kartką i długopisem. Z czasem przerzuciłem się na laptopa, gdzie założyłem folder pod wymownym tytułem „Ważne projekty”. To miało sugerować, że w środku znajdują się nudne zawiłości zawodowe, dlatego Marta nigdy w to nie kliknie. Żona rzadko korzystała z mojego komputera, ale sporadycznie jej się to zdarzało.
Gdy mnie coś smuciło, cieszyło lub uwierało, tworzyłem wiersze. Takie prawdziwe. Rymowane, liryczne, czasem smutne, czasem absurdalne. Zaczęło się jeszcze w liceum, kiedy uciekałem w poezję przed złośliwością kolegów i samotnością. Nie odnalazłem się w swojej klasie. W czasach szkolnych grałem rolę outsidera, który chodzi własnymi ścieżkami. Jakoś nie potrafiłem dogadać się z chłopakami, a do dziewczyn nie miałem śmiałości. Wszyscy uważali, że jestem „jakiś inny”. I to raczej nie w dobrym znaczeniu tego słowa. Swój smutek, przemyślenia i emocje przelewałem na papier. To mi pomagało.
Z czasem bardzo się zmieniłem, ale wiersze pozostały w moim życiu. Pisałem w ukryciu. Najczęściej po nocach, gdy rodzina już dawno spała. Czasami na laptopie, czasami w zeszytach lub na tym, co akurat miałem pod ręką. Jakieś skrawki kartek, zagięte strony przeczytanych gazet, nawet serwetki.
Swojej twórczości nie trzymałem w przysłowiowej szufladzie. Publikowałem w internecie pod pseudonimem „Błękitny Wilk”. Kolejne tytuły zdobywały pozytywny odzew. Ludzie je czytali, komentowali, gratulowali wyczucia, wartkiego rytmu zdań i głębokiego sensu ukrytego w z pozoru prostych słowach. Wokół mojego profilu zgromadziła się cała społeczność. Gdy przez dłuższy czas nie wstawiałem nic nowego, nie jedna osoba dopytywała się, co się dzieje. Czułem, że moja twórczość naprawdę się podoba.
Nikt nie wiedział, że to ja
Jasne, koledzy z firmy raczej nie pałali zamiłowaniem do poezji i ta strona mojej natury wśród nich szybciej spotkałaby się z podśmiewaniem niż gratulacjami czy podziwem. Ale swoimi wierszami nie podzieliłem się też nigdy z żoną. Nie dałem jej ich do przeczytania, nie pokazałem swojego profilu w sieci.
Pewnie dalej bym milczał, ale kilka miesięcy temu napisał do mnie wydawca. Jeden z moich cykli poetyckich zdobył dużą popularność. Chcieli wydać tomik. Z moim zdjęciem i prawdziwym nazwiskiem na okładce. To byłoby coś. Dzisiaj poezja nie cieszy się zbyt dużym zainteresowaniem, dlatego wydawnictwa idą raczej w literaturę popularną czy proste poradniki. Wierszy wydaje się mało i jeśli już, to raczej uznanych autorów. A tutaj taka niespodzianka. Własna książka? Moje słowa przeniesione na prawdziwy papier? Okładka z moim nazwiskiem na półkach znanych księgarni? To byłoby naprawdę coś.
Został tylko jeden problem. Już nie mógłbym ukrywać się za pseudonimem. „Błękitny Wilk”, musiałby zamienić się w Bartosza G. Człowieka z krwi i kości. Tylko co z żoną? Marta musiałaby wtedy wiedzieć.
Ten wieczór wszystko zmienił
Siedzieliśmy akurat w kuchni. Marta gotowała makaron w garnku, ja mieszałem nerwowo łyżeczką w herbacie.
– Marta, muszę ci coś powiedzieć – rzuciłem nagle, a ona zamilkła. – Nic złego, nie martw się. To znaczy… dziwnego może, ale nie złego.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– To ty zrobiłeś coś z autem? Bo ostatnio dziwnie chodzi.
Pokręciłem głową.
– Ja… Piszę wiersze. Od lat. I… publikowałem je. W internecie, pod pseudonimem „Błękitny Wilk”. I teraz chcą wydać tomik z moim nazwiskiem.
Zapanowała cisza. Długa. Dłuższa niż wszystkie nasze ciche dni razem wzięte. W końcu żona spojrzała na mnie i… wybuchnęła śmiechem.
Nie takiej reakcji się spodziewałem.
– Ty? Ty pisałeś te wiersze?! – zawołała, śmiejąc się tak, że aż się zakrztusiła.
– Znasz je? – zmarszczyłem brwi.
– No jasne! Czytałam wszystko od „Szarości poranków” po „Miękkie drzazgi”. Raz nawet podesłałam ci jeden, żeby pokazać, jakie piękne rzeczy ludzie piszą. A ty wtedy mruknąłeś, że „ładne, chociaż trochę przesadzone”!
– Bo bałem się, że mnie rozpoznasz. Albo wyśmiejesz.
Usiadła naprzeciwko mnie i złapała mnie za rękę.
– Bartek, przecież ja się zakochałam w tobie właśnie dlatego, że masz duszę artysty. Nie dlatego, że potrafisz przyciąć równiutko żywopłot! I wiesz co? Cieszę się, że to ty jesteś „Błękitnym Wilkiem”. Bo zawsze miałam do niego słabość – mrugnęła do mnie okiem.
Zaczęło się na nowo
Nigdy nie sądziłem, że właśnie tak zareaguje. Myślałem, że się obrazi, że poczuje się oszukana. A ona… na drugi dzień kupiła mi nowy notes i napisała w środku dedykację:
„Dla mojego poety. Teraz już wiesz, że możesz być sobą”.
Zrobiliśmy razem korektę tomiku, wybraliśmy okładkę. Marta założyła konto na mediach społecznościowych pod pseudonimem „żona poety” i dumnie promowała moje wersy między zdjęciami śniadań, obiadów i dzieci. Nie wiem, czy nasze życie bardzo się zmieniło. Wciąż mamy dzieci, psa, kredyt i rutynę. Ale jest w tym teraz więcej… kolorów. I więcej słów. Takich prawdziwych.
Bartosz, 41 lat
Czytaj także:
- „Na pogrzeb ojca przyszedł nieznajomy mężczyzna. Myślałam, że to jakiś daleki krewny, ale prawda mnie zszokowała”
- „Mąż wrócił z wakacji z niespodzianką. Od razu wylądował na kanapie, a ja zaczęłam myśleć o rozwodzie”
- „Kochanka męża uratowała mnie po 15 latach gnicia w małżeństwie. Jeden SMS w jego telefonie szybko otworzył mi oczy”

