Reklama

Z Andrzejem jesteśmy razem od piętnastu lat. To nie była szalona miłość. Raczej – cicha decyzja, że warto spróbować razem. On był solidny, stabilny. Ja szukałam kogoś, kto da mi poczucie bezpieczeństwa. Może właśnie dlatego nigdy nie zadawałam wielu pytań.

W ciągu tych lat nasze życie toczyło się przewidywalnie – szkoła chłopców, jego firma, moje obowiązki, wakacje u teściów, czasem Mazury. I chociaż nie było między nami wielkich namiętności, sądziłam, że jesteśmy drużyną. Że gramy do jednej bramki.

Ale od jakiegoś czasu czuję, że coś się zmienia. Andrzej coraz rzadziej się odzywa. Często wychodzi wieczorami, telefon zawsze ma przy sobie, czasem w ogóle nie wraca na noc, tłumacząc się zleceniami, robotą na czarno, spotkaniami z klientami. Nigdy nie miałam dostępu do jego konta – kiedyś to wydawało się naturalne, teraz coraz bardziej absurdalne.

Zatrzymałam się któregoś dnia w kuchni, wpatrując się w zimną herbatę. Zadałam sobie pytanie, które paraliżuje mnie coraz częściej:

– Dlaczego po tylu latach czuję się jak obca osoba w jego życiu?

Pokłóciliśmy się o kasę

– Andrzej, musimy pogadać – zaczęłam ostrożnie, podając mu talerz z kolacją. – O pieniądzach.

Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Pokroił kotlet. Wiedziałam, że celowo odwleka odpowiedź.

– Andrzej, ja naprawdę nie wiem, ile zarabiasz. Nie wiem, ile wydajesz. Ile mamy oszczędności. Czy w ogóle je mamy?

Westchnął i odłożył widelec.

– Zawsze było dobrze, prawda? To czemu teraz się czepiasz?

– Nie czepiam się – odparłam, choć krew już mi pulsowała w skroniach. – Po prostu chcę wiedzieć, co się dzieje. Czy wszystko jest w porządku z firmą? Bo coraz częściej słyszę „zlecenie”, „spotkanie”, a w domu jesteś tylko ciałem. Ja cię nie poznaję!

– Nie twoja sprawa – burknął, jakby to była najoczywistsza odpowiedź na świecie. – Zajmij się dziećmi i swoją pracą.

– Co proszę?! – podniosłam głos, nie dowierzając. – Jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat, a ty mi mówisz, że to nie moja sprawa?! Nie mam pojęcia, na co wydajesz pieniądze. To normalne w małżeństwie?!

Wstał od stołu, z hukiem odsuwając krzesło.

– Mam dość tej kontroli! – krzyknął. – Może też coś ukrywasz?

– Nie odwracaj kota ogonem! – krzyknęłam. – Tu nie chodzi o kontrolę, tylko o zaufanie! A ja mam wrażenie, że ty coś ukrywasz. Może już od dawna!

Zatrzasnął za sobą drzwi, a ja zostałam sama. Talerze na stole ostygły, a we mnie narastał lęk. Może ja naprawdę nigdy go nie znałam?

Pogadałam z siostrą

– I co, znowu wyszedł jak obrażony panicz? – Karolina popijała kawę i patrzyła na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Nawet nie próbował się tłumaczyć... – powiedziałam cicho. – Wyszedł. Po prostu. Jakbym pytała go o coś niedorzecznego. Jakby rozmowa o wspólnych finansach była jakimś naruszeniem jego świętego prawa.

– Bo dla niego jesteś gosposią i matką jego dzieci. A nie partnerką – skwitowała bez ogródek. – Nie jesteście wspólnikami. Jesteś jego żoną, nie pracownicą z sekretariatu.

– Ale przecież zawsze tak było – próbowałam się bronić. – On prowadził firmę, ja pracowałam na etacie. Ustalaliśmy razem wydatki…

– Ustalaliście? Czy on ci mówił, ile wyda, a ty kiwałaś głową?

Zamilkłam. Karolina trafiła w punkt. Wzięłam łyk herbaty, ale smakowała jak popiół.

– Wiesz, że ja nawet nie wiem, czy on ma jakieś kredyty? Czy coś nie wisi nad nami? – dodałam po chwili. – Kiedyś bym zapytała i dostała odpowiedź. Teraz mam wrażenie, że jestem po prostu... zbędna.

Karolina milczała chwilę, po czym położyła mi dłoń na ramieniu.

– Joasiu... jeśli facet po piętnastu latach nie pozwala ci wiedzieć, co się dzieje z jego finansami, to znaczy, że albo ma coś na sumieniu, albo kompletnie przestał cię traktować jak partnerkę.

Patrzyłam na nią i pierwszy raz od dawna miałam ochotę się rozpłakać. Nie ze złości. Ze strachu. Bo chyba dopiero teraz naprawdę poczułam, że coś w naszym małżeństwie pękło.

Coś odkryłam

Półki w spiżarni od miesięcy świeciły pustkami. Kiedyś Andrzej sam zawoził dzieci do szkoły, robił zakupy, wracał z reklamówkami pełnymi rzeczy. Teraz… wiecznie był w biegu. I nic nie przynosił. Postanowiłam zrobić porządki. Przesuwając stare kartony, natrafiłam na ciemnogranatową teczkę wciśniętą głęboko pod pudło z narzędziami. Nie powinna tam leżeć.

Otworzyłam ją. W środku – wydruki przelewów. Wiele z nich podpisanych jako „koszty delegacji”, „prywatny transport”, „usługi doradcze”. Ale firma, której nazwa pojawiała się najczęściej, nie była mi znana: J&A Consulting.

Otworzyłam laptopa, wpisałam nazwę. I wtedy mnie zmroziło. Na stronie firmy widniało zdjęcie wspólników. Andrzej. I... młoda kobieta. Bardzo młoda. Ubrana biznesowo, z uśmiechem, który nie wyglądał służbowo. Założyli działalność doradczą dwa lata temu. Nic mi nie powiedział.

Wieczorem przy kolacji rzuciłam:

– Znasz może firmę J&A Consulting?

Zamarł. Przez sekundę – a może dwie – nie był w stanie się ruszyć.

– Skąd znasz tę nazwę? – zapytał chłodno.

– A powinnam? – uśmiechnęłam się sztucznie. – Bo patrząc na nazwę, zgaduję, że to „Joanna i Andrzej”. Ale chyba nie o mnie tu chodzi?

Nie odpowiedział. Odłożył widelec. Wstał. Wyszedł z kuchni.

A ja wiedziałam, że właśnie odkryłam początek czegoś, co może zmienić wszystko.

Chciałam znać prawdę

Andrzej wrócił dopiero po północy. Usiadł ciężko na brzegu kanapy. Patrzył przed siebie, jakby próbował poskładać zdania, których i tak nie chciałam słyszeć.

Wiem, że powinnam cię wyrzucić z domu – powiedziałam. – Ale siedź. I mów. Wszystko. Teraz.

Milczał chwilę, po czym westchnął.

– To nie jest kochanka, jeśli o to ci chodzi – zaczął. – To… wspólniczka. Zaczęło się od tego, że pomogła mi ogarnąć papiery w firmie. Później zaproponowała, żeby założyć drugą działalność, taką „lżejszą”, niezależną. Chciałem mieć coś swojego. Coś, co nie będzie obciążeniem. Co nie będzie domem, rachunkami, szkołą chłopców, twoimi pytaniami. Chciałem… oddechu.

– I znalazłeś go z jakąś 30-latką, zakładając przed żoną tajne konto?

– Nie rozumiesz – mruknął. – Ty zawsze musisz wiedzieć wszystko. Każdy grosz, każdy wydatek. Czułem się, jakbyś patrzyła mi na ręce. A ja… po prostu chciałem trochę wolności. Pieniędzy, których nie muszę dzielić. Miejsca, gdzie jestem tylko Andrzejem. Nie mężem. Nie ojcem.

Poczułam, jak coś we mnie się łamie. Ale nie płakałam. Już nie. Wstałam. Wyszłam z domu. Pojechałam do lasu, gdzie czasem chodziliśmy z chłopcami na grzyby. Zamarłam przy pniu sosny i nagle wszystko wypłynęło – bezsilność, rozczarowanie, gniew. Krzyczałam. A potem usiadłam i pierwszy raz od lat zapytałam samą siebie: czy ja w ogóle chcę jeszcze walczyć o to małżeństwo? Musiałam wyjść i ochłonąć.

Byłam skołowana

Wróciłam dopiero po dwudziestej drugiej. Dom był cichy. W przedpokoju leżały porzucone buty chłopców, na stole w kuchni stała herbata. Andrzeja nie było widać. Weszłam po schodach i zajrzałam do pokoju dzieci.

– Mamo, gdzie byłaś? – zapytał młodszy, z przerażeniem w oczach. – Tata powiedział, że musisz „przewietrzyć głowę”…

– Tak, kochanie. Musiałam pomyśleć – odparłam, siadając na brzegu jego łóżka. – Ale już jestem. Wszystko będzie dobrze.

Skinął głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Starszy syn przyglądał mi się badawczo.

Pokłóciliście się?

Zamiast odpowiedzieć, pocałowałam go w czoło i wyszłam. W salonie siedział Andrzej. Zgaszone światło, tylko jedna lampka nocna rzucała ciepły krąg na jego twarz. Wyglądał na starszego o dekadę.

– Pogadałaś z chłopcami? – rzucił z gorzkim uśmiechem.

– Tak, a teraz z tobą.

Usiadłam naprzeciw.

– Chcesz rozwodu? – zapytał beznamiętnie.

Pokręciłam głową.

– Nie wiem. Chcę znać mężczyznę, z którym śpię od piętnastu lat. Ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe. Bo ten, którego widzę teraz... to nie jest mój mąż. Zamilkł. A ja tylko słyszałam w głowie własne myśli, które nie dawały mi spokoju: Czy warto? Czy da się to posklejać?

Mamy ciche dni

Minęły dwa tygodnie. Nie powiedzieliśmy nikomu, nawet dzieciom, co się dzieje naprawdę. Żyliśmy jak współlokatorzy – grzecznie, poprawnie, z dystansem, który aż bolał. Andrzej czasem próbował zacząć rozmowę, ale ja milczałam. Bo nie wiedziałam już, czy chcę to wszystko odkręcać.

Zaufanie nie wraca ot tak. Nie da się go zbudować od nowa na resztkach tego, co było. Patrzyłam na niego i próbowałam odnaleźć w nim tego człowieka, którego kiedyś kochałam. Ale za każdym razem widziałam kogoś innego – kogoś, kto nie miał odwagi być szczery.

Rozmawiałam z Karoliną.

– Zostaniesz z nim? – zapytała.

– Nie wiem. Nie mam siły niczego kończyć. Ale też nie wiem, czy mam siłę zaczynać od nowa.

Patrzyła na mnie uważnie. Po raz pierwszy bez rad. Po prostu była. I może właśnie tego najbardziej wtedy potrzebowałam. Nie podjęłam decyzji. Jeszcze nie. Dałam sobie czas. Ale coś się zmieniło.

Zaczęłam znowu odkładać pieniądze. Nie po to, żeby się mścić. Po to, żeby mieć coś dla siebie. Może nasze małżeństwo przetrwa. A może nie. Ale teraz wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś traktował mnie jak dodatki do swojego życia.

Joanna, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama