Reklama

Moje oświadczyny nie należały do najbardziej romantycznych. Prawda, zafundowałem Bożence fantastyczny bukiet kwiatów, ale to jedyny element, który mógłby przypominać cokolwiek ze wzruszających filmów o miłości. Wybrałem tradycyjne róże w czerwonym kolorze. Wykupiłem w kwiaciarni dosłownie każdą sztukę.

Reklama

Wyniki były fatalne

– To będzie ogromna wiązanka – sprzedawczyni powiedziała z nutą niepewności w głosie.

– Właśnie o to chodzi – odpowiedziałem.

W tej chwili przyszło mi do głowy, że wspólne życie z moją Bożenką potrwa dokładnie tyle lat, ile róż znajduje się w wiązance.

– Policzyłam, jest ich trzydzieści siedem – powiedziała z uśmiechem kwiaciarka.

– To chyba wystarczająco dużo – odparłem, chwilę się namyślając.

Poprosiłem też panią w kwiaciarni, żeby dokładnie oczyściła łodygi z kolców. Nie chciałem, żeby Bożenka skaleczyła się w ręce. Ostatnio robiła się coraz bardziej niezgrabna i wszystko jej leciało z rąk. O jej chorobie dowiedziałem się zaledwie dzień wcześniej. Kilka tygodni wcześniej zrobiła pewne badanie, a jego rezultaty okazały się bardzo złe. Do wczoraj nikomu o tym nie mówiła. Dopiero, gdy dostała wszystkie wyniki do ręki, potwierdziło się, że ma raka i że trzeba będzie ją operować.

Powiedziała mi to tak cicho, jakby nie chciała zawracać mi głowy szczegółami. Sam musiałem wyciągać z niej informacje, dopytując o każdą rzecz po kolei. Mówiła bardzo cichutko, sprawiając wrażenie, że chce te złe wieści zatrzymać tylko dla siebie. Choć starała się być silna, było widać, że mocno to przeżywa.

Wtedy pomyślałem sobie, że gdyby się rozpłakała, byłoby mi znacznie prościej. Wiedziałbym jak zareagować, a jej samej pewnie też zrobiłoby się lżej. Zamiast tego prowadziliśmy rozmowę, jakby choroba Bożenki była czymś zupełnie odległym i nierealnym. Dopiero później się dowiedziałem, że faszerowała się sporą ilością środków uspokajających i to one sprawiały, że potrafiła zachować taki spokój.

Sen nie przychodził do mnie przez całą noc. Moje myśli krążyły wokół tego, co nas czeka. Wspólnej przyszłości i operacji, którą Bożena musiała przejść. Zastanawiałem się, czy będzie miała dość sił, by znieść to wszystko. Wiedziałem, że nadchodzą dla nas ciężkie chwile. Podczas gdy wpatrywałem się tępo w przestrzeń, dotarło do mnie, że w tej sytuacji możemy polegać wyłącznie na sobie.

Kilka lat zanim się poznaliśmy, Bożena pożegnała na zawsze swoją siostrę – ostatnią osobę, z którą była naprawdę blisko. Ja natomiast wychowałem syna Janka, który choć mieszka w tym samym mieście, widujemy się niezbyt często. Z jego mamą nigdy nie wzięliśmy ślubu ani nie stworzyliśmy tradycyjnej rodziny, mimo że zawsze starałem się być dobrym ojcem. Obecnie syn prowadzi już niezależne życie, ma własne mieszkanie i swoją przestrzeń.

Rano postanowiłem się oświadczyć

Jak tylko skończyłem pracę, pobiegłem kupić kwiaty. Kompletnie zapomniałem o tradycyjnym pierścionku.

– Po co mi dajesz te róże? – zapytała moja dziewczyna z niezadowoleniem na twarzy. – Lepiej przynieś kwiaty, gdy już będę po zabiegu...

– Mam do ciebie ważne pytanie. Zostaniesz moją żoną? – objąłem Bożenkę w pasie jedną ręką i mocno przytuliłem. Drugą trzymałem ogromny bukiet czerwonych kwiatów.

– Przestań opowiadać głupoty, Witek – Bożena odsunęła się ode mnie. – Co ci nagle przyszło na myśl? To przez ten mój zabieg? Myślisz, że mogę nie wrócić ze szpitala?

– Ależ kochana, wrócisz na pewno. Po prostu naprawdę chciałbym zostać twoim mężem.

– Odpuść sobie. Małżeństwo to sprawa dla młodych, zakochanych par.

– Słonko, czyli uważasz, że to co nas łączy nie jest prawdziwym uczuciem? – spytałem zdumiony. – Przecież kocham cię mocniej niż wtedy, gdy pierwszy raz powiedziałem ci, co do ciebie czuję!

– Kochanie, posłuchaj uważnie. Wiem, że mnie kochasz... Ale pamiętasz, jak się umawialiśmy? Żadnych papierków, żadnych formalności. Miało być na luzie, bez zobowiązań. Chyba nie zapomniałeś?

– Słonko, to nie tak. Ja faktycznie chciałem o tym pogadać, pamiętasz? Minęły wtedy dwa lata od przeprowadzki, ale powiedziałaś, że nie ma pośpiechu.

– No świetnie, czyli teraz już jest za późno – spojrzała na mnie ze smutkiem.

– Ależ skąd, kochanie. Przed nami całe lata. Dopiero za rok stuknie mi pięćdziesiątka, a ty przecież wciąż kwitniesz – przytuliłem delikatnie Bożenę.

– Przestań, przecież już nie jestem młoda. Dobijam do czterdziestu pięciu – odpowiedziała poirytowana.

– Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Staniesz na nogi i razem spędzimy wspaniałe życie – uspokajałem ją, głaszcząc delikatnie jej włosy. Naprawdę byłem przekonany o swoich słowach.

– Skąd ta pewność, Wiciu... – dopiero w tym momencie zauważyłem, że płacze.

– A może pójdę załatwić formalności w urzędzie stanu cywilnego? Co myślisz? – nie usłyszałem od niej odpowiedzi, ale już wiedziałem, co powinienem zrobić w tej sytuacji.

Róże stały w wazonie, dopóki moja dziewczyna nie znalazła się w szpitalu na operacji. Kiedy wróciłem do domu po zmroku, przypomniałem sobie wskazówkę, którą dostałem od współpracownic. Wyciągnąłem bukiet z wody i zawiesiłem kwiatami w dół, żeby je ususzyć.

Byłem pewien swoich uczuć

Następnego dnia doktor przekazał informację o pomyślnym usunięciu wszystkich zmian chorobowych podczas zabiegu. Bożenka na oddziale szpitalnym czuła się świetnie. Kiedy przychodziłem ją odwiedzać, uśmiechała się. Prawdziwy kryzys pojawił się dopiero, gdy wróciliśmy do mieszkania. Miejsce operacji tak bardzo bolało, że miała problem z poruszaniem kończyną. Niełatwo było jej pogodzić się z tą sytuacją. Przez pierwsze dni po wyjściu ze szpitala zamykała się w łazience i po cichu płakała. Z początku udawałem, że tego nie widzę i próbowałem zajmować jej myśli innymi sprawami.

Moja Bożenka zawsze kochała książki. Jako zapalona czytelniczka spędzała mnóstwo czasu z nosem w lekturach, więc starałem się regularnie dostarczać jej świeże nowości wydawnicze. Dodatkowo przynosiłem do domu komedie na DVD, licząc na to, że poprawią jej humor. Niestety, mimo moich wysiłków, ona wciąż pogrążała się w smutku i coraz rzadziej wychodziła do ludzi. Po długich rozmowach wreszcie przekonałem ją do wizyty u psychiatry. Lekarz przepisał jej łagodne antydepresanty, które – choć potrzebowały trochę czasu – w końcu zaczęły działać.

Wzięliśmy ślub niedługo po operacji i rozpoczęciu radioterapii. Bożena wyglądała przepięknie, chociaż sama wciąż narzekała, że bardzo się postarzała.

– Daj spokój z tymi bzdurami. Niewiele kobiet w podobnym wieku ma tak piękną skórę – skomentowała Grażyna, oddana przyjaciółka Bożenki, która podczas uroczystości pełniła rolę świadka.

Janek, mój syn, bardzo się zdziwił, gdy poprosiłem go, żeby został jednym ze świadków na moim ślubie.

– Wiesz tato, myślałem, że ty i Bożena dawno już wzięliście ślub. W końcu jesteście parą od lat – odpowiedział zdumiony. – No, nie licząc okresu, kiedy byłeś z mamą – dodał, a w jego głosie dało się wyczuć nutę melancholii.

Można się domyślić, że tak to właśnie odbierał. Spotykaliśmy się luźno przez ponad 15 lat, co dla małego Jasia to był prawie cały jego świat. Zaledwie tydzień po ceremonii ślubnej pojechaliśmy razem z Bożeną do Białowieży. Ten weekend zimą był po prostu magiczny. Wokół nas rozciągał się las przykryty delikatnym śniegiem. Przez moment czuliśmy się tak, jakbyśmy znaleźli się w baśniowym, nierealnym miejscu. Wtedy moja świeżo poślubiona żona opowiedziała mi, jak bardzo bezpieczna się poczuła, gdy się jej oświadczyłem.

Nigdy bym jej nie zostawił

Niestety, ten spokój zniknął, kiedy usłyszała diagnozę swojej strasznej choroby. Bała się, że będzie musiała zmagać się z tym sama i wiedziała, że taki scenariusz był całkiem realny. Choć nie łączyła nas żadna formalna więź, ona słyszała wiele opowieści o facetach, którzy zostawiali swoje dziewczyny po wielu wspólnych latach, gdy spotykało je coś podobnego. Tłumaczyli się tym, że nie dają rady patrzeć na ich niepełnosprawność albo wykręcali się, mówiąc że nie udźwigną ciężaru tej okropnej choroby.

– Dlaczego zwątpiłaś we mnie, kochanie? – spytałem, patrząc w jej oczy, w których malowało się zmęczenie.

– Znasz to powiedzenie o zjedzeniu beczki soli – powiedziała z uśmiechem, po czym zaskoczyła mnie pytając: – Dlaczego akurat trzydzieści siedem kwiatów?

W sklepie mieli dokładnie tyle – odparłem szczerze, zachowując dla siebie prawdziwy powód tej liczby.

Powrót z wyprawy do Puszczy Białowieskiej był dla nas twardym zderzeniem z rzeczywistością. Na szczęście moja żona pokazała, ile ma w sobie hartu ducha. Przeszła przez terapię i wygrała walkę z tą okropną chorobą.

Teraz nadciąga zima, a dziś zobaczyliśmy pierwsze płatki śniegu wirujące w powietrzu. W tym roku wyjątkowo nie pojedziemy do Białowieży świętować kolejnej rocznicy naszego małżeństwa. Powinniśmy teraz szczególnie uważać na zdrowie i utrzymywać dobrą formę. Od około dwóch miesięcy pełnimy nowe role. Ja zostałem dziadkiem, a moja żona wkroczyła w etap babciowania. Nasze życie nie będzie już tylko we dwoje. A jeśli szczęście nam dopisze, przed nami jeszcze jakieś 30 lat wspólnej radości. Chociaż kto wie. Może kwiaciarka się pomyliła i tych róż było dużo więcej...

Witek, 57 lat

Reklama

Czytaj także:
„Na kolacji u teściów mąż nagle wyszedł, tłumacząc się pracą. Doskonale jednak wiedziałam, dokąd ten łajdak poszedł”
„Zostawiłam swoją wielką miłość dla faceta z grubym portfelem. Życie szybko mnie pokarało za to igranie z uczuciami”
„Mąż odszedł ze szwagierką, więc modliłam się dla nich o najgorsze. Nie mogę sobie wybaczyć tego, co się stało później”

Reklama
Reklama
Reklama