Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało. Może wtedy, gdy przestałam się sobie podobać. Może gdy zorientowałam się, że Jarek, mój mąż, patrzy na mnie jak na ścianę w kuchni – obojętnie, bez emocji, jakbym istniała tylko po to, żeby robić zakupy i przypilnować, żeby dzieci odrobiły lekcje.

A może to było wcześniej, kiedy po drugiej ciąży zaczęłam wszystko odkładać na „potem” – potem się ogarnę, potem pójdę do fryzjera, potem zacznę ćwiczyć.

Nie ogarnęłam się.

Miałam 38 lat, dwójkę dzieci i codzienność ułożoną jak rozkład jazdy pociągów. Szłam przez życie bez wytchnienia, refleksji i celu, za to z coraz większą frustracją. To się musiało zmienić.

To był dopiero początek

– Marta, serio, zapisz się na ten pilates. Jak nie dla ciała, to dla duszy – powiedziała mi kiedyś Anka z pracy, wsuwając do ust kolejnego krakersa. – To jak terapia. Lepsze niż wieczorny serial.

Wzruszyłam wtedy ramionami, ale wieczorem, gdy dzieci już spały, a Jarek zniknął gdzieś z laptopem i nie wrócił, dopóki nie zasnęłam, wpisałam w przeglądarkę: „pilates Warszawa Ochota”. I znalazłam studio dwie ulice dalej.

– Pilates? – prychnął Jarek, kiedy wspomniałam mu, że planuję się zapisać. – To takie rozciąganie dla babć, nie? Po co ci to?

Po co? Bo nie chcę być przezroczysta. Bo chcę znów czuć się żywa. Bo mam dość bycia własnym cieniem.

Nigdy nie zapomnę pierwszych zajęć. Studio pachniało kadzidełkami i drewnem. Ludzie byli skupieni, uśmiechnięci. A Karol – instruktor – po prostu niesamowity. Spokojny, z tą cholerną pewnością siebie, która nie była arogancją, tylko siłą. Gdy uśmiechnął się do mnie na powitanie, miałam wrażenie, że cały świat nagle nabrał kolorów.

– Marta, tak? – spytał, ściskając mi dłoń.

– Tak – odparłam i czułam, że zaraz się popłaczę. Ale się nie popłakałam.

To był początek.

Czułam się coraz lepiej

Karol wszedł na salę jak ktoś, kto dokładnie wie, po co tu jest. Spokojny, pewny siebie, z tym uśmiechem, który od razu rozluźniał atmosferę. Był młodszy ode mnie. Może o pięć, może o siedem lat. Przystojny, ale nie nachalnie. I miał to coś – zwracał uwagę na szczegóły. Na mnie.

Zaczęliśmy od oddechu. Wdech, wydech, kręgosłup, miednica, centrum. Czułam się jak kłoda drewna połamana na pół. Ale Karol podchodził, poprawiał, delikatnie dotykał pleców, przesuwał moje ręce. I mówił spokojnym głosem:

– Super, Marta. Dobrze to czujesz. Masz naturalne wyczucie ruchu.

Zamrugałam. „Dobrze”? Ja?

Wróciłam do domu z mokrą bluzą i rumieńcem na twarzy. Jarek spojrzał na mnie znad telewizora.

– To znowu ten pilates? Ile razy w tygodniu zamierzasz się tam wyginać?

– Dwa. Może trzy – odpowiedziałam cicho.

– No no, ambitnie – rzucił z przekąsem i wrócił do meczu.

Nie odpowiedziałam. Ale tego wieczoru po raz pierwszy od dawna stanęłam przed lustrem w samej bieliźnie. Moje ciało nie było idealne. Ale nagle… zobaczyłam, że chcę o nie zawalczyć.

I że Karol naprawdę patrzył. Nie tylko poprawiał. On widział. Dostrzegał mnie.

Serce zabiło mi szybciej

Zostałam po zajęciach trochę dłużej, niby przypadkiem. Karol podszedł, oparł się biodrem o drabinkę.

– Masz chwilę? Pokażę ci coś, skoro już jesteś.

Pokiwałam głową. Byliśmy sami. Pokazał mi trudniejsze pozycje, a ja próbowałam je powtórzyć – niezdarnie, ale z zaangażowaniem. W pewnym momencie stanął za mną, złapał mnie za biodra i delikatnie poprawił ustawienie.

– Oddychaj. Czujesz napięcie? Zaufaj mi, rozluźnij się.

Zamknęłam oczy. Jego dłonie były ciepłe. Czułam ich ciężar dłużej, niż trwał ruch. Kiedy spojrzałam na niego, był blisko. Za blisko. Serce zabiło mi szybciej.

Od tamtego dnia zaczęłam czekać na każdy wtorek i czwartek jak nastolatka na potańcówkę. Zakładałam obcisłe legginsy, malowałam rzęsy. Jarek nie zauważył.

A może zauważył, ale nie chciał wiedzieć.

– Ty znowu na te swoje wygibasy? – zapytał wieczorem, kiedy wchodziłam do domu.

– Tak. Lubię to – odparłam krótko.

Nie odpowiedział. Ale zaczął się przyglądać. A ja… przyłapałam się na tym, że marzę o kolejnym dotyku Karola. Że wspominam, jak kucnął obok mnie, dotknął mojego kolana i powiedział: „Jesteś silniejsza, niż myślisz”.

Bo zaczęłam w to wierzyć.

W końcu to się stało

Zostałam ostatnia. Deski skrzypiały pod moimi stopami, gdy zwijałam matę. Karol podszedł cicho, stanął obok. Nie mówił nic. Tylko patrzył.

– Ciężki dzień? – zapytał.

– Zawsze ciężki – odpowiedziałam półuśmiechem.

Ujął moją dłoń, odsunął kosmyk włosów z mojego policzka. To był ten moment. To, co wisiało między nami od tygodni, stało się realne.

Pocałował mnie.

Delikatnie, uważnie, jakby pytał, czy może. A ja odpowiedziałam, przyciągając go bliżej. Było ciepło. Było prawdziwie. I było coś jeszcze – ulga. Jakby nagle świat przestał być szary.

Wróciłam do domu z zamglonym wzrokiem i nieco rozmazanym błyszczykiem. Jarek siedział przy stole, coś liczył.

– Spóźniłaś się.

– Byłam jeszcze na herbacie z koleżanką – skłamałam, aż zbyt łatwo, zbyt szybko.

Spojrzał na mnie dłużej niż zwykle.

– Ty się zmieniłaś – powiedział w końcu. – Nie wiem, z kim ja teraz mieszkam.

– Może z kimś, kogo nigdy nie poznałeś – odparłam, i te słowa same ze mnie wypłynęły.

W nocy leżałam obok niego, z szeroko otwartymi oczami. Czułam, że wszystko się wali. Ale po raz pierwszy nie byłam przerażona. Byłam... gotowa.

Zaczęłam się w tym gubić

Zaczęliśmy się spotykać. Po zajęciach, przed zajęciami. W jego aucie, u niego, raz nawet w parku, na ławce, jak dwoje nastolatków. Śmiał się, że jestem jego najzdolniejszą uczennicą, a ja topniałam za każdym razem, gdy mówił „Marta” z tą swoją ciepłą chrypką.

– Przy tobie czuję, że jestem sobą – powiedziałam mu, gdy wtuleni leżeliśmy na jego kanapie.

– A ja... boję się, że w końcu cię stracę, kiedy będziesz musiała wybrać.

Nie odpowiedziałam. Bo nie miałam odpowiedzi.

W domu byłam inna. Dzieci mnie obserwowały. Jarek milczał, ale czuł, że coś się zmienia. Zaczęłam gubić się we własnym życiu. Uczyłam się godzić te wszystkie role – matki, żony, kochanki.

Wciągałam się w kłamstwa coraz głębiej. Ale jednocześnie coś we mnie pękało. Sumienie? Może. Albo to było zmęczenie.

Zaczęłam pytać siebie: kim jestem w tej nowej wersji życia? Czy to jeszcze ja – Marta, która kiedyś marzyła tylko o spokoju i bezpieczeństwie?Ale nie umiałam już wrócić do tamtej wersji siebie. Bo ta nowa – była żywa. Lepsza.

Wszystko się posypało

Wiedziałam, że coś się stanie. Czułam to od rana – jakby powietrze zgęstniało, jakby napięcie czaiło się tuż za rogiem. I rzeczywiście. Po południu, kiedy wróciłam od Karola, Jarek siedział w kuchni z telefonem w dłoni. Moim telefonem. Przez przypadek zostawiłam go w domu.

– Dzwoniła do ciebie Anka. Zanim zdążyłem się przedstawić, powiedziała, że widziała cię z „tym twoim instruktorem” w kawiarni na Mokotowie. To ciekawe, bo mówiłaś, że jesteś na zajęciach.

Milczałam.

– Więc jak to jest, Marta? Zdradzasz mnie?

Cisza była bardziej bolesna niż jakiekolwiek słowa. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam najciszej, jak potrafiłam:

– Tak. Zakochałam się. I nie żałuję.

Wybuchł.

– Z jakimś chłystkiem od fitnessu?! Zrujnowałaś rodzinę dla romansu z trenerem?!

– Nie zdradziłam cię. Po prostu w końcu zaczęłam żyć.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Dzieci wszystko słyszały. Młodsza płakała, starszy uciekł do pokoju. Czułam, że wszystko dookoła się rozpada. Że to, co było – już nie wróci.

Wieczorem Jarek zabrał swoje rzeczy. Powiedział, że odezwie się przez prawnika. A ja zostałam w pustym mieszkaniu. Z pytaniem, które krzyczało w mojej głowie: czy to wszystko było tego warte?

Marta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama