Reklama

Przełożony przeniósł działalność do mniejszego lokalu, rezygnując z poprzedniej, dużej powierzchni biurowej, a pracownicy przeszli na pracę zdalną. Było nam to na rękę, bo dzięki temu wzrosły nasze pensje. Dodatkowo nie traciliśmy już godzin na dojazdy do pracy, a nasze portfele nie świeciły pustkami przez wydatki na benzynę.

Odżywiałam się lepiej dzięki gotowaniu w domu, co było świetną zmianą w porównaniu do wcześniejszego podjadania w pośpiechu wysokokalorycznych przekąsek albo jedzenia na szybko z plastikowych pudełek. No i przy okazji mogłam ogarnąć domowe sprawy, jak powieszenie czy włączenie prania – co w tym złego?

Najważniejsze, że obowiązki służbowe były dopięte na ostatni guzik. Jako grafik mogę pracować właściwie wszędzie, wystarczy tylko dostęp do sieci. Wszystko układałoby się idealnie, gdyby nie jeden problem – sąsiad z psem.

Sąsiad stał się właścicielem szczeniaka

Wprowadziłam się do tego bloku zaledwie pół roku temu, decydując się na wieloletnie zobowiązanie w formie kredytu na mieszkanie. Mój sąsiad natomiast był stałym lokatorem już od wielu lat. Comiesięczne opłaty zjadały sporą część mojego budżetu, ale perspektywa posiadania własnego lokum po trzech dekadach była kusząca. Dodatkowo, w porównaniu do cen najmu, mogłam się cieszyć dodatkowym pokojem i dokumentem potwierdzającym, że jestem właścicielką.

Ten ekstra metraż wykorzystałam jako przestrzeń do pracy – wykonywałam tam obowiązki służbowe i przyjmowałam zlecenia na boku. Wszystko układało się świetnie i ani przez moment nie żałowałam swojej decyzji o kredycie, nawet gdy raty szły ostro w górę. Wszystko zmieniło się, gdy sąsiad stał się właścicielem szczeniaka malamuta.

Ten słodki maluch wyglądał jak miniaturowy wilk – puchate cudo i kłębek radości. Taki pieszczoch, który tylko marzy o głaskaniu, przytulaniu i ciągłej obecności człowieka. Kiedy właściciel znikał z mieszkania, psina zawodziła przez cały dzień. Te charakterystyczne dźwięki, które wydają malamuty, wcale nie przypominają wilczego wycia. To raczej ich własny, osobliwy sposób komunikacji – trzeba się nauczyć rozpoznawać te psie narzekania.

Na początku kompletnie nie wiedziałam, co to może być – płaczące dziecko, jęczący staruszek, może wieloryb albo owca, a może zepsuła się jakaś maszyna? Krążyłam po mieszkaniu w poszukiwaniu źródła tych zagadkowych odgłosów, odrywając się od pracy nad projektem. Sprawdziłam każdy kąt, zajrzałam na balkon, ale nic z tego. Dopiero gdy wyszłam na korytarz, wszystko stało się jasne – te osobliwe dźwięki dochodziły od sąsiada.

Praca kompletnie mi nie szła. Było to niemożliwe w tych warunkach. Ten czworonóg przypominał małe dziecko – a że mój brat wychowywał już trzech szkrabów, doskonale wiedziałam, jak to wygląda. Przez cały dzień rozlegało się nieustające wycie, prawie bez chwili wytchnienia. Już myślałam, że oszaleję. Nawet założenie słuchawek i włączenie muzyki nie pomogło – wciąż wydawało mi się, że słyszę to okropne zawodzenie. A może wcale mi się nie wydawało?

Rozważałam już kontakt z policją

Błoga cisza nastała dopiero po godzinie siedemnastej, gdy właściciel mieszkania obok pojawił się w domu. Taka głęboka, że aż w uszach dzwoniło. Mogłam wreszcie usiąść i dokończyć zaległy projekt, łudząc się, że jutrzejszy dzień będzie spokojniejszy. Ale gdzie tam! Wystarczyło, że drzwi od mieszkania sąsiada stuknęły, a zaraz potem od windy, by zwierzak rozpoczął swój koncert. Najwyraźniej zorientował się, że jego właściciel nie bawi się w chowanego i rozpoczął swoje malamuckie zawodzenie. Miałam ochotę tłuc czołem o ścianę.

– Przepraszam, ale słyszę, że pański pies ciągle płacze. Chyba za czymś tęskni... – odezwałam się pierwsza.

Specjalnie czekałam przy swoich drzwiach aż sąsiad będzie wracał do mieszkania. Wiedziałam, że w końcu będę mogła z nim porozmawiać.

– Prędzej czy później przestanie – odpowiedział krótko i zniknął za drzwiami.

Co to miało niby znaczyć? Że ja też powinnam się przyzwyczaić do tego skomlenia? Chyba sobie żartuje!

Sytuacja nie zmieniała się przez następne dni. Ten pies szczekał tak, jakby próbował dowołać się właściciela, a ja już rozważałam kontakt z policją. Na początek postanowiłam zadzwonić do mojego przełożonego i zapytać o możliwość powrotu do firmy. Był naprawdę zdziwiony.

– Kamila, no gdzie ja ci znajdę teraz biurko? Nie mogę stworzyć nowego stanowiska z niczego. Co się stało? Przecież tak ci odpowiadała praca z domu.

– Odpowiadała, dopóki sąsiad nie przygarnął psa – westchnęłam. – Jak mam pracować normalnie, skoro mogę zacząć dopiero wieczorem, gdy to piekielne szczenię przestanie hałasować? Musiałabym harować do rana!

– No to zgłoś sprawę do TOZ–u albo zawiadom policję – zasugerował szef.

Zostawiłam mu w skrzynce wiadomość

Próbowałam być miłą sąsiadką i uniknąć konfliktu na początku, więc ostrożnie wspominałam o problemie. Starałam się dyplomatycznie wyjaśnić sprawę, bez mówienia wprost, że jego pies niszczy mi zdrowie psychiczne i odbiera możliwość wykonywania pracy. Taka była prawda, ale ten niewrażliwy człowiek kompletnie ignorował zarówno moje, jak i psie cierpienie.

Zostawiłam mu w skrzynce wiadomość, która nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Napisałam wprost, że jego pies nie daje mi spokoju – ani podczas pracy, ani w czasie odpoczynku. Zaznaczyłam, że jeśli nic z tym nie zrobi, będę musiała zgłosić sprawę do TOZ–u, na policję i wszędzie, gdzie się da. Dodałam też, że mam długie nagrania, które potwierdzają całą sytuację. Nareszcie coś się ruszyło – jeszcze tego samego dnia usłyszałam pukanie do drzwi. To był on.

– Jeśli pani coś nie pasuje, to może się pani wynieść! – rzucił zdenerwowany.

– To może pan weźmie na siebie mój kredyt? – odpowiedziałam ciętą ripostą.

Trochę spuścił z tonu.

– Tylko pani narzeka na Mańka – stwierdził, próbując się bronić.

– Bo reszta sąsiadów jest wtedy poza domem, podobnie jak pan. Ale są tu osoby pracujące w domu i muszą wysłuchiwać, jak Maniek cały dzień zawodzi. To nie do wytrzymania. Przecież to nie są zwykłe szczekania. Ten pies umiera tam z samotności!

Pewnie się nudzi – mruknął sąsiad niechętnie.

– Słucham? – nie zrozumiałam.

– Demoluje mi całe mieszkanie – przyznał.

Sprawdziłam informacje o malamutach w internecie. Te zwierzaki potrzebują mnóstwo aktywności fizycznej, sporego terenu do biegania, różnych zadań i kontaktu z ludźmi. Trzymanie takiego psa w mieszkaniu w bloku to bardzo zły pomysł! Żadne stworzenie nie powinno być skazane na siedzenie samemu w czterech ścianach przez wiele godzin, a szczególnie tak aktywna rasa jak malamut.

Kompletnie mnie zaskoczył

– Dlaczego pan w ogóle zdecydował się na psa, skoro...

– To nie była moja decyzja. Zwierzak trafił do mnie w prezencie.

Szczęka mi opadła.

– A któż wpadł na taki pomysł?

– Moja siostra ze szwagrem. Początkowo dali się nabrać na jego słodki wygląd i prośby swoich dzieci. Dopiero później zorientowali się, że Maniek wyrośnie na prawdziwego olbrzyma. Zrozumieli też, ile energii trzeba włożyć w jego spacery i zabawy. No i okazało się, że psy tej starej rasy są wyjątkowo uparte i lubią robić po swojemu. Kiedy chcieli go oddać, dzieciaki zaczęły płakać i robić sceny, więc... postanowili przekazać go mnie. W ten sposób Maniek został w rodzinie, ale teraz my musimy sobie z nim radzić.

Nastała długa cisza, gdy zastanawialiśmy się nad trudną sytuacją wujków i kobiet mieszkających obok, którzy musieli znosić dziwaczne zachowania tych psów z Alaski. „Już się zaczyna” – przemknęło mi przez głowę kiedy Maniek zawołał właściciela spoza pokoju swoim chrapliwym głosem.

– Może by się pani nim zajęła? – wypalił całkiem niespodziewanie.

– Co proszę?!

Znów mnie kompletnie zaskoczył swoją propozycją. Tego się zupełnie nie spodziewałam...

– No bo właściwie dlaczego nie? Przecież pani i tak spędza cały dzień w mieszkaniu, mogłaby pani mieć na niego oko. Przynajmniej nie siedziałby samotnie.

– Co pan sobie wyobraża? To przecież żywe stworzenie, a nie paczka! – zdenerwowałam się.

– A może by tak pani z nim wyszła na dwór? Jest tu niedaleko taki plac dla psów, ma nawet przeszkody. Niech się porządnie zmęczy, to później da pani spokój. Oczywiście zapłacę za ten czas, nie oczekuję niczego za darmo...

Na początku byłam przerażona

– Chyba pan nie mówi poważnie! Pracuję, owszem w domu, ale to nie znaczy, że jestem bezrobotna. Do tego kompletnie nie mam pojęcia o psach, szczególnie tak młodych i nieokrzesanych! Sam pan przed chwilą wspomniał, że ciężko go okiełznać – powiedziałam, wchodząc do środka i zatrzaskując drzwi.

Na początku byłam przerażona. Bałam się wziąć za to odpowiedzialność. Martwiłam się, że nie dam rady i że ten nieposłuszny malamut zniszczy mi cały dom. No i że podczas spaceru wyrwie się ze smyczy i zniknie. Po dwóch dniach nerwów stwierdziłam jednak, że spróbuję – przecież nie może być gorzej. Porozmawiałam z sąsiadem i rankiem następnego dnia, przed siódmą, przyjęłam Mańka do swojego psiego przedszkola. Od razu zaczął biegać po całym mieszkaniu, węszyć we wszystkich zakamarkach, aż w końcu nasikał do doniczki z palmą. I to mimo że podobno był już na porannym spacerze.

– No pięknie – westchnęłam. – Jak mi roślina zdechnie, to przerobię cię na dywanik pod biurko – ostrzegłam, machając w jego stronę palcem, ale on tylko radośnie zamachał ogonem.

Mały łobuz. Był uroczy i – co najlepsze – nie hałasował. Nawet gdy właściciel zniknął za drzwiami, nie wydawał z siebie żadnych dźwięków. Po prostu ułożył się obok mnie na podłodze, służąc jako żywe ogrzewanie, i zapadł w drzemkę. Podczas dnia zrobiłam dwie większe przerwy w obowiązkach, żeby zabrać go na porządne przechadzki.

Chciałam uniknąć powtórki sytuacji z palmą i zapobiec zniszczeniom wynikającym z braku zajęcia. Podałam mu karmę dostarczoną przez sąsiada i muszę przyznać, że sytuacja nie była tak straszna, jak się spodziewałam. Maniek, pomimo swoich rozmiarów, wciąż był młodym psiakiem, a gdy zapewniłam mu odpowiednią dawkę aktywności, wcale nie sprawiał kłopotów.

– W porządku, mogę się nim zajmować od czasu do czasu, ale wydaje mi się, że wizyta u specjalisty od zachowań psów byłaby wskazana. Z ludźmi dogaduje się świetnie, problem pojawia się przy kontakcie z innymi czworonogami. Tylko tego by brakowało, żeby doszło do jakiejś bójki. Nie dam rady ciągle pełnić roli jego niani.

– Jasne, jasne! – rzucił ogólnikowo sąsiad zanim poszedł z Mańkiem.

Z dnia na dzień coraz mniej stawiałam opór gdy pies pojawiał się pod moimi drzwiami każdego ranka. Szczerze mówiąc, przywiązałam się do małego Mańka i całej tej opieki nad nim. Na początku zawsze szalenie się cieszył na mój widok, biegał jak oszalały, a kiedy już się zmęczył – zasypiał, pozwalając mi spokojnie pracować.

Wyprowadzałam go na dwór, gdzie mógł się wybiegać na długiej smyczy. Po powrocie dostawał jeść i znów zapadał w drzemkę, aż do kolejnego spaceru albo przyjścia pana Leszka. Stopniowo wprowadzałam malca w rutynę pielęgnacyjną – mycie ząbków, rozczesywanie sierści i skracanie pazurków. W końcu to wszystko trzeba wyćwiczyć ze szczeniakiem, żeby później nie było z tym kłopotów.

Za sprawą Mańka moje dni nabrały lepszej organizacji. Planowałam zadania na określone pory i pilnowałam się, żeby nie marnować czasu na niepotrzebne rozproszenia. Spacery stały się bardziej kolorowe i ciekawe. Razem z Mańkiem poznawałam świat na nowo, a on potrafił się zachwycać najmniejszymi drobiazgami – patykiem, odpadkiem, owadami czy świeżo opadłym śniegiem. Kiedy brakowało mi weny do pracy, wybierałam się z Mańkiem na przechadzkę.

On przewietrzał sierść, a ja umysł – wtedy rozwiązania przychodziły same. Początkowo martwiłam się, czy podołam, gdy szczeniak podrośnie i będzie potrzebował dłuższych spacerów oraz więcej ruchu. Ale nie było powodu do obaw. Moja sprawność fizyczna poprawiała się niepostrzeżenie, aż zaczęłam rozważać nowe aktywności: bieganie z malamutem albo przejażdżki na rowerze z psim zaprzęgiem.

Poprawiły się moje relacje sąsiedzkie z Leszkiem. Gdy przychodzi po Mańka, zawsze się uśmiechnie i chętnie pogada. Ponieważ stanowczo nie chciałam pieniędzy za opiekę nad jego psiakiem, wymyślił coś innego.

– Wie pani co, pani Kamilo, jakby trzeba było coś w domu naprawić czy zrobić, to zawsze pomogę. Świetnie sobie radzę z remontami i różnymi naprawami.

– Jasne – przytaknęłam.

Taka forma wzajemnej pomocy bardzo mi odpowiadała, zwłaszcza że kompletnie nie znam się na naprawach.

Kamila, 27 lat

Czytaj także:
„Chciałam rzucić pracę na etacie i zarabiać w Internecie. Chłopak kpił, że się wygłupiam, lecz nie wiedział jednego”
„Odkładaliśmy pieniądze na dom, ale mój mąż bujał w obłokach. Któregoś dnia odkryłam, co zrobił za moimi plecami”
„Ufałem przyjaciołom, ale do czasu. Ktoś z nich nagle zaczął kłamać na mój temat, a ja nie wiedziałem dlaczego”

Reklama
Reklama
Reklama