Reklama

Czasem człowiek nie budzi się z myślą, że dziś wszystko się zmieni. To raczej powolne wygaszanie. Tak było z nami. Z Iwoną. Jeszcze rano parzyła mi kawę, jeszcze mówiła „uważaj na siebie” przed wyjściem... ale nie czułem w tym czułości. Raczej rutynę, mechaniczne gesty, jakbyśmy byli współlokatorami, a nie małżeństwem z dwunastoletnim synem.

Nie potrafię wskazać jednej chwili, w której przestałem ją kochać. To przyszło po cichu – między jednym śniadaniem a drugim niezauważonym urodzinowym prezentem. Wtedy pojawiła się Natalia. Świeżość, śmiech, dotyk, który mnie nie odrzucał. To przy niej znów czułem, że oddycham pełną piersią. Że jestem mężczyzną, a nie tylko ojcem i mężem.

Plan był gotowy. Po świętach miałem odejść. Spokojnie, bez krzyków. Przygotowałem uczciwy list z wyjaśnieniem. Kupiłem pierścionek dla Natalii – piękny, skromny. Małe pudełko, które schowałem głęboko w garderobie. Obok – kartka z życzeniami, na pożegnanie dla Iwony. Miało być godnie. Z klasą.

Delegacja tuż po Bożym Narodzeniu miała mi dać ostatnią przestrzeń do namysłu. Miałem wrócić w czwartek, powiedzieć wszystko, a w piątek zacząć nowe życie. Od nowa. Bez zbędnego bagażu. Nie przewidziałem jednego: że ktoś ten bagaż znajdzie wcześniej. Że wrócę o dzień za późno. I że nic już nie będzie jak dawniej.

Wszystko było sztuczne

Wigilia w naszym domu zawsze wyglądała tak samo. Te same potrawy, te same obrusy, od lat ta sama zastawa po babci. Iwona jak zwykle latała po kuchni od rana, wyjmując z lodówki śledzie, doprawiając barszcz, sprawdzając, czy karp się nie przypala. Maks grał w coś na konsoli, śmiejąc się w głos, a ja – cóż, ja robiłem wszystko, by wyglądać na obecnego.

– Maruś, przynieś z piwnicy słoik kompotu, dobrze? – rzuciła Iwona przez ramię, nie patrząc.

– Jasne – odpowiedziałem i zszedłem, choć kompot mnie nie interesował. Schowałem się na chwilę w chłodzie, zamknąłem oczy i próbowałem sobie wyobrazić, jak to będzie – już za parę dni – kiedy będę gdzie indziej. Z Natalią.

Wieczorem przy stole siedzieliśmy obok siebie jak zawsze. Z zewnątrz – obrazek idealnej rodziny. Iwona uśmiechnięta, chwaląca mój barszcz, którego nawet nie tknąłem. Maks z zapałem dzielący się opłatkiem. A ja patrzyłem na to jak zza szyby. Głuchy na rozmowy, ślepy na światło choinki.

– Może w ferie wyskoczymy gdzieś razem? – zaproponowała Iwona z nadzieją w głosie.

– Zobaczymy... – odburknąłem, spuszczając wzrok.

Potem Maks wręczył mi prezent. Sam to zrobił – ramka na zdjęcie, krzywa, drewniana, ale z sercem. I kartka z napisem: „Najlepszy tata na świecie”.

Zacisnęło mi się gardło.

– Dzięki, synku... Jest piękna – powiedziałem, a ręka mi drżała.

Tylko ja wiedziałem, że za kilka dni zamierzam zniszczyć ten obrazek. Tę ramkę. Tę iluzję.

Delegacja się przeciągnęła

Wyszedłem z domu dzień po świętach, jeszcze zanim Maks się obudził. Iwona pocałowała mnie w policzek – szybko, bez emocji – i odwróciła się do czajnika. Tak właśnie się żegnaliśmy od lat. Bez słów, które coś znaczą.

W torbie miałem tylko to, co potrzebne na delegację. Marynarka, dokumenty, komputer, a w środku... to dziwne poczucie, że coś się zaraz skończy. Albo zacznie. Plan był prosty: wrócić w czwartek wieczorem, porozmawiać z Iwoną, spakować się i odejść. Natalia czekała. Miała nawet kupione świeczki – takie z zapachem wanilii. Twierdziła, że nowy dom musi pachnieć ciepłem. Była podekscytowana jak nastolatka.

Już prawie – wyszeptałem do siebie w hotelowym pokoju, patrząc przez okno na jakieś obce, rozświetlone miasto.

Wszystko się posypało, gdy zadzwonił klient.

– Panie Marianie, wie pan co? Przełóżmy to spotkanie na piątek. Wpadł mi jeden temat, nie mogę go zostawić.

Zamrugałem, wbijając wzrok w telefon. Plan poszedł się... No właśnie. Zadzwoniłem do Iwony.

– Hej... Wracam dopiero w piątek, klient zmienił termin.

– Aha. No trudno – powiedziała krótko. – To... do zobaczenia.

Zaskoczyło mnie, że nie zapytała o nic więcej. Nie poczułem w jej głosie ani złości, ani ciekawości. Nic. Pomyślałem: idealnie. Przeszedł mi przez myśl cień podejrzeń, że była jakaś zbyt spokojna, ale odgoniłem te rozważania.

Jeden dzień zmienił wszystko

Wróciłem w piątek wieczorem. Było ciemno, zimno, lekko siąpił deszcz. Miałem w ręku torbę, w głowie – gotowy plan. Miałem wejść, odpocząć, porozmawiać, a potem wyjść. Szybko i bezboleśnie. Jak plaster zdzierany jednym ruchem. Drzwi nie były zamknięte na zamek. To pierwsze mnie zdziwiło.

– Halo? – zawołałem, zdejmując buty.

Z mieszkania biła cisza. Żadnej muzyki, żadnego szurania naczyń. Przeszedłem do salonu i... stanąłem jak wryty. Na stole leżało moje tajne pudełko. Otwarte. Pierścionek obok kartki. Po chwili za mną pojawiła się Iwona. Wyprostowana, ze skrzyżowanymi rękami. Maks stanął w kącie, patrzył w podłogę.

W jednej sekundzie zrozumiałem wszystko.

– Co... – zacząłem, ale głos mi zgasł.

To miał być prezent? – zapytała Iwona spokojnym głosem, prawie szeptem. – Pożegnanie? Z listu?

– Nie tak miało to wyglądać... – powiedziałem cicho.

– A jak, Marian? Kolacja przy świecach? Pocałunek w czoło i „pa, kochanie”? – uniosła głos, ale nadal bez krzyku. Było w niej coś groźniejszego niż wrzask. Opanowanie.

Milczałem. Co mogłem powiedzieć?

Maks znalazł to pudełko. Szukał czegoś do szkoły do przebrania na jasełka. Przyniósł mi, bo myślał, że to niespodzianka na rocznicę. A ja... – uśmiechnęła się krzywo – Ja to przeczytałam, Marian. Wszystko.

Spojrzałem na syna. Nie patrzył na mnie. Jakbym nie istniał. Wtedy zrozumiałem. Przegrałem. Nie z Iwoną. Z czasem. Z prawdą, która wypłynęła za wcześnie.

Stało się to, czego się bałem

Iwona odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko mnie, jakbyśmy mieli prowadzić negocjacje, a nie potwierdzić rozpad małżeństwa. Maks wciąż tkwił w kącie, skulony, z dłońmi w kieszeniach bluzy. Chciałem do niego podejść, ale Iwona jednym gestem zatrzymała mnie w miejscu. Jakbym nie miał już prawa zrobić nawet tego.

Wiesz, jak to wyglądało? – zaczęła. – Maks wszedł do garderoby, bo szukał czapki. Otworzył pierwsze pudło, drugie, trzecie. A w czwartym… – wskazała brodą na stół. – Znalazł to. Plan na przyszłość. Tę twoją. Bez nas.

Zacisnąłem dłonie na oparciu krzesła, jakbym się czegoś trzymał. Ale tak naprawdę świat już mi się osunął spod nóg.

– Przyszedł do mnie taki... cały czerwony. Myślał, że to prezent dla mnie – na sekundę jej głos zadrżał, lecz szybko odzyskała panowanie. – A potem przeczytałam list. Dwa razy. Żeby upewnić się, że dobrze widzę.

– Iwona… – zacząłem.

– Nie. Teraz ja mówię – podniosła wzrok. Lodowaty. – Zdradziłeś mnie dawno temu, prawda? Zanim napisałeś te swoje pożegnania.

Nie zaprzeczyłem. Jej spokojna pewność była cięższa niż jakikolwiek krzyk.

Spakuj się – powiedziała twardo. – Dzisiaj. Teraz. Nie chcę, żebyś spał pod moim dachem ani minuty dłużej.

– Iwona, proszę… – zrobiłem krok w stronę Maksa. – Chciałem porozmawiać. Jakoś to ułożyć.

– Ułożyć? – prychnęła cicho. – Ty już wszystko ułożyłeś. Bez nas.

Maks uniósł głowę. Pierwszy raz od mojego wejścia spojrzał mi w oczy. Wolałbym, żeby tego nie robił.

Zostawiłeś nas wcześniej, niż odszedłeś – powiedział chłodno.

To zdanie złamało mi serce. Nie miałem już żadnego argumentu. Żadnego prawa. Stałem tam jak intruz – wyproszony z życia, które sam rozbiłem.

Nie czekała z otwartymi ramionami

Wyszedłem z domu z dwiema torbami. Reszta została – książki, stare koszule, nawet zegarek, który dostałem na rocznicę. Nie miałem siły niczego zabierać. Czułem się jak ktoś, kto uciekł z miejsca wypadku, choć to ja byłem sprawcą. Pojechałem prosto do Natalii. Pisałem jej wcześniej, że musimy pogadać. Odpisała krótko: „Przyjedź”. Bez emotikon, bez serduszek, jakby nagle ktoś ściszył naszą relację o kilka tonów.

Drzwi otworzyła mi w swetrze, z włosami związanymi w kok. Wyglądała inaczej niż zwykle – nie jak kobieta, która na mnie czekała, tylko jak ktoś, kto nie jest pewien, czy dobrze zrobił, wpuszczając mnie do środka.

Co się stało? – zapytała.

Usiedliśmy. Opowiedziałem wszystko. O pudełku. O Iwonie. O Maksie. O tym, że nie zdążyłem nic wyjaśnić, a raczej że nie było już czego wyjaśniać. Natalia słuchała mnie w milczeniu, z rękami splecionymi na kolanach.

To wszystko… dzieje się za szybko, Marian, Za dużo na raz – powiedziała w końcu. – My mieliśmy plan, ale… to był plan na kiedyś. Na spokojnie. A nie tak… z dnia na dzień.

– Zrobiłem to dla nas – wydukałem.

– Dla nas? – powtórzyła cicho. – Ale ja nie jestem gotowa, żeby… żeby przejmować całe twoje życie. Twoje problemy. Twoją rodzinę, która cię teraz nienawidzi.

Zabolało, ale wiedziałem, że mówi prawdę.

– Myślałam, że to będzie… prędzej czy później. Ale nie, że dziś. Nie, że tak.

I co teraz? – spytałem, choć bałem się odpowiedzi.

Natalia wstała i podeszła do okna, jakby chciała nabrać powietrza.

Muszę mieć trochę czasu. Chcę, żebyśmy… przystopowali. Złapali dystans. Może to był błąd, Marian. Może oboje za daleko zaszliśmy.

To jedno zdanie rozsypało mój ostatni punkt oparcia. Zostałem sam. Bez żony. Bez syna. Bez Natalii. Bez planu.

Plan się nie powiódł

Wynająłem pokój nad jakimś barem mlecznym. Zapach kotletów mielonych czuć od rana, a zza ściany słychać telewizor, który sąsiad zostawia włączony chyba całą dobę. Czasem budzę się w środku nocy i przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Potem przypominam sobie wszystko – aż za dobrze.

Dni są ciche. Nikt nie czeka, nikt nie pyta, czy wrócę na obiad. Dzwonek telefonu milczy. Natalia nie odpisuje. Iwona zablokowała mnie wszędzie. Maks… Maks nie chce rozmawiać. A ja nie potrafię napisać nawet głupiego SMS-a.

Codziennie siadam z kartką papieru. Piszę list do Maksa. Potem go składam, chowam do szuflady. Nie wysyłam. Co miałbym mu napisać? Że przepraszam? Że mi przykro? Że wszystko zniszczyłem? On i tak to wie. Może nawet lepiej ode mnie.

Patrzę przez okno na ludzi, którzy się śpieszą – z pracy, po dzieci, na randki. Ja nie mam już dokąd się spieszyć. Zostaje mi tylko myśleć. O tej wigilijnej ramce z drewna, którą zostawiłem. O pierścionku, który nie trafił na palec. O tym, że kiedy planujesz wszystko perfekcyjnie, zawsze znajdzie się coś, czego nie przewidzisz. Może gdybym wrócił w czwartek. Może… Ale może po prostu nie zasługiwałem, żeby zostać.

Marian, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama