Reklama

Czasami budzę się wcześnie, zanim jeszcze Antoś się poruszy. Przez chwilę słucham ciszy i łudzę się, że wszystko było tylko koszmarem. Że zaraz z kuchni dobiegnie dźwięk czajnika, a Tomek – zaspany, ale obecny – postawi przede mną kubek kawy. Uśmiechnie się. Powie: „Dzisiaj zabieram się za ten balkon”. Ale zaraz potem dociera do mnie prawda. Balkon wciąż nienaprawiony. Tomek – gdzieś indziej. A ja jestem sama.

Jedenaście lat bycia razem. Tysiące rozmów, prób, kompromisów i nadziei, które gniotłam w sobie, bo przecież „każdy ma jakieś wady”. Czekałam. Najpierw na to, że się ogarnie, potem – że dojrzeje do bycia ojcem. A na końcu – że chociaż przestanie wszystko psuć. Nic się nie zmieniło. Albo zmieniało się tylko to, że coraz rzadziej się kłóciliśmy. Tylko dlatego, że przestałam mówić. A on nawet tego nie zauważył.

Długo wmawiałam sobie, że jeszcze trochę, jeszcze jeden raz, jeszcze jedna szansa. Ale przychodzi taki moment, kiedy przestajesz się łudzić. Nie dlatego, że on zrobił coś wyjątkowo złego. Ale dlatego, że przestał robić cokolwiek. Wtedy już nie krzyczysz. Nie tłumaczysz. Nie błagasz. Tylko któregoś ranka – cicho pakujesz torbę i wychodzisz.

Miał jedną rzecz do zrobienia

– Tomek, znowu? – zapytałam spokojnie, choć wewnątrz mnie już wszystko wrzało. – Mówiłeś, że dzisiaj się za to zabierzesz.

Stał w progu z reklamówką w ręku. Dwa piwa, paczka chipsów i jego zmęczona mina, ta sama, co zawsze, gdy coś miał zrobić, ale znowu mu „nie wyszło”.

– No miałem… ale wracam z szukania pracy, ledwo żyję. Jutro to ogarnę. Daj mi chwilę spokoju, okej? – rzucił, już rozpinając kurtkę.

– Mówisz to od dwóch miesięcy – powiedziałam, nie podnosząc głosu.

Usiadł na kanapie, włączył telewizor. Bez słowa. Jakby rozmowa się skończyła, zanim naprawdę się zaczęła. Jakby ta barierka, która się chwieje i której boję się dotknąć, nie była problemem. Jakby to nie było nasze wspólne mieszkanie.

Z kuchni dobiegał cichy chlupot zmywarki. Antek bawił się w pokoju klockami. Ja stałam w miejscu, ścierając dłonią okruszki ze stołu. I czułam, jak narasta we mnie cisza. Taka, która nie potrzebuje już kłótni. Tylko dystansu.

– Może po prostu powiedz, że ci się nie chce. Bez tych wymówek. Będzie łatwiej – rzuciłam po chwili.

– No teraz to już przesadzasz – mruknął z kanapy. – Naprawię to. Jutro.

Ale „jutro” nigdy nie nadchodziło. Nigdy nie naprawił tej barierki. Ani naszej relacji. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może nie o to chodzi, żeby on się zmienił. Może chodzi o to, żebym ja wreszcie przestała czekać.

Kłamał mi prosto w oczy

– Mam dziś rozmowę – rzucił, wychodząc z łazienki i wycierając ręce o spodnie dresowe.

Spojrzałam na niego znad kubka z zimną już kawą. Była ósma rano, wtorek. Nigdzie się nie spieszył. Nie miał nawet na sobie koszuli, nie mówiąc o teczce czy wydrukowanym CV.

– Gdzie? – zapytałam.

– Firma ta... budowlana. Na Bielanach. Coś z ekipami – machnął ręką w powietrzu, jakby to miało coś wyjaśniać.

Nie dopytywałam. Przecież to nie był pierwszy raz, kiedy „gdzieś szedł” i „coś ogarniał”. Zawsze wracał późno. Czasem z piwem, czasem z kebabem. Nigdy z umową.

Tego dnia wrócił przed dwudziestą. Antek już spał, ja czytałam mu bajkę. Gdy usłyszałam przekręcany zamek, poczułam jak serce mi przyspiesza. Może tym razem się udało? Może naprawdę coś się ruszyło?

– I jak? – zapytałam, kiedy zrzucał buty.

Co „i jak”? – mruknął, nie patrząc mi w oczy.

– Rozmowa. Praca. Bielany?

Wzruszył ramionami.

– Eee, przesunęli na inny termin. Wyszło, że kierownik miał coś innego do roboty. Pogadamy w przyszłym tygodniu.

Nie kłóciłam się. Tylko weszłam do kuchni, wyjęłam talerz i położyłam mu kanapki. A potem siedziałam przy stole, patrząc, jak je. I myślałam: „po co kłamie? Czy naprawdę uważa, że ja to łykam?”.

W głowie przelatywały mi inne „rozmowy kwalifikacyjne”, których nigdy nie było. Inne obietnice, inne wymówki. Nagle poczułam, że coś we mnie zgasło. Ta ostatnia iskierka wiary, że jemu jeszcze zależy.

Dałam mu jedno zadanie

– Tomek, tylko pamiętaj, że jutro mam to spotkanie – przypomniałam wieczorem. – Umawialiśmy się, że zadzwonisz po tę opiekunkę z ogłoszenia. Sama nie dam rady się tym zająć, a to naprawdę ważne.

– No przecież pamiętam – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu. Grał. Znowu.

– Bo ostatnio też „pamiętałeś”, a skończyło się tym, że musiałam dzwonić do sąsiadki na ostatnią chwilę.

– Marta, błagam cię. Przecież nie jestem dzieckiem. Zadzwonię rano.

Następnego dnia wróciłam z zakupów i od progu wiedziałam, że nic nie załatwił. Antek siedział w piżamie, bajka grała zbyt głośno, a Tomek spał na kanapie z telefonem na brzuchu.

– Tomek! – zawołałam ostro. – Gdzie opiekunka?

Otworzył jedno oko.

– O kurczę… zapomniałem. Myślałem, że masz to później.

Zamarłam. Spojrzałam na zegar. Za godzinę miałam być na spotkaniu. Szansa, która mogła zmienić coś w moim życiu. Albo przynajmniej dodać mi złudzenia, że istnieję też jako ktoś inny niż matka i kucharka. Wybuchnęłam.

– Ty naprawdę masz wszystko gdzieś, co? Ile razy mam cię prosić o jedną rzecz?! Nie sprzątasz, nie gotujesz, nie zarabiasz – nawet nie potrafisz zadzwonić po opiekunkę!

– Daj spokój, to tylko jedno spotkanie. Przecież mam tyle na głowie… – jęknął.

– Naprawdę? – powiedziałam zimno. – Co masz na głowie, Tomek? Grę? Piwko? Spanie do dziesiątej?

Wzięłam torbę i zaczęłam wyjmować z niej rzeczy. Ręce mi się trzęsły.

Wyrzuć chociaż śmieci. To jedno. Proszę.

– Marta… ja jestem zmęczony tym wszystkim. Daj mi chwilę…

Już nic nie powiedziałam. Poczułam pustkę. Jakby w środku mnie ktoś zgasił światło. Nie ma na co czekać.

Nic mu nie powiedziałam

Wstałam przed szóstą. Antek spał zwinięty w kulkę, zły sen jeszcze trzymał go za rączkę. Przykryłam go dokładniej kocykiem, a potem przez chwilę stałam w progu pokoju, jakbym czekała na jakiś znak. Jakby ktoś miał mi powiedzieć: „Zostań” albo „Idź”. Ale nikt nic nie mówił. W mieszkaniu była tylko cisza. Taka gęsta, że aż trudna do przełknięcia.

Weszłam do kuchni. Torebka leżała na krześle. Z szafy w korytarzu wyjęłam dwie walizki. Jedną większą, drugą mniejszą, tylko dla Antka. Pakowałam rzeczy metodycznie: jego koszulki z dinozaurami, moją bluzę, dokumenty, kilka zdjęć. Reszta może poczekać. Albo może zostać. Już nie miało to znaczenia.

Tomek spał na kanapie. Z otwartymi ustami, przykryty krzywo kocem. Zatrzymałam się na sekundę, patrząc na niego. Kiedyś ta twarz była dla mnie wszystkim. Kiedyś uważałam, że jak tylko dorośnie, jak tylko coś zrozumie, jak tylko… „jak tylko” – te słowa mnie wykończyły bardziej niż jego lenistwo.

Usiadłam przy stole. Znalazłam kartkę. Napisałam krótką, suchą notkę, ale bez pretensji: „Nie potrafię już tak żyć. Antka zabieram ze sobą. Porozmawiamy, kiedy będziesz trzeźwy i spokojny. Dokumenty są na komodzie”. Postawiłam ją obok pilotów. Włożyłam do koperty papiery rozwodowe – wcześniej schowane głęboko, na wszelki wypadek, którego nigdy nie chciałam mieć.

Zanim wyszłam, jeszcze przez chwilę słuchałam tej ciszy. Była inna. Już nie dławiła. Nie straszyła. Dotknęła mnie lekko, jakby mówiła: „Już możesz iść”. Wzięłam Antka na ręce, zaniosłam do samochodu. Otworzyłam drzwi mieszkania tylko na tyle, by wyciągnąć walizki. Zamknęłam cicho. Bez trzaśnięcia, bez krzyku, bez dramatów. Wyszłam.

Wreszcie się obudziłam

– No i co teraz? – zapytała mnie Kasia, siorbiąc herbatę w kuchni. – Co czujesz?

Wzruszyłam ramionami. Nie potrafiłam tego nazwać.

– Jakby mi ktoś ściągnął klapki z oczu. Wiesz, takie jak noszą konie, żeby nie patrzyły w bok. Tylko że ja patrzyłam nie w bok, a w przyszłość, której nigdy nie było. Tylko sobie ją wyobrażałam.

Kasia pokiwała głową. Zawsze potrafiła słuchać bez oceniania. Patrzyła teraz na mnie z mieszaniną czułości i... żalu? Złości? Może i ona miała mi coś do powiedzenia od dawna, ale nie chciała się wtrącać.

– Szkoda tylko, że tyle czasu zmarnowałam – dodałam po chwili. – Tyle lat czekałam, aż on się ogarnie. Wiesz, miałam nadzieję, że jak pojawi się Antek, to wszystko się zmieni. Że weźmie się w garść, że dojrzeje. Ale on... on chyba nigdy nie chciał być ojcem. Ani mężem.

– Nie jesteś pierwsza, która w to uwierzyła. I nie ostatnia. Każda z nas kiedyś myśli, że wystarczy dawać więcej, kochać mocniej, być cierpliwa... Aż przychodzi taki moment, że nie masz już z czego dawać – powiedziała spokojnie.

Przytaknęłam. Potem powiedziałam coś, co siedziało we mnie od dawna:

– Wiesz, ja byłam bardziej samotna z nim, niż jestem teraz bez niego.

To była prawda. Nie wiedziałam, co dalej. Nie miałam planu, mieszkania, konkretnej pracy. Ale przynajmniej przestałam się oszukiwać. Przestałam budować życie wokół kogoś, kto nawet nie chciał w nim uczestniczyć. A to był dobry początek.

Już wolę być sama

Nie mam planu. Nie mam wizji, mapy, żadnych wielkich marzeń. Ale mam coś, czego nie miałam przez lata – spokój. Taki prawdziwy, cichy. Taki, w którym nikt nie mówi mi, że „jutro się zmieni”, że „muszę zrozumieć”, że „on się stara, tylko nie umie tego pokazać”.

Codzienność wygląda inaczej. Wstajemy z Antkiem rano, jemy śniadanie przy małym stoliku w wynajętym mieszkaniu. On pyta, czy tata przyjdzie. A ja już nie kłamię. Mówię: „Nie wiem, kochanie. Ale my dwoje jesteśmy tu razem”. I przytulam go mocno. On tylko kiwa głową i wraca do rysowania.

Zaczynam powoli znów być sobą. Nie tylko matką, nie tylko strażniczką domowego porządku i emocjonalnym workiem treningowym. Czasem się boję. Czasem zasypiam z myślą, że nie dam rady. Ale to już mój lęk. Nie cudze lenistwo, nie cudze kłamstwa, nie cudze zaniechania.

Patrzę na Antka, jak zasypia, i obiecuję sobie jedno: nie pozwolę, żeby dorastał w świecie, w którym kobiety czekają całe życie, aż mężczyzna się ogarnie. Nie chcę, by myślał, że tak wygląda miłość – że to wieczne czekanie, milczenie i przyzwolenie na bylejakość. Może kiedyś pokocham kogoś jeszcze. Może nie. Ale już nigdy nie będę udawać, że „wszystko gra”, tylko po to, żeby nie czuć się samotna. Samotność przy kimś, kto cię nie widzi – to najgorszy rodzaj samotności.

Marta, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama