„Płaciłem alimenty, więc uznałem, że wszystko gra. Kiedy chciałem odnowić kontakt z córką, potraktowała mnie jak natręta”
„Widziałem czasem zdjęcia mojej córki wrzucane przez byłą żonę na Facebooka. Zmieniała się. Z dziewczynki stała się nastolatką. Długie włosy, nieśmiały uśmiech. Czasem chciałem kliknąć „lubię to”, czasem napisać komentarz, ale... nie robiłem nic. Bo jak wytłumaczyć milczenie przez tyle miesięcy? Co miałbym jej powiedzieć? Tata miał dużo na głowie?”.

- Redakcja
Czasem człowiek budzi się któregoś dnia i pojmuje, że nie tylko przegapił ważne momenty, ale właściwie całe życie kogoś bliskiego. Tak było ze mną. Przez wiele lat po rozwodzie żyłem, jakby mojej córki nie było. Nie z nienawiści czy złości, tylko po prostu… jakoś się nie składało. Byłem wiecznie zajęty układaniem sobie życia od nowa — z nową partnerką, nową pracą, z całkiem nową codziennością. Wydawało mi się, że skoro płacę alimenty, spełniam swój obowiązek. Nie rozumiałem, że pieniądze to nie wszystko. Teraz moja córka nie chce mieć ze mną kontaktu. I, choć to boli, trudno mi się jej dziwić.
Oddalałem się
— Tato, kiedy znowu się spotkamy? — zapytała, gdy miała może z siedem lat.
Siedzieliśmy wtedy w parku, na ławce obok huśtawek. Miała lody malinowe na nosie i błagalny wzrok. Mnie z kolei interesowało tylko, czy zdążę na pociąg. Uznałem też, że w sumie widzieliśmy się już dwa razy w tym miesiącu, więc wystarczy.
— Niedługo, kochanie. Na pewno niedługo — odpowiedziałem, nie patrząc jej w oczy.
I oczywiście nie zadzwoniłem przez dwa tygodnie.
To nie tak, że jej wtedy nie kochałem. Po prostu... byłem zmęczony. Rozwód kosztował mnie mnóstwo nerwów, a moja była żona nie odpuszczała. Co chwilę jakieś pretensje, że mała za mało widuje ojca, że nie odbieram, że nie interesuję się szkołą. A ja czułem, że mam dość. Że skoro już nie jesteśmy razem, nie muszę codziennie słuchać jej tyrad. Chciałem spokoju.
A potem pojawiła się Iwona. Była świeża, radosna, zupełnie inna. Nie wypytywała o moją córkę, nie sugerowała, że powinienem coś więcej. Dobrze mi z nią było, bo nie miała wymagań.
W tym wszystkim zaczęła mnie przytłaczać odpowiedzialność, którą czułem, kiedy patrzyłem na moją córkę. To jej czujne, bystre spojrzenie zdawało się mnie oceniać — jakby dziecko doskonale wiedziało, że nie jestem do końca obecny. I może dlatego coraz częściej odwoływałem spotkania.
„Tato, ale miałeś być...” — pisała, a ja klikałem „wycisz”, patrząc na powiadomienie w telefonie.
Nie odbierałem. Przekładałem wszystko, co dało się przełożyć. Oddalałem się tak bardzo, że w końcu zniknąłem zupełnie.
Nie mieszam jej w głowie
Z Iwoną wszystko szło szybko. Po pół roku wspólnego mieszkania urządzałem pokój dla jej syna z poprzedniego związku. Dzieciak miał osiem lat i mówił do mnie „pan Krzysiek”. Był grzeczny, cichy, zaczytany w komiksach. Iwona mówiła, że mnie lubi. A ja czułem, że to... proste. Niczego nie musiałem udowadniać. Wystarczyło, że byłem.
Nie opowiadałem Iwonie zbyt wiele o mojej córce. Wiedziała, że istnieje. Wiedziała, że płacę alimenty. Raz zapytała tylko, czy się widujemy.
— Rzadko — rzuciłem, udając, że nie chcę wchodzić w szczegóły. — Jej mama nie ułatwia.
Iwona nie drążyła. Była zajęta naszym życiem: wycieczkami, remontami, planami. Ja natomiast się w tym życiu dobrze zadomowiłem. Coraz częściej myślałem o przyszłości z nią, coraz rzadziej o przeszłości.
Widziałem czasem zdjęcia mojej córki wrzucane przez byłą żonę na Facebooka. Zmieniała się. Z dziewczynki stała się nastolatką. Długie włosy, nieśmiały uśmiech. Czasem chciałem kliknąć „lubię to”, czasem napisać komentarz, ale... nie robiłem nic. Bo jak wytłumaczyć milczenie przez tyle miesięcy? Co miałbym jej powiedzieć? „Tata miał dużo na głowie”?
Wtedy tłumaczyłem sobie, że i tak lepiej, że nie mieszam jej w głowie. Że jak podrośnie, zrozumie. Że najważniejsze, że pieniądze są co miesiąc. Że przecież nie robię jej żadnej krzywdy i nie jestem złym człowiekiem. A mimo to, w środku, coś zaczynało mnie uwierać. Chyba to niewypowiedziane nigdy „przepraszam”.
Nawet się nie obejrzała
Nie wiedziałem, że ją spotkam. Wyszedłem tylko do centrum handlowego po farbę do łazienki. W windzie, między piętrami, odwróciłem się przypadkiem. Stała za mną.
Miała słuchawki w uszach, włosy związane w luźny kok, czarne paznokcie. Nie zauważyła mnie od razu. Patrzyła w telefon, a ja patrzyłem na nią. I wiedziałem. Wiedziałem od razu, że to ona: moja córka. Moja nastoletnia córka, której nie widziałem od... pięciu lat?
Zaniemówiłem. W sumie, co miałem powiedzieć? „Cześć, tu tata, pamiętasz mnie?”.
— Weronika? — rzuciłem cicho.
Podniosła głowę. Zmarszczyła brwi, potem wytrzeszczyła oczy. Wcisnęła pauzę w muzyce, spojrzała na mnie, jakby nie dowierzała.
— Ty? — Jej głos był chłodny, niemal obcy. — Co tu robisz?
— Ja... — zająknąłem się. — Mieszkam tu niedaleko. Przypadek. Matko, jak ty... urosłaś.
Pokręciła głową.
— Szkoda, że mnie nie widziałeś, jak miałam osiem, dziewięć, dziesięć... I dalej. — Spojrzała na mnie z lodowatym uśmiechem. — Też byś się zdziwił.
— Weronika, ja wiem, że zawaliłem... — zacząłem.
— Nie. Ty nic nie wiesz. Ty tylko płaciłeś. Myślisz, że to wystarczyło? — Jej oczy zaszkliły się, ale głos miała twardy. — Jesteś dla mnie obcy facet. Tyle.
Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, wyszła z windy. Nawet się nie obejrzała. A ja zostałem tam sam, z farbą w ręce i drżącym sercem.
Nie chce mnie znać
Po tamtym spotkaniu wracałem do domu jak we śnie. Farba mogłaby wypaść mi z torby — nie zauważyłbym. Całą drogę słyszałem w głowie tylko jej głos: „Jesteś dla mnie obcy facet”. I miałem ochotę wyć, ale przecież nie wypada. Mężczyzna, czterdzieści parę lat, z torbą z Castoramy nie będzie przecież płakał na środku miasta.
Próbowałem do niej napisać. Najpierw wysłałem SMS, ale pozostał bez odpowiedzi. Potem usiłowałem się dobić przez Messengera. Zobaczyła, ale nie odpisała. Napisałem jeszcze raz, że chciałbym porozmawiać. Że rozumiem, że ma do mnie żal. Że chciałbym jej wszystko wyjaśnić. Zaproponowałem spotkanie przy kawie.
Po tygodniu dostałem odpowiedź: „Za późno. Nie potrzebuję cię. Poradziłam sobie bez ciebie i tak zostanie”.
Czytałem to chyba z dziesięć razy. Między wierszami szukałem nadziei, ale... nic nie znalazłem.
Iwona zauważyła, że coś jest nie tak. Nie mogłem się skupić, nie miałem apetytu. Spytała, czy wszystko w porządku.
— Spotkałem Weronikę — powiedziałem cicho. — Nie chce mnie znać.
— Ale dlaczego? — zdziwiła się. — Przecież ją kochasz, Krzysiek. Mówiłeś, że chcesz jej kiedyś wszystko powiedzieć.
— Chciałem — mruknąłem. — Tylko że „kiedyś” już minęło. I teraz chyba nie ma już o czym mówić.
W nocy leżałem, patrzyłem w sufit i przypominałem sobie każdy szczegół z tamtej windy. Jak Weronika stała, jak wyglądała, jak bardzo była mi obca. Jak bardzo sam zrobiłem z siebie ojca tylko na papierze. Ot, imię i nazwisko na comiesięcznym przelewie.
Nie wyświetliła
Napisałem do niej w środku nocy na laptopie. Nie planowałem tego: po prostu zacząłem pisać na Messengerze, jakby słowa same wypływały z palców.
„Weronika. Nie wiem, czy to przeczytasz. Nie wiem, czy kiedykolwiek mnie jeszcze wysłuchasz. Ale muszę to z siebie wyrzucić, nawet jeśli tylko do bezosobowej aplikacji”.
Nie siliłem się na wielkie tłumaczenia. Napisałem prawdę. Że byłem słaby, zmęczony, że bałem się być ojcem na pół etatu. Że długo wolałem udawać, że „płacenie wystarczy”. Że uciekłem, bo nie wiedziałem, jak być ojcem z doskoku. A przecież powinienem spróbować... z całych sił.
Opisałem, jak często o niej myślałem. Jak klikałem jej zdjęcia, nie wiedząc, czy mam prawo zostawić po sobie ślad. Jak uczyłem się nazwy jej ulubionego zespołu tylko po to, by może kiedyś się do tego odnieść. Jak patrzyłem, jak rośnie... z oddali. Nie błagałem o wybaczenie. Chciałem tylko, żeby wiedziała, że żałuję. Że choć przez lata nie byłem przy niej, to nie przestałem jej kochać.
Wysłałem wszystko, choć ręka mi drżała. Oczywiście odpowiedź nie nadeszła. Po tygodniu sprawdziłem, czy przeczytała. Nie wyświetliła.
Przez godzinę gapiłem się w ekran komputera. Dla niej już nie istniałem. Zostałem wycięty z jej życia jak niepotrzebny akapit — na własne życzenie. Może miała rację. Może nie wszyscy zasługujemy na drugą szansę.
Niektóre błędy kosztują więcej
Wiem, że już nie odzyskam tamtych lat. Że nie nauczę jej jeździć na rowerze, nie pogadam z nią o pierwszej miłości, nie przytulę przy łzach po klasowej kłótni. Nie usiądę z nią w szkolnej stołówce. Nie usłyszę nic w stylu „tato, podpisz mi zeszyt” ani „zawieź mnie na trening”. To wszystko przeszło mi obok nosa i nie wróci.
Czasem wyobrażam sobie, że spotykamy się jeszcze raz. Dorosła kobieta i ja — zmęczony facet po czterdziestce. Siadamy naprzeciwko siebie, patrzymy sobie w oczy i ona mówi: „Spróbujmy”. Ale to tylko wyobraźnia. Bo w prawdziwym życiu nie wszystko da się odbudować.
Iwona mówi, żebym nie tracił nadziei. Ale ja nie wiem, czy to kwestia nadziei. Tu raczej chodzi o stracony czas. Przegapiłem zbyt wiele, by teraz mieć czelność pukać jeszcze raz. Może jej milczenie to też odpowiedź.
Nie przestałem jej kochać. Nigdy. Ale miłość bez obecności, bez troski to jak list, który nigdy nie został wysłany. Albo został, ale nikt go nie przeczytał. Zaczynam rozumieć, że nie wszystko da się naprawić. Niektóre błędy kosztują więcej, niż się spodziewamy. Moja córka nie chce mnie znać i choć to boli, to muszę to uszanować.
Może jedyne, co mi zostaje, to nie popełniać tych samych błędów więcej. Nie powielać schematu. Być przy tych, którzy jeszcze chcą mnie słuchać. I pamiętać, że obecność to nie luksus. To obowiązek, na który zawsze trzeba znaleźć czas.
Krzysztof, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zzieleniał z zazdrości, gdy usłyszał o moim awansie. Liczyłam, że będzie mnie wspierał, a on podcinał mi skrzydła”
- „Małżeństwo to czysty biznes. Ja robię to, co muszę, a mąż wyskakuje z kasy i wszyscy są zadowoleni”
- „Gdy córka kończyła studia za granicą, pękałam z dumy. Dziś wstydzę się przed sąsiadami za to, co robi dla kasy”

