Reklama

Czasem mam wrażenie, że Halina nie uznaje mnie za część rodziny, tylko za jakąś tymczasową kobietę Marcina, która „jeszcze nie dorosła do bycia jego żoną”. Choć jesteśmy małżeństwem od sześciu lat, a ja naprawdę się staram. Ale przy Halinie czuję się jak uczennica, która ciągle robi coś nie tak. Zawsze idealnie ubrana, chłodna, oszczędna w słowach – kobieta-zagadka. I nie w tym fascynującym sensie. Raczej jak krzyżówka, do której nie mam klucza odpowiedzi.

Mieszkamy w Warszawie, pracuję zdalnie jako graficzka. Moje życie to ciągłe balansowanie – pomiędzy projektami, klientami, a... teściową, która raz na dwa tygodnie dzwoni do Marcina z pytaniem, czy „na pewno dobrze się odżywia”, „czy nie jest przemęczony” i „czy Justyna nie zrzuca na niego za dużo obowiązków”.

Mąż mnie zaskoczył

Ostatnio, gdy rozmawialiśmy z Marcinem o urlopie, byłam już tak zmęczona wszystkimi napięciami, że zaczęłam marzyć o samotnym wypadzie w góry albo spa. A wtedy mój mąż wypalił:

– A może pojechalibyśmy z mamą? Taki wspólny wyjazd, wiesz... rodzinnie.

Zamarłam.

– Z mamą? – zapytałam, próbując ukryć panikę.

– No tak, wynajmiemy domek nad morzem, może w Rewalu albo Dębkach. Będzie okazja się lepiej poznać.

– Myślałam, że to będzie romantyczny urlop... – powiedziałam ostrożnie.

– Kochanie, przecież możemy mieć romantyczne chwile i tak. A mama... no wiesz, od śmierci taty nigdzie nie była. Może to będzie dla niej dobre?

Nie miałam siły walczyć. Pomyślałam: „Dla dobra małżeństwa. Przetrwam te kilka dni. Zaciśnij zęby i przeżyj.” Tylko nie wiedziałam, że ten wyjazd przewróci wszystko do góry nogami.

Było nerwowo

Dom był przytulny, z drewnianym tarasem i skrzypiącymi schodkami prowadzącymi na piętro. Dookoła pachniało sosnowym lasem, a szum morza dochodził zza wydm. Sielanka – gdyby nie fakt, że Halina właśnie wyjmowała z walizki własne garnki.

– Nie wiadomo, czy w tych domkach wszystko dobrze myją – rzuciła sucho. – A w tych twoich wegańskich gulaszach to się różne rzeczy mogą wżreć.

– Okej... – uśmiechnęłam się sztywno. – Ale chyba nie musimy gotować już dziś. Możemy iść na pizzę albo coś zjeść w porcie.

– Pizza? Wieczorem? – Halina uniosła brwi. – To niezdrowe. Lepiej zrobię lekką zupę warzywną.

Marcin udawał, że tego nie słyszy, buszując w walizce w poszukiwaniu ładowarki. Przy kolacji, gdy kroiłam paprykę, usłyszałam:

– Wiesz, Justynko, gdybyś trzymała nóż inaczej, to by ci szło szybciej.

Uśmiechnęłam się z zaciśniętymi zębami.

– Możliwe. Ale ja lubię robić wszystko po swojemu.

– Tak, tak. Teraz młodzi wszystko robią po swojemu.

Zamilkłam. Marcin spojrzał na mnie krótko, jakby chciał powiedzieć: „Nie zaczynaj”. Już wiedziałam, że ten wyjazd nie będzie wypoczynkiem. Będzie... sprawdzianem.

Poznałam sąsiadkę

Zaczęło się banalnie – od tego, że zaszłam do domku obok po cytrynę. Halina stwierdziła, że do jej „prawdziwej herbaty” z imbirem nie da się wcisnąć soku z plastikowej butelki, więc wysłała mnie na zwiady. Drzwi otworzyła starsza kobieta z krótkimi, siwymi włosami spiętymi opaską. Pachniała morską bryzą i kremem Nivea.

– Dziecko, cytrynę mam, ale jak już przyszłaś, to chodź, posiedź ze mną chwilkę – powiedziała, znikając w kuchni.

Nie wiedzieć czemu, weszłam. Zofia była typem kobiety, która wszystko mówi wprost, ale z ciepłym błyskiem w oku. Gdy dowiedziała się, że jestem z Haliną i Marcinem, uniosła brwi.

– Halina... Ciekawe, że się tu pojawiła. Nie wiedziałam, że jeszcze tu wróci.

– A była tu wcześniej? – zapytałam ostrożnie.

Zofia uśmiechnęła się półgębkiem.

– Oj, była. Dawno temu – machnęła ręką. – To były czasy, zanim włożyła na siebie tę zbroję chłodu.

Zamilkła na moment.

– Wiesz, twoja teściowa to nie zawsze była taka powściągliwa. Kiedyś to była dziewczyna z ogniem. Niepokorna. Marząca. Zakochana.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

– Mówimy o tej samej Halinie? Chłodna, kontrolująca, precyzyjna jak zegarek?

– Tak.

Odprowadziła mnie pod domek. Wróciłam z cytryną, ale i z dziwnym niepokojem w środku. Bo jeśli to, co mówiła Zofia, było prawdą… to kim tak naprawdę jest Halina?

Porozmawiałyśmy szczerze

Znalazłam ją siedzącą samotnie na brzegu. W dłoni trzymała piasek, który przesypywała nerwowo między palcami. Była zapatrzona w horyzont, jakby coś – albo kogoś – tam wypatrywała.

– Halina – powiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Odwróciła się, zaskoczona. Przez chwilę nic nie mówiła. Ja też nie. Usiadłam obok. Czułam, że jeśli teraz nie powiem, co we mnie siedzi od lat, już nigdy tego nie zrobię.

Dlaczego jesteś dla mnie taka chłodna? – wyrzuciłam z siebie. – Od sześciu lat się staram. Gotuję, pytam, zapraszam... I ciągle czuję, że cię zawodzę. Że patrzysz na mnie jak na intruza.

Zmarszczyła brwi, ale nie odpowiedziała.

– I wiesz co? Wczoraj Zofia, ta sąsiadka, powiedziała, że zna cię z dawnych lat. Że byłaś kiedyś zupełnie inna. I ja teraz nie wiem, w co mam wierzyć. Bo jeśli jesteś inna dla wszystkich, to może ja naprawdę jestem problemem?

Halina spuściła wzrok. Kamień w jej dłoni zatrzymał się.

– Nie jesteś problemem – powiedziała cicho. – Po prostu... ja już nie umiem być miła.

Spojrzałam na nią zdumiona.

– Dlaczego?

– Bo kiedyś byłam. I mnie to zniszczyło.

Milczałam. Wiedziałam, że nie mogę przerywać.

– Miałam kiedyś kogoś. Jeszcze przed Kazimierzem. Prawdziwą miłość. Taką... co cię łapie za serce i nie puszcza. Ale on nie pasował do mojej rodziny. Został tylko strach. I zasada: nie okazywać słabości. Nigdy.

Odwróciła twarz. Ale widziałam, że oczy jej się zaszkliły.

– Z Kazikiem było porządnie. Bezpiecznie. Ale w środku… martwo.

Czułam, że coś we mnie się łamie. Żal, który nosiłam, zaczynał się mieszać z czymś nowym. Może współczuciem?

– A Marcin? Kochał cię zawsze tak mocno. Czemu byłaś dla niego taka surowa?

– Bo się bałam, więc chciałam, żeby był silny. I samowystarczalny. Nawet jeśli mnie za to znienawidzi.

Siedziałyśmy w ciszy. Morze szumiało, jakby chciało nas przykryć kołdrą dźwięków. Po raz pierwszy od lat poczułam, że Halina nie jest tylko teściową. Jest kobietą. Poranioną. I bardzo, bardzo samotną.

Może się polubimy

Zabrałam kieliszki z kuchni, choć miałam wrażenie, że Halina odmówi. Ale ku mojemu zdziwieniu, tylko skinęła głową i podsunęła mi miejsce obok siebie na tarasie.

– Białe? – zapytałam, unosząc butelkę.

– Zawsze – odpowiedziała i uśmiechnęła się z czymś, co przypominało wdzięczność.

Siedziałyśmy chwilę w ciszy, patrząc na ciemniejące niebo. Komary zaczęły się nieśmiało dobijać, ale żadna z nas nie miała siły wstać po spray. W końcu Halina odezwała się pierwsza.

Nie sądziłam, że ten wyjazd cokolwiek zmieni.

– Ja też nie – przyznałam szczerze. – Myślałam, że będę odliczać dni do powrotu.

Zaśmiała się cicho. I nagle, jakby bez ostrzeżenia, przeszła do rzeczy.

– Wiesz, miałam kiedyś okazję inaczej ułożyć sobie życie. Ale ja... wybrałam Kazika. Bo jego mundur uspokajał moich rodziców, a jego spojrzenie mówiło: „Zawsze dam radę”. I tak już zostało.

Zamilkła, a potem dodała:

Myślałam, że jeśli będę twarda, to uratuję wszystko. Dziecko, małżeństwo, siebie. A tylko się oddalałam. Coraz bardziej.

Popatrzyłam na nią – nie na teściową, nie na kobietę z zasadami, tylko na człowieka, który przez całe życie dźwigał swój własny plan przetrwania.

– I Marcin to czuł – szepnęłam.

– Wiem – przytaknęła. – Ale nigdy mi nie powiedział.

– Bo się bał.

– Tak samo jak ja – powiedziała, upijając łyk wina. – Że jak otworzymy drzwi do tego, co w środku, to już ich nie zamkniemy.

Siedziałyśmy do późna. Wino się skończyło, a rozmowy nie. Po raz pierwszy czułam, że między nami nie stoi już mur. Może jeszcze nie most, ale... coś się zaczęło.

Wróciliśmy do domu

Samochód był zapakowany, Marcin zapiął ostatni bagaż w bagażniku, a ja przez chwilę stałam na schodkach domku i patrzyłam na Halinę. Stała nieruchomo, z dłońmi złożonymi na brzuchu, jakby chciała coś powiedzieć, ale słowa zacięły się gdzieś w gardle.

– Dziękuję – powiedziała w końcu cicho. – Za cierpliwość. I że... dałaś mi szansę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnęłam i podeszłam, żeby ją objąć. Chwilę się wahała, potem odwzajemniła uścisk. Sztywno, niezgrabnie, ale jednak.

W drodze do Warszawy milczeliśmy długo. Marcin prowadził z tą skupioną miną, jaką miał zawsze po rozmowie z matką. Ja gapiłam się w lasy przemykające za oknem i wciąż czułam ciężar tej rozmowy z Haliną, który siedział we mnie głęboko.

Powiedziałam mężowi

Wieczorem nie wytrzymałam.

– Rozmawiałyśmy wczoraj z twoją mamą.

– Widziałem, że coś się zmieniło – rzucił, nie odrywając wzroku od drogi.

– Opowiedziała mi o kimś z przeszłości. O czymś, czego żałuje. I o tym, że... cały ten chłód, to była tylko tarcza.

Marcin milczał.

– Myślę, że chciała cię wychować tak, żebyś nie potrzebował nikogo. Ale chyba przez to nie dała ci szansy nauczyć się bliskości.

– Nigdy nie powiedziała mi, że mnie kocha.

– Ale kocha – odpowiedziałam. – Tylko nie potrafi tego okazać.

– Dzięki, że się zgodziłaś, żeby z nami pojechała. I że... wytrzymałaś.

Skinęłam głową. Coś się we mnie poruszyło. Coś, co nie dawało mi spokoju. Czy wszystko może się zmienić po jednym wyjeździe? Nie wiem. Ale coś pękło. I może wreszcie coś się z tego rozsypanego szkła zbuduje.

Karolina, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama