„Plama z truskawkowego kremu na sukni ślubnej była moim najmniejszym problemem. Moje wesele zrujnował ktoś inny”
„Wróciłyśmy do ogrodu. Rozglądałam się za Jarkiem, ale nie mogłam go nigdzie dostrzec. Zapytałam o niego kilka osób, ale żadna z nich nie wiedziała, gdzie jest. Udałam się zatem na poszukiwania mojego świeżo upieczonego małżonka”.

- Listy do redakcji
Marzyłam o idealnym ślubie. Przygotowania do niego trwały ponad rok. Bardzo zależało mi na tym, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pozostawało jedynie modlić się o piękną pogodę, ponieważ przyjęcie weselne miało się odbyć w ogrodzie. Jak się jednak przekonałam, nie wszystko da się zaplanować – pewne rzeczy są poza kontrolą.
Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień. Słońce, lekki wiaterek, nie za gorąco – cudowna lipcowa sobota. Byłam z nas, z siebie i Jarka, taka dumna. To miał być najszczęśliwszy dzień mojego życia. W oczach znajomych i rodziny uchodziliśmy za bardzo zgraną i świetnie dobraną parę. Sama zresztą postrzegałam nas w takich właśnie kategoriach.
Byliśmy ze sobą trzy lata. Kiedy Jarek mi się oświadczył, byłam święcie przekonana, że złapałam Pana Boga za nogi. Naszym związkiem nie targały żadne poważne kryzysy. Wszelakie nieporozumienia wyjaśnialiśmy na bieżąco, bez cichych dni i uporczywego milczenia, a to dobrze rokowało na wspólną przyszłość. Widziałam ją w przyjaznych barwach.
Chwila, w której powiedzieliśmy sobie „tak” przed ołtarzem, była absolutnie magiczna. Złote obrączki wykonane przez jubilera na indywidualne zamówienie, łzy wzruszenia, pierwszy pocałunek jako żona i mąż. Moje serce przepełniała radość, ale niedługo zagościł w nim dziwny niepokój.
Miałam przeczucie
Gdy nastał czas przyjmowania życzeń i gratulacji, moją uwagę niespodziewanie przykuła ona. Kinga, partnerka najlepszego przyjaciela Jarka. Nie znałam jej dobrze, kilka razy zamieniłyśmy parę słów i to wszystko. Niemniej przykuwała wzrok urodą.
Wysoka, piękna, mogłaby być modelką. Ubrana w szmaragdową sukienkę – zjawiskową, ale w mojej opinii nieco zbyt ekstrawagancką, jak na cudzy ślub. Standardowe „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia” i uścisk dłoni, od którego aż mnie zmroziło. Poczułam się nieswojo i nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale postanowiłam, że nie będę sobie tym głowy zawracać. W końcu to mój dzień.
Z samego rano podjęłam decyzję, że nic mi go nie zepsuje i zamierzałam trzymać się tego z żelazną konsekwencją. Zbyt wiele wysiłku włożyłam w przygotowania. Kiedy więc rozbrykana siostrzenica Jarka niechcący ubrudziła mnie kremem z tortu, nie przejęłam się tym zbytnio.
Zaniepokoiłam się
Zuzia, zorientowawszy się, co zrobiła, dosłownie zamarła. Podobnie zresztą jak moja mama, która stała obok – od razu wpadła w panikę.
– Spokojnie, nic się nie stało – uśmiechnęłam się łagodnie.
Plama na sukni nie była może tym, czego pragnęłam, ale nie stanowiła też powodu do wściekania się na dobrze bawiące się dziecko. Tak przecież miało być. Chciałam, aby goście się świetnie bawili.
– Chodź do łazienki, trochę to przeczyszczę – powiedziała zmartwiona mama.
Ślad po kremie nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną, ale na szczęście był umiejscowiony tak, że nie rzucał się zbytnio w oczy. Machnęłam na to ręką.
– Nie ma tragedii – stwierdziłam.
– Może założysz inną sukienkę? – zaproponowała mama.
– Później, jeszcze nie teraz.
Wróciłyśmy do ogrodu. Rozglądałam się za Jarkiem, ale nie mogłam go nigdzie dostrzec.
Zapytałam o niego kilka osób, ale żadna z nich nie wiedziała, gdzie jest. Udałam się zatem na poszukiwania mojego świeżo upieczonego małżonka. Uznałam, że to nie do pomyślenia, żeby akurat teraz gdzieś zniknął, zamiast zajmować się gośćmi.
Nie mogłam uwierzyć
No i cóż, jak się okazało, zajmował się, ale nie w taki sposób, jakbym to sobie wyobrażała. To, co ujrzałam, przyprawiło mnie o mdłości. Jarek i Kinga, przytuleni i czule patrzący sobie w oczy. Ona zauważyła mnie pierwsza. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Ja nie byłam w stanie się ruszyć.
– Marta, ja… – zaczął Jarek, ale mu przerwałam.
– Wracaj do gości. A ciebie – zwróciłam się do Kingi – proszę o natychmiastowe opuszczenie wesela.
– Ale przecież Piotrek to mój świadek – nieśmiało zaprotestował Jarek.
Akurat w tym momencie niewiele mnie to obchodziło.
– Albo ta pani stąd zniknie, i to zaraz, albo zmienimy przebieg imprezy.
Byłam aż zaskoczona tym, że w zaistniałych okolicznościach utrzymałam nerwy na wodzy. Kinga powiedziała swemu partnerowi, że bardzo źle się czuje i poszli. Jarkowi kazałam się uśmiechać i zachowywać tak, jakby się nic nie stało.
Robiłam dobrą minę
Nie mam bladego pojęcia, jakim w ogóle cudem dotrwałam do końca. Po zakończeniu farsy, jaką stało się dla mnie własne wesele, miałam w końcu okazję rozmówić się z Jarkiem w cztery oczy. Gęsto się tłumaczył i usiłował nawijać mi makaron na uszy, ale nie uwzględnił jednej rzeczy.
Przez parę godzin wiele się zmieniło. Już nie patrzyłam na niego tak, jak w kościele. Piękna wizja wspólnej przyszłości nagle zniknęła, obróciła się w pył. Siedziałam i przyglądałam się, jak mówi, ale przestałam w nim dostrzegać człowieka, w którym się zakochałam. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że przebywam z kimś, kto jest zupełnie obcy.
– Zrobimy tak, że w podróż poślubną pojadę sama – przerwałam mu, bo miałam dość tanich wymówek. – To zbyt fajna wycieczka, aby się zmarnowała. Ty w tym czasie pakujesz manatki i się stąd wyniesiesz.
– Marta, proszę, daj mi szansę…
– Nie. Kłamałeś i zdradzałeś. Nie chcę być żoną takiego człowieka.
Byłam bezwzględna
Przed wylotem do Tajlandii musiałam załatwić dwie sprawy: wybrać się do prawnika i porozmawiać z Piotrkiem. Uznałam, że ktoś, kto przyjaźnił się z Jarkiem przez lata, zasługuje na prawdę. Nie był zbytnio zaskoczony.
– Podejrzewałem to już od jakiegoś czasu, ale nie miałem dowodów – stwierdził ze smutkiem w głosie. – Poza tym Kinga się przyznała.
– Serio?
–Tak, powiedziała, że to trwało dwa lata.
Dwa lata… W głowie mi się nie mieściło, jak można żyć z kimś pod jednym dachem i tak bezczelnie go oszukiwać. Choćby Jarek błagał na kolanach, nie przyjmę go. Klamka zapadła. Doznania z tym związane były potwornie bolesne, ale chwała Bogu, że prawda wyszła na jaw teraz, a nie za kilka lat.
Marta, 32 lata
Czytaj także:
- „Żona zdradziła mnie z mistrzem przetworów. Jestem pewien, że to gotowanie klusek jeszcze wyjdzie jej bokiem”
- „Po ślubie mąż zażądał, żebym zrezygnowała z pracy. Dla niego kobieta ma wartość tylko wtedy, kiedy stoi przy garach”
- „Na spotkaniach klasowych udawałam bogatą bizneswoman. Pieniądze kocham, ale niestety bez wzajemności”

