Reklama

Ten rok mnie wykończył. Niby nic się nie zawaliło, a jednak coś się we mnie rozpadło. Studia zabierały mi całe dni i resztki nocy, a po godzinach nie zostawało już nic – żadnych emocji, żadnych sił. Znajomości odpadały po kolei jak liście z drzew jesienią. Każda rozmowa i każde spotkanie były zbyt męczące. Przestałam się tłumaczyć.

Byłam sama

W Sylwestra nie szłam na żadną imprezę, nie miałam też siły gotować – zamówiłam sushi. Trochę z żalu do siebie, że tak to wygląda, trochę z ulgi, że w ogóle coś jem. Miała być herbata, film, może kąpiel. Za oknem padał gęsty śnieg. Ulice były puste, ciemne, a światła odbijały się w zasypanym asfalcie jak w zmarzniętym jeziorze.

Scrollowałam Instagram i czułam, jak coś we mnie zamiera. Ludzie się śmiali, całowali, tańczyli. Brokat, cekiny, toasty, sztuczne ognie. A ja siedziałam z kocem na kolanach i bolała mnie głowa. Zimno, herbata, sushi i puste powietrze w mieszkaniu, które znało moje wszystkie myśli. W tej pustce było coś dziwnie znajomego. Może właśnie tego potrzebowałam, żeby nikt nie mówił „baw się dobrze”, żebym mogła nie musieć, tylko pozwolić sobie, by niczego nie czuć.

Nie czekałam na nikogo

Zerknęłam na zegarek – sushi powinno być już dawno, a tymczasem minęła ponad godzina. W tym samym momencie zaskoczył mnie dzwonek do drzwi. Podeszłam powoli, bez pośpiechu. Na progu stał chłopak w puchowej kurtce, cały oprószony śniegiem. Miał przemarznięte policzki, a na rzęsach topniały mu płatki. W rękach trzymał papierową torbę i patrzył na mnie przepraszająco.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział. – Śnieg, korek, palce mi zamarzły po drodze.

Miał może trochę więcej lat niż ja. Był lekko zmieszany, ale było w nim coś łagodnego. Wyciągnęłam rękę po torbę.

– To moje ostatnie zamówienie dzisiaj – powiedział cicho.

– Współczuję. Sylwester w pracy, w śniegu…

– Nie jest najgorzej. Teraz będzie już tylko herbata.

– Mam herbatę – odpowiedziałam bez zastanowienia.

To było głupie, powiedziałam to bardziej do siebie niż do niego, może zbyt odruchowo, ale on uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie na to czekał. Zawahałam się przez sekundę, ale potem odsunęłam się lekko od drzwi.

Zaprosiłam go

– Wejdź, jeśli chcesz – powiedziałam.

Wszedł ostrożnie, jakby bał się zrobić coś nie tak. Stał w przedpokoju, niepewny. Podałam mu ręcznik, żeby wytarł sobie twarz mokrą od śniegu. Poszłam do kuchni i wstawiłam wodę. Czułam się dziwnie lekko, jakby coś mnie nagle wybudziło. Myślałam o tym, co właściwie zrobiłam. Nie znałam go, nic o nim nie wiedziałam, ale też nie bałam się.

– Masz tu ciepło – powiedział w końcu. – U mnie w mieszkaniu kaloryfery wariują. Raz parzy, raz nic.

– Mieszkasz sam?

– Z kolegą. Ale on pojechał na narty z dziewczyną.

– To chyba ty masz gorzej niż ja – powiedziałam i się uśmiechnęłam.

– Wcale nie. Przynajmniej mam herbatę.

Rozmowa zaczęła się toczyć sama, bez wysiłku. Powiedział, że ma na imię Michał i że studiuje zaocznie kulturoznawstwo. Dopytałam, gdzie. Okazało się, że na tej samej uczelni co ja, tylko inny kierunek i inny tryb. Śmiał się, że możliwe, że kiedyś minęliśmy się na korytarzu, a ja od razu próbowałam sobie przypomnieć, czy nie mignęła mi jego twarz, może kiedyś w tłumie.

Był sympatyczny

W którymś momencie przestałam się zastanawiać, co robi u mnie w mieszkaniu. Po prostu tam był, a ja mu zrobiłam drugą herbatę. Był prosty, zwykły, bezpośredni. Czułam się przy nim zaskakująco swobodnie. Nie analizowałam już, czy to był dobry pomysł, nie miałam siły niczego oceniać. Był Sylwester, padał śnieg, herbata parowała w kubkach, a we mnie coś się rozluźniało, jakby ciało nagle przypomniało sobie, jak to jest, kiedy nie trzeba udawać, że się wszystko kontroluje.

Chciałam mówić. I z każdą minutą byłam coraz bardziej zdziwiona, że naprawdę mi się to udaje. Siedzieliśmy na podłodze w salonie, bo tak było wygodniej. Rozłożyłam koc, przyniosłam poduszki. Wyciągnęliśmy z torby sushi i poukładaliśmy wszystko na dużym talerzu. On wyciągnął pałeczki i zapytał, czy umiem ich używać. Pokręciłam głową.

– Będzie walka – mruknął z uśmiechem.

Jedliśmy niezgrabnie, śmiejąc się z każdej nieudanej próby. Przeklinałam pod nosem, a on tylko pokręcił głową i powiedział, że chyba przeznaczenie. Rozmawialiśmy o byle czym: o tym, że nie lubi Sylwestra, że kiedyś był na imprezie, z której uciekł po godzinie, bo muzyka była za głośna, że lubi obserwować ludzi przez obiektyw aparatu i że zdjęcia pomagają mu zapamiętywać miejsca, bo sam z pamięcią ma kiepsko.

Zbliżyliśmy się

– A ty? Co robisz poza studiami? – zapytał w pewnym momencie.

– Głównie nie robię nic. Próbuję odpocząć.

– To też coś – odpowiedział bez cienia kpiny.

Zbliżała się północ. W tle słychać było pierwsze wystrzały fajerwerków. Nie wstaliśmy, nie nalewaliśmy szampana, nie odliczaliśmy. Siedzieliśmy po turecku, z jedną lampką i pustym talerzem między nami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. On miał dłonie czerwone od zimna, ale nie wyglądał już na zmarzniętego. Trzymał kubek i delikatnie go obracał.

– Dzięki, że mnie wpuściłaś – powiedział nagle.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Spojrzałam na niego i poczułam dziwny spokój.

– Może dobrze, że nie jestem dziś sama – odpowiedziałam cicho.

Nie odwrócił wzroku i nie musiał nic mówić. W tej chwili wszystko było już wystarczająco jasne. Około pierwszej w nocy odprowadziłam go do drzwi, podałam mu rękawiczki i wtedy zapytał, czy może kiedyś zadzwonić. Skinęłam głową. Potem wróciłam do środka i jeszcze długo siedziałam na podłodze, w tej samej pozycji, z pustym kubkiem w dłoniach.

Chciałam go spotkać

Zadzwonił trzy dni później. Nie silił się na żadne sztucznie brzmiące zdania uprzejmości, tylko zapytał, czy mam ochotę na herbatę. Spotkaliśmy się wieczorem, w parku przy stawie, gdzie śnieg skrzypiał pod butami. Przyniósł termos i dwa kubki. Usiadł obok mnie na ławce i powiedział, że nie pamięta, kiedy ostatnio komuś tak mu się chciało z nim gadać.

Zabrał mnie potem na dach kamienicy, w której kiedyś mieszkał. Weszliśmy na samą górę, otworzył drzwi od strychu i nagle byliśmy nad miastem, pod gwiazdami, w ciemności. Pokazał mi miejsca, których nie znałam, mimo że mieszkałam tu całe życie. Jego głos był spokojny, niski. A potem znów było cicho. I nikt nic nie musiał mówić. Słuchał mnie i był blisko. Nie było potrzeby udawania czegokolwiek.

Karolina, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama