„Pilnowałam gospodarki, a rodzina bawiła się na wakacjach w Chorwacji. Nie rozumiem, dlaczego traktują mnie jak śmiecia”
„Adrenalina we mnie buzowała. Jeszcze przez pół godziny chodziłam po domu tam i z powrotem, a ręce mi się trzęsły. Myślałam, że zaraz zadzwonią, że będą przepraszać. Cisza”.

- Redakcja
Gdy jechali, nawet się nie pożegnali porządnie. Tylko krótkie „trzymaj się, Edyta” i huk zamykanych drzwi. Stałam jeszcze chwilę na podwórku, z tą głupią nadzieją, że może jednak ktoś zawróci. Ale nie zawrócił nikt. Odjechali moim samochodem, do którego sama zapłaciłam ubezpieczenie i zrobiłam przegląd. Ojciec prowadził, mama siedziała obok z pstrokatym wachlarzem, a na tylnym siedzeniu mój młodszy brat gapił się w telefon. Chorwacja. Dziesięć dni. Apartament z widokiem na morze. All inclusive. Basen i wycieczka statkiem. A ja? Zostałam tu. Na tej naszej cudownej, wielkiej „gospodarce”, w której jak zwykle – nie było nikogo do pomocy. Dwie krowy, pięćdziesiąt kur, trzy psy, warzywniak, pola do obrobienia, trawa do koszenia i stodoła, która się sypie.
I nie, nie byłam rolniczką z pasji. Nie chciałam zostać na wsi. Miałam inne plany. Ale jak trzeba było – to przecież Edyta zostanie, Edyta się poświęci. Edyta niech odwozi babcię do lekarza, Edyta niech zrobi zakupy, Edyta niech podleje ogródek, Edyta niech się zajmie kurami. A teraz? Edyta, przypilnuj, bo my jedziemy się bawić. To boli najbardziej. Że oni naprawdę nie widzieli problemu. Że zrobili to z uśmiechem. Czuję się, jakbym nie była dla nich nic warta.
Miałam gulę w gardle
– Jakby się coś działo, to dzwoń. Ale raczej się nie będzie działo, wszystko przecież ogarnięte – rzuciła mama, łapiąc za walizkę.
– Tak, wszystko ogarnięte, oprócz tego, że codziennie trzeba poić krowy, zbierać jajka, podlewać tunel i wozić obornik – mruknęłam, nie kryjąc sarkazmu.
– Oj, zawsze znajdziesz powód do narzekania – westchnęła mama. – To tylko dziesięć dni! Tylko tyle, a potem wszystko wraca do normy.
– Do jakiej normy?
Wtedy ojciec po raz pierwszy się odezwał.
– Trzeba umieć się poświęcić, a nie tylko mieć pretensje.
– Może jeszcze mam wam pakować kanapki na drogę? – parsknęłam.
– Nie trzeba – wtrącił Krystian, nawet nie patrząc znad telefonu. – I tak nie jem tego syfu, co robisz.
Zamilkłam. Czułam, jak mi się gardło zaciska.
– No to pa – powiedziała mama. – I podlewaj ogórki dwa razy dziennie, bo gorąco ma być. A jakby coś się działo z krową, to dzwoń po weterynarza.
– Jasne – rzuciłam. – Zajmę się wszystkim. Jak zwykle.
Trzasnęły drzwi auta. Silnik zawarczał. Patrzyłam, jak oddalają się spod bramy, śmiejąc się do siebie. Słońce paliło niemiłosiernie. I wtedy przyszło to uczucie. Jakby ktoś przywalił mi w brzuch: poczucie bycia zbędną, niewidzialną. Jak śmieć. Jak służąca.
Czułam się gorsza
Pierwszy dzień po ich wyjeździe był... dziwnie cichy. Nawet psy leżały leniwie na ganku, jakby zrozumiały, że nie ma po co się szarpać. Tylko że mnie aż skręcało w środku. W południe przyszedł listonosz. Starszy pan, zawsze uśmiechnięty.
– Ooo, a gdzie rodzinka? – zapytał, rozglądając się.
– A pojechali do Chorwacji – odpowiedziałam, wycierając ręce z obornika o fartuch. – All inclusive. Ja zostałam. Na warty.
– No popatrz... To masz gospodarstwo na głowie?
– Jak zwykle – uśmiechnęłam się krzywo. – Ale pewnie w nagrodę przywiozą mi za to jakiś magnes na lodówkę.
Listonosz się zaśmiał, ale po chwili jego mina spoważniała.
– Wiesz, powiem ci szczerze: ty to masz złote serce. Ale powinnaś kiedyś pomyśleć o sobie. Bo życie przeleci, a ty będziesz miała tylko krowy i koper.
Machnął ręką i poszedł. A ja zostałam z tą jego myślą w głowie. „Złote serce”. Kiedyś myślałam, że to komplement. Teraz... brzmiało jak wyrok. Wieczorem zadzwoniła mama.
– Wszystko dobrze? – zapytała na wstępie.
– Tak, życie cudowne.
– Nie bądź uszczypliwa. My też potrzebujemy odpoczynku.
– A ja nie?
Zapadła cisza. Po drugiej stronie tylko szum morza.
– Odpoczniesz, jak znajdziesz sobie męża – rzuciła po chwili.
Zamarłam. To była taka sama gadka jak zawsze. „Znajdź chłopa”, „Nie siedź jak taka stara panna”, „Nie będziemy żyć wiecznie, kto się wtedy wami zajmie”. Tyle że... ja nie miałam już siły. Ani ochoty.
– Dobra, kończę, bo muszę zamknąć kury – powiedziałam chłodno i się rozłączyłam.
Zacisnęłam zęby
Wstałam o szóstej, bo krowy ryczały jak szalone – jakby miały pretensje, że w ogóle śpię. Po drodze do stajni potknęłam się o wiadro, zalałam sobie stopy wodą i przeklęłam tak soczyście, że nawet kot, który zawsze chodził swoimi drogami, spojrzał na mnie z wyrzutem. W południe, kiedy akurat zbierałam ogórki w tunelu, zadzwonił Krystian.
– Halo? – rzuciłam, ocierając pot z czoła.
– Ej, gdzie są te moje klapki? – powiedział bez przywitania. – Bo nie mogę ich znaleźć, a mi się przydadzą.
– Klapki? – zdębiałam. – Ty do mnie dzwonisz z Chorwacji, żeby się spytać o... klapki?
– No. Bo może zostawiłem w kotłowni albo w twoim pokoju.
– Kup sobie nowe, przecież jesteś na wakacjach.
– Dobra, co cię znowu ugryzło?
Zacisnęłam zęby.
– Nic mnie nie ugryzło. Po prostu mam dość bycia waszym darmowym robotnikiem.
– Przesadzasz – mruknął.
– Może choć raz ktoś by zapytał, czy ja w ogóle chcę zajmować się gospodarką.
– A co ci niby przeszkadza? Masz wszystko – dom, dach nad głową, jedzenie. To nie więzienie – burknął i się rozłączył.
Stałam tak pośród tych ogórków, w kurzu, w spoconym podkoszulku, z telefonem w ręce i sercem bijącym jak młot. A potem, bez większego namysłu, wybuchnęłam śmiechem.
– Masz wszystko – przedrzeźniałam go pod nosem. – No pewnie.
Wróciłam do domu. Wzięłam szybki prysznic i siadłam przed laptopem Wyskoczyło mi zdjęcie rodziny na tle lazurowego morza. Mama w nowym kostiumie, ojciec w czapce z daszkiem, Krystian z granitą w kubku z palemką. Pod zdjęciem podpis:
„Kochamy te nasze rodzinne chwile”
Rodzinne chwile. Poczułam, jak zbiera mi się na płacz.
Adrenalina we mnie buzowała
Następnego ranka wstałam później niż zwykle. Celowo. Krowy ryczały, ale niech sobie ryczą. Pierwszy raz od lat pomyślałam, że może właśnie dobrze, że ryczą. Po śniadaniu zadzwoniła mama.
– Coś nie działa z podlewaniem w tunelu. Krystian przeglądał monitoring i mówił, że nie leci woda. Możesz to sprawdzić?
– Nie – odpowiedziałam bez emocji.
– Słucham?
– Nie sprawdzę. Nie mam na to siły. Nie jestem traktowana jak członek rodziny, tylko jak wasz cieć. Mam tego dość.
– Co ty mówisz?! – głos matki przeszedł w irytację.
– Mówię, że jestem dorosła i mam prawo żyć po swojemu. A nie tylko sprzątać wasze brudy i zostawać w domu, kiedy wam wygodnie. Wiesz, co? Od jutra nie ma mnie na gospodarce. Znajdźcie sobie kogoś innego. Albo... wracajcie.
Zapadła cisza.
– Ty tak serio? – zapytała po chwili.
– Serio – odpowiedziałam. – I żeby nie było: kocham was, ale ja też jestem człowiekiem. I właśnie mi się przelało.
Rozłączyłam się. Adrenalina we mnie buzowała. Jeszcze przez pół godziny chodziłam po domu tam i z powrotem, a ręce mi się trzęsły. Myślałam, że zaraz zadzwonią, że będą przepraszać. Cisza. Zadzwoniłam do znajomej.
– Pamiętasz, jak mówiłaś, że szukają kogoś na cały etat? Nadal aktualne?
– Tak! Właśnie wczoraj szef pytał. Czemu?
– Bo ja chcę. Wchodzę w to. Tylko muszę zorganizować sobie coś w mieście...
– Przenosisz się?
– Tak. Zostawiam to wszystko. Niech się sami bawią, skoro tak świetnie im idzie beze mnie.
Wieczorem, zanim poszłam spać, usiadłam przy stole z kartką papieru i napisałam wszystko, co trzeba: instrukcje do podlewania, karmienia, zamykania zwierząt. I pierwszy raz od dawna poczułam, że mam wybór.
Czułam się dziwnie spokojna
Z samego rana spakowałam torbę. Bez wielkiej dramaturgii. Kilka ubrań, dokumenty, laptop, książka. Reszta mogła poczekać – albo i nie. Psa nakarmiłam, ale bez zwykłego „do zobaczenia” głaskania po głowie. Czułam się dziwnie spokojna, jakby jakaś część mnie od dawna była gotowa na ten moment. Zadzwoniłam po taksówkę. Po dwudziestu minutach stałam z torbą przy drodze. Przed domem, który nigdy nie był mój, choć w nim spałam przez dwadzieścia trzy lata. Gdy wsiadałam do auta, zadzwoniła mama. Nie odebrałam. Potem ojciec. Też nie odebrałam. A potem Krystian.
– Serio? – rzucił od razu. – Po prostu uciekasz?
– Serio – odpowiedziałam. – I nie „uciekam”. Wyjeżdżam. Zaczynam własne życie.
– A kto się zajmie gospodarką? – fuknął.
– Może ty? Albo mama? Albo tato? A może... ktoś z tej cudownej Chorwacji? – syknęłam.
– Tyle lat wszyscy się staraliśmy, a ty teraz odstawiasz szopkę.
– Staraliście się? – zapytałam z gorzkim śmiechem. – No, chyba że chodzi o starania, żeby mieć mnie pod ręką jak służącą.
– Mama jest załamana.
– A ja byłam załamana przez lata. Teraz pierwszy raz od dawna czuję się... wolna.
Kiedy dojechałam do miasta, Marta już na mnie czekała. Dała mi klucze do swojego mieszkania, pomogła z torbą i zrobiła kawę.
Minęły dwa tygodnie. Mama próbowała dzwonić. Ojciec napisał jednego SMS-a:
„Nie poznaję cię, Edyta”.
Krystian milczał. W gospodarstwie jakoś sobie poradzili – zatrudnili sąsiada za dniówkę, część rzeczy odpuścili. I nagle okazało się, że bez Edyty... da się. A ja? Zaczęłam pracę. Wynajęłam mały pokój w bloku z widokiem na parking, ale dla mnie to było jak widok na ocean. Rano jadłam śniadanie w ciszy, bez wrzasków. Wieczorem szłam na spacer po mieście. Poznawałam siebie od nowa. Czasem jeszcze łapałam się na tym, że liczę, ile kosztuje litr mleka. Albo, że budzę się o piątej rano. Stare nawyki. Ale z każdym dniem było ich mniej. Mama przysłała kiedyś zdjęcie – dom o zachodzie słońca, pies leży na ganku.
„Tęsknię. I przepraszam”.
Nie odpisałam.
Edyta, 23 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój flirt z kolegą z biura zaczął się jak w tanim romansie. Cena tych kilku nędznych chwil namiętności mnie poraziła”
- „Zdradziłem żonę z opiekunką, bo rozczuliło mnie, jak troszczy się o mojego syna. Poszedłem o krok za daleko”
- „Po ślubie mąż chciał mnie trzymać na krótkiej smyczy. Wybiera mi znajomych i sprawdza, gdzie chodzę po bułki”

